AŁ 12; Gwatemala - Teraz w końcu się zacznie
| Aleksandra i Marcin Plewka
|
|
Przewodnik Lonely Planet po Ameryce Centralnej (nie) bezpieczeństwu w Gwatemali poświęca cały rozdział. Autorzy wyliczają, ilu w ostatnim roku było zabitych, ilu z nich padło ofiarą napaści z bronią, no i w końcu, że wielu z nich to byli turyści... Nasz strach spotęgowany jest jeszcze przez opowieści spotkanych dotychczas podróżników - wielu wypowiada się o Gwatemali jako kraju wyjątkowo groźnym, część odczuła to boleśnie na własnej skórze. Zbliżając się chicken busem do granicy myślimy sobie: Noooo, to teraz w końcu się zacznie... (swoją drogą, myśleliśmy sobie tak już dwukrotnie – jak przelatywaliśmy z Kuby do Meksyku, a później wjeżdżając do Belize).
W autobusie poznaliśmy dwójkę Polaków, mieszkających w Kanadzie - Andrzeja i Anię. Byli na 2 tygodniowych wakacjach, ale zachowywali się raczej jak podróżnicy wyruszający w paromiesięczną podróż - świetnie przygotowani, z namysłem wydający każdy grosz. W Kanadzie mają dwójkę dzieci. Osoba, która w tej historii pojawi się wkrótce spyta ich potem: "Wasze córki też podróżują ciężarówkami?", "Nie. Oglądają telewizję i chodzą na dyskoteki". Andrzej i Anuszka byli trochę jak wyrwani z polskiego schroniska w Tatrach (zresztą swego czasu wspinali się po naszych polskich górach). Tylko, że zamiast pomidorówki przyszło im teraz wcinać ryż z fasolą, a zamiast na Kasprowy wspinać się mieli wkrótce na pradawne ruiny Majów. Los chciał, że w naszym towarzystwie...
Przekroczyliśmy na piechotę granicę i wkroczyliśmy do Gwatemali. Stamtąd wsiedliśmy w autobus do El Cruze – miejscowości, z której mieliśmy ruszyć dalej do Tikalu - słynnych ruin Majów. Ostatni odcinek trasy pokonaliśmy w ciężarówce wiozącej cysternę z wodą. Pierwszy stop w Gwatemali i to jak fantastyczny! Kierowcy zawieźli nas do samych ruin, a po drodze zaliczyliśmy jeszcze postój nad przepięknym jeziorem, z którego nabierali wodę. Ania i Marcin się wykąpali. Ja wlazłam po kolana do wody, żeby zrobić zdjęcia piorącym ubrania Indiankom. Gwatemalczycy to przemili ludzie. Indianki miło z nami rozmawiały, pozwalały się fotografować (w przeciwieństwie do Indian w Chiapas), dzieci radośnie się z nami bawiły. Sceneria niczym z bajki - jezioro otoczone górami, Indianie, konie i nasza ciężarówka.
No i w końcu... Tikal! Nasi nowi znajomi wypożyczają hamaki, my rozbijamy namiot. Ruiny Tikal robią wrażenie przede wszystkim swoim dzikim otoczeniem - znajdują się bowiem w najprawdziwszej dżungli, otoczka tego wszystkiego jest już niestety bardzo turystyczna - parę ekskluzywnych hoteli z drogimi knajpami. Zasypiamy przy akompaniamencie ryczących małp, żeby już o 5 rano wstać. Chcemy zobaczyć ruiny w świetle wschodzącego słońca.
Niestety nam się to nie udaje - można tam wejść dopiero o godzinie 6 - inaczej trzeba dopłacić. Ale i tak jest cudownie! O 6 rano nie ma jeszcze żadnych turystów. Czujemy się jak prawdziwi odkrywcy pradawnych budowli Majów! Zwiedzamy Tikal przez parę godzin, wspinając się na co ciekawsze budowle. Widok z piramid i świątyń jest naprawdę imponujący! Dżungla i budowle Majów otoczone chmurami!
Jak na prawdziwych odkrywców przystało, dokonujemy kolejnego ważnego odkrycia. Takiego mianowicie, że do gwatemalskiej dżungli dotarł oprócz nas jeszcze jeden Polak... Katka!
Wsiadamy w busa i jedziemy do Flores - małego miasteczka położonego na jeziorze Peten Itza.
Źródło: www.malyrycerz.com
|