HAWAJE
15:49
CHICAGO
19:49
SANTIAGO
22:49
DUBLIN
01:49
KRAKÓW
02:49
BANGKOK
08:49
MELBOURNE
12:49
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Ameryka Łacińska » AŁ 20; Honduras: Strzały w San Lorenzo
AŁ 20; Honduras: Strzały w San Lorenzo

Aleksandra i Marcin Plewka


Oj trudno nam jest z rana wstać... W końcu się zbieramy. Nasz host odwozi nas na stację benzynową w kierunku Chuluteci. Za bardzo nie wierzymy w stopa, ale jednak próbujemy, zawsze przecież można złapać autobus. I w co aż trudno uwierzyć, po 5 minutach znajdujemy faceta, który jedzie aż do Choluteci. Siadamy na workach z tyłu i ruszamy.

Honduras to górzysty kraj, więc podziwiamy cały czas mijane widoki malowniczych wzniesień. Siedzi z nami z tylu 10-letni chłopiec, syn właściciela wozu i zadaje nam tysiące pytań. Nie sposób tu wszystkich zacytować, ale jedno szczególnie zapada nam w pamięci:
- Czy w Polsce jest Święty Mikołaj? - pyta się ciekawski młodzieniec, jakby szukając potwierdzenia na jego istnienie.
Mówimy mu, że jasne, że tak.
Na to on:
- I co, wchodzi do domu przez komin?
Uśmialiśmy się nieźle.

Cieszymy się, że już dziś dotrzemy do Leonu w Nikaragui. Nasze szczęście nie trwa jednak długo. Po przejechaniu połowy trasy docieramy nagle do jakiegoś wielkiego korka. Nie rozumiemy, co to jest. Nasz kierowca mija wszystkie ciężarówki i mknie dalej. Jednak w pewnym momencie zatrzymuje się - bo dalej jechać się już nie da. Powód tego jest znany nam w Polsce dobrze. Strajk kierowców transportu i kompletna blokada drogi. Ci bandyci po prostu terroryzują pół kraju, żeby uzyskać jakieś gwarancje rządowe. A ludzie grzecznie czekają i nie protestują. Tysiące, a może setki tysięcy, w całym kraju czeka cierpliwie aż panowie władcy kierowcy skończą protest. Widzimy policję i wojsko, ale niestety te służby nie spełniają swoich obowiązków. Nikt terroryzujących kraj kierowców autobusów z drogi siłą nie usuwa.

Pytamy się naszego kierowcy, czy można przejść na piechotę blokadę i ruszyć dalej. On stwierdza, że tak, bo niebawem jest skrzyżowanie z inną drogą i tam na pewno coś znajdziemy. Kierowcy byli jednak sprytniejsi i bezczelniejsi. Zablokowali też drugą drogę powodując totalny paraliż. Naprawdę nie wiemy, co robić. Jest straszliwy upał. Do granicy mamy jeszcze 80 km. Wszyscy nam mówią, że blokady są w całym kraju, więc nie ma sensu nic robić. I znowu ten południowoamerykański spokój, wszyscy przyjmują zaistniałą sytuację bez zdenerwowania. Mijamy w końcu wszystkie blokady. I siadamy przy drodze. Czekamy na samochód, który widząc blokadę zawróci w kierunku, który jest nam potrzebny. No i w końcu pojawia się taki samochód. Dwóch miłych facetów z towarem zabiera nas do San Lorenzo - miejscowości położonej nad samym morzem, 13 kilometrów od blokady. A więc przez przypadek dotarliśmy do miejsca, w którym niby to mieliśmy być według wersji dla naszych przyjaciół w stolicy Hondurasu. Ale jednak przez blokadę się tutaj znaleźliśmy.

Staramy się jeszcze coś złapać, ale sytuacja jest beznadziejna. Proponuję Oli, że szkoda marnować dnia. Skoro jesteśmy nad morzem, to powinniśmy olać blokady i udać się na plażę, przenocować w San Lorenzo i ruszyć jutro rano.

Tak też robimy. Bez trudu znajdujemy auto, które podwozi nas do centrum miasteczka. Tam znajdujemy tani hotel za 6 dolców za pokój i ruszamy się kąpać. Miejscowość ta jest dość ciekawa. Ma park z pomnikami krokodyla, żółwia, i innych zwierząt związanych z wodą. Nas jednak najbardziej interesuje woda. Wybrzeże okazuje się bardzo ładne. Morze nie ma uroczych plaż, ale ma piękny widok na góry i okoliczną wyspę pełną zielonych drzew. No i jest coś, co mi się strasznie podoba - park z platformą kamienną, z której miejscowi oddają skoki do wody. Nasze przybycie wzbudza sensację. Jesteśmy chyba jedynymi turystami w mieście. Przychodzą dzieci, młodzież i starsi, żeby zobaczyć, jak gringo skacze do wody. Jakąś godzinę bawię się w ten sposób. Ola woli posiedzieć w tym czasie na murku.

Co jest ciekawe w San Lorenzo, jest pełna knajp z super tanim piwem, ale bez możliwości jedzenia i trochę barów z jedzeniem, w których piwa kupić nie można. Korzystamy więc z jednego i drugiego, aby zaspokoić wszelkie pragnienia. Wieczorem mamy zamiar iść na koncert. Przed wyjściem z hotelu, już po ciemku, jesteśmy świadkami dość przerażającego zdarzenia. Naszym oczom ukazuje się zdenerwowana postać biegnąca po ulicy i kogoś goniąca. Okoliczni ludzie krzyczą - chyba go okradli. W pewnym momencie koleś wyjmuje pistolet i oddaje serie strzałów w kierunku uciekających przestępców. Ale czy tam byli jeszcze jacyś przestępcy? Nie chciałbym się znaleźć w tym momencie przypadkowo na linii strzału. Pierwszy raz w życiu widzę coś takiego. No, ale chyba nikt nie ginie, bo nie widać krwawiących a i strzelający powoli się uspokaja.

Minął kolejny dzień w Ameryce Centralnej. Nieobstrzeliwani przez nikogo spacerujemy po mieście, a potem zapadamy w spokojny sen.



Źródło: www.malyrycerz.com

1


w Foto
Ameryka Łacińska
WARTO ZOBACZYĆ

USA: LA - Miasto Aniołów
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

Ch 11; Lijang
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl