KwA 10: 03`06; Niger - Moja pierwsza żyrafa
| Kinga Choszcz
|
|
Wędrujemy więc dziarsko i faktycznie, muszę się sprężać, aby dotrzymać mu kroku. Wędrujemy jakieś może trzy, może cztery kilometry i przewodnik stwierdza, że wkroczyliśmy właśnie w okolice, gdzie w tym momencie mogą przebywać żyrafy. Trzeba się bacznie rozglądać. Dzisiaj nie widać słońca, wieje lekki wiatr i cała okolica zasnuta jest unoszącym się w powietrzu pustynnym pyłem, którego namacalnie nie widać, ale znacznie ograniczona jest widoczność, a przestrzeń nabiera dziwnie brązowego koloru. Wytężam więc wzrok i podążamy dalej, już nie wzdłuż piaszczystej ścieżki, a po prostu na przełaj.
- Dobrze, bo przynajmniej nie jest tak gorąco. Ze słońcem byłoby nie do wytrzymania. - mówi przewodnik.
- No, do zdjęć średnio dobrze, krajobraz jak za mgłą... - ja widzę wszystko z innej perspektywy.
Ale zobaczymy, czy w ogóle będę miała co fotografować. Bo wędrujemy kolejne może pół godziny, a żadna długa szyja nie wyłania się z zasnutej pyłem kolejnej kępy krzaków. Napotykamy jednak dziewczynkę wraz ze stadem bydła i mój przewodnik zagaduje ją w miejscowym języku. Dziewczynka odpowiada i pokazuje ręką za siebie. Podążamy kawałeczek w tym kierunku. Jest! Moja pierwsza afrykańska żyrafa! Na zupełnej, nieograniczonej wolności, skubiąca sobie nonszalancko liście wysokiego drzewa, nie zwracając na nic, ani na nikogo uwagi. Wielka, potężna żyrafa. A tak naprawdę, to "on" - żyraf.
- Masz szczęście - oznajmia mój przewodnik - trafiłaś na najokazalszego, największego osobnika ze stada. Nie ma większych żyraf niż ten tutaj.
 |
A gdzie reszta stada? Tego nie wiadomo. Dziewczynka widziała dziś tylko tego jednego osobnika. Ale to mi póki co wystarcza. Wpatruję się oniemiała w ten długoszyi cud natury. Podchodzę powoli i bezgłośnie coraz bliżej. Na to żyrafa odrywa się od skubania i zaczyna obserwować mnie czujnie. Po chwili decyduje się zmienić drzewo. Nie wiedziałam wcześniej (na przyrodniczych filmach chyba nie zwróciłam nigdy uwagi), że żyrafy chodząc podnoszą na raz zawsze dwie nogi z jednej strony ciała. Podążam za żyrafą, w nienachalnej odległości i siadam pod krzakiem nieopodal, całkiem blisko, może jakieś dziesięć metrów - taką odległość żyrafa toleruje i stwierdziwszy, że jestem niegroźna, wraca do liściastego posiłku, wysuwając długi język manewrujący sprawnie pomiędzy kolcami drzewa.
Przewodnik daje mi spokojnie nacieszyć się tym spektakularnym widokiem, pofotografować i spędzić z żyrafą tyle czasu, ile mam ochotę. W drodze powrotnej stwierdza, że rzeczywiście, wędruję jak Afrykanka, bo on sam zmęczony jest tą kilkukilometrową przechadzką. A kiedy docieramy z powrotem pod daszek przewodników, nie może się nadziwić, że po prostu wychodzę z plecakiem na drogę i wędruję, albo czekam, aż coś mnie zabierze.
 |
Tutaj, pomimo że to główna droga w Nigrze, tylko naprawdę z rzadka coś przejeżdża. Kiedy nadjeżdża mężczyzna na rowerze, mówi, że jeśli chcę, może podwieźć mnie ze dwa kilometry do pobliskiej wioski, tam przynajmniej mogę znaleźć coś do jedzenia. Dobry pomysł, bo po żyrafiej przechadzce całkiem zgłodniałam. Wsiadam więc z plecakiem na chwiejny bagażnik roweru i w wiosce kupuję dla siebie i dla miłego pana miseczkę ryżu z sosem z pikantnym z orzeszków ziemnych. Stąd po niedługim czasie zabiera mnie ciężarówka z czterema mężczyznami w kabinie, ale znajduje się i dla mnie miejsce.
Pięćdziesiąt kilometrów z powrotem do Niamey pokonujemy chyba w dwie godziny, ze względu na liczne kontrole policyjne, urzędowe, celne, itd. po drodze, przy których trzeba się zatrzymać i kierowca za każdym razem musi dać urzędnikom zwyczajową łapówkę, aby kontynuować dalej.
- Widzisz, to nie tak jak u was w Europie. Tu nawet jeśli wszystkie papiery masz w porządku i tak musisz dać w łapę.
Kiedy docieramy na obrzeza Niamey, zatrzymują się i mówią, że stąd złapię już sobie do centrum taksówkę. Ale ja oczywiście łapię stopa, tutaj już natychmiast, bo pod miastem jest większy ruch.
- Do Burkiny chcesz jechać? Dzisiaj? Lepiej przenocuj tutaj. Jeśli nie masz gdzie, możesz u mnie. I wyruszysz sobie z rana. - mówi mój kierowca, młody mężczyzna.
A że dobrze mu z oczu patrzy, zgadzam się, że pewnie to lepsza opcja.
 |
Zajeżdżamy więc pod bramę w jednej z piaszczystych uliczek niedaleko centrum. A za bramą - miła niespodzianka. Prosty, ale jakże nowocześnie wyglądający dom. To dom wujka mojego kierowcy, u którego mieszka. Wujek jest prawnikiem. On architektem. Stąd lepszy standard mieszkania. Jest nie tylko elektryczność (po kilku dniach w słomianej chatce u rodzinki Djibo wydaje się to luksusem), ale i pół - europejsko wyglądający pokój z dywanem i nawet komputerem. Jest prawdziwa łazienka, w której coś, o czym już prawie zapomniałam - prawdziwy prysznic. Z zimną oczywiście tylko wodą, ale w tym upale to nie ma znaczenia. W każdym razie - prawdziwy prysznic, z którego po odkręceniu kurka tryska wspaniale woda. Nie pamiętam kiedy ostatnio korzystałam z czegoś takiego... chyba w Bamako w Mali, a przez ostatnie parę tygodni kąpiel oznaczała wiadro wody i naczynko do polewania w czterech ściankach w zakurzonym rogu jakiegoś podwórka.
Także dzisiejszy Dzień Kobiet pełen jest miłych niespodzianek - żyrafa, kilka przyjemnych stopów i na koniec nocleg z prawdziwym prysznicem.
Źródło: KingaFreeSpirit.pl
Relacje zaczerpnięte z
afrykańskiego zeszytu
pamiętnika Kingi
warto kliknąć
|