HAWAJE
17:33
CHICAGO
21:33
SANTIAGO
00:33
DUBLIN
03:33
KRAKÓW
04:33
BANGKOK
10:33
MELBOURNE
14:33
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Dzieci kapitana Granta » DkG 24; Jeszcze życie na drzewie
DkG 24; Jeszcze życie na drzewie

Juliusz Verne


Podczas gdy lord Glenarvan z majorem zajęci byli obserwacjami, na drzewie słyszeć się dał wystrzał, a w ślad za nim prawie równie głośny okrzyk radości. Trudno było rozeznać, kto się więcej cieszył: Robert, czy Paganel? Polowanie, pod taką zaczęte wróżbą, cudowne dla kuchni podróżniczej obiecywało rezultaty; tem bardziej, że dowcipny WiIson na zaimprowizowaną ze szpilki i sznurka wędkę nałowił kilka tuzinów ryb delikatnego smaku, w krajowym języku zwanych „mojarras”, mających być ozdobą bankietu.

W tej chwili myśliwi zeszli z wierzchołka ombu. Paganel ostrożnie niósł jajka czarnej jaskółki i sporą ilość wróbli, nanizanych na nitkę; Robert zręcznie ubił kilka par „hilgueros”, małych ptaszków zielonych i żółtych, wyborne mających mięso i dlatego bardzo poszukiwanych na rynkach w Montevideo. Paganel, który znał pięćdziesiąt jeden sposobów przyrządzania jaj, tym razem musiał poprzestać na upieczeniu ich w gorącem popiele. Niemniej uczta odznaczała się i delikatnością potraw i wielką rozmaitością: było tam mięso suszone, pieczone jaja, mojarras smażone, a na pieczyste wróble i hilguery.



Towarzyszyła jej rozmowa bardzo wesoła; dziękowano Paganelowi jako myśliwemu i kucharzowi - a mędrzec przyjmował dzięki i powinszowania ze skromnością, właściwą prawdziwej zasłudze. Potem unosił się nad osobliwościami drzewa, służącego im na schronienie.
- Sądziłem - mówił - że jesteśmy z Robertem na polowaniu w jakimś gęstym lesie, i raz nawet obawiałem się, abyśmy nie zabłądzili. Nie mogłem znaleźć drogi z powrotem, a słońce pochylało się ku zachodowi. Szukałem na próżno śladu własnych kroków; głód okropnie czuć mi się dawał! Już w ponurej gęstwinie rozlegał się straszny ryk dzikich zwierząt... Przepraszam, nie! Właśnie, że niema tu dzikich zwierząt, czego mocno żałuję!
- Jak to - rzekł Glenarvan - żałujesz, że niema dzikich zwierząt?
- Nie inaczej.
- Co do mnie, to sądziłbym, że przeciwnie, obawiaćby się trzeba ich dzikości...
- Dzikość nie istnieje... naukowo rzecz biorąc - odpowiedział geograf.
- A już tego mi nie dowiedziesz, kochany Paganelu - rzekł major - aby zwierzęta dzikie były na coś użyteczne, bo i na cóż przydać się mogą?
- Ale majorze - zawołał Paganel - służą przede wszystkiem do tworzenia klasyfikacji gromad, rzędów, rodzajów, gatunków...
- Piękny mi pożytek - przerwał Mac Nabbs - mógłbym się obejść bez tego zupełnie. Gdybym był należał do rodziny Noego w chwili potopu, z pewnością nie pozwoliłbym temu nieprzezornemu patrjarsze brać po parze lwów, tygrysów, panter, niedźwiedzi i tym podobnych stworzeń, równie złośliwych, jak bezużytecznych.
- I byłbyś to uczynił? - zapytał Paganel.
- Byłbym uczynił najniezawodniej.
- To źle byś był postąpił z punktu widzenia zoologicznego.
- Ale nie ze względu na ludzkość całą.
- Ja zaś przeciwnie - mówił Paganel - będąc w tem położeniu, zachowałbym wszystkie zwierzęta przedpotopowe, o których teraz, niestety, wyobrażenia nawet dokładnego mieć nie możemy.
- A ja ci powiadam raz jeszcze - odpowiedział Mac Nabbs - że Noe dobrze zrobił, nie troszcząc się o los tych strasznych bestyj.
- Ja obstaję przy swojem, że Noe źle i bardzo nawet źle zrobił, przez co na wieczne czasy zasłużył na złorzeczenie wszystkich naukę miłujących ludzi.

Towarzysze majora i Paganela nie mogli powstrzymać się od śmiechu, słysząc dwu przyjaciół tak zawzięcie sprzeczających się o zasługi Noego; a najbardziej wszystkich zadziwiało to, że major, nie sprzeczający się z nikim i nigdy, wbrew przyjętym przez siebie zasadom, co dzień prawie miał spory z uczonym Paganelem. Glenarvan, jak zwykle, wdał się w sprzeczkę.
- Mniejsza o to - rzekł - z jakiego punktu zapatrywać się będziemy na kwestję przez was podniesioną, kochani moi przyjaciele, w każdym razie, chcąc nie chcąc, w tej chwili musimy się obejść bez drapieżnych zwierząt. Paganel nie mógł się nawet spodziewać znalezienia ich w tym lesie napowietrznym.
- A to dlaczego? - spytał geograf.
- Dzikie zwierzęta na drzewie? - rzekł Tomasz Austin.
- A tak, na drzewie! Puma i jaguar chronią się na drzewa, gdy są silnie napierane przez myśliwych; czemuż by przed powodzią, który z nich nie miał się ukryć wśród gałęzi tego drzewa?
- Bądź co bądź jednak, sądzę, że nie napotkałeś żadnego - odezwał się znowu major.
- Prawda, że nie spotkałem, choć zwiedziłem wszystkie zakątki naszego schronienia; a szkoda doprawdy: dopierożby to było wspaniałe polowanie! Spotkać na przykład takiego żarłoka, jak jaguar, który jedną łapą obala konia i całego pożera, a gdy raz zakosztuje ludzkiego ciała, to go już powstrzymać trudno od napadania na ludzi. Wiadomo, że najlepiej mu smakuje mięso Indjanina dalej murzyna, potem mulata, a najmniej chętnie jada ciało białego Europejczyka.
- Zachwycony jestem tem podrzędnem, albo raczej czwartorzędnem stanowiskiem, jakie na mnie w takim bankiecie przypada - rzekł major poważnie.
- A zarazem służy to także za dowód, że nie jesteś bardzo smaczny, mój majorze - odpowiedział Paganel.
- Cieszy mnie i to także, iż nie jestem smaczny.
- W każdym razie jest trochę upokarzające - odrzekł uparty geograf - biali mają się za najpierwszą z ras ludzkich, ale widać, że nie takie jest zdanie panów jaguarów.
- Mniejsza o to, dzielny mój Paganelu - rzekł Glenarvan - bo chociaż niema pomiędzy nami ani Indjan, ani murzynów, ani nawet mulatów, niemniej jednak cieszę się, że niema pomiędzy nami twoich ulubionych jaguarów, bez których i tak położenie nasze nie jest zbyt przyjemne...
- Jak to niezbyt przyjemne? - zawołał Paganel niezadowolony - i ty, milordzie, jeszcze na los swój się uskarżasz?
- Alboż nie mam powodu? - odrzekł Glenarvan. - Ty sam przyznaj, że nie bardzo ci przyjemnie jest mieszkać tu wśród gałęzi, bez żadnej wygody, a nawet bez przykrycia.
- Nigdy i nigdzie nie było mi lepiej, nawet w moim gabinecie. Prowadzimy tu życie ptasze! Śpiewamy! Skaczemy z gałązki na gałązkę! Zaczynam nabierać przekonania, że ludzie stworzeni są do mieszkania na drzewach.
- I tylko im skrzydeł brakuje! - dorzucił major.
- Przyjdzie i do tego, że je sobie zrobią.
- Zanim to jednak nastąpi - rzekł Glenarvan - pozwól, kochany przyjacielu, że ja nad to mieszkanie napowietrzne przekładam żwir jakiegoś parku, posadzkę mojego pokoju, lub nareszcie pomost okrętowy!
- Milordzie - odpowiedział Paganel - trzeba się zgadzać z losem i przyjmować położenie, jakie jest; jeśli dobre, to tem lepiej, jeśli złe, to nie zważać na to. Widzę, że zaczynasz tęsknić za wygódkami twego Malcolm- Castle!
- Nie, ale...
- Ręczę ci, że Robert jest zupełnie szczęśliwy - śpiesznie dodał Paganel, chcąc choć jednego sobie zyskać stronnika.
- O tak, panie Paganel - zawołał Robert z radością.
- W jego wieku zawsze się jest szczęśliwym - rzekł Glenarvan.
- I w moim także - odpowiedział Paganel. - Im mniej człowiek ma wygód, tem mniej też potrzeb; a im mniej kto potrzebuje, tem jest szczęśliwszy.
- Otóż - zawołał Mac Nabbs - nasz Paganel wypowiada wojnę dostatkom i wygodnemu życiu.
- Nie, majorze - odrzekł uczony - ale jeśli posłuchać zechcesz, odpowiem ci na to powiastką arabską, jaka mi w tej chwili na pamięć przychodzi.
- Wszystkie powiastki niewiele dowodzą - mówił major - a tem mniej arabskie; ale w każdym razie z przyjemnością słuchamy cię, Szeherazado nasza.
- Jeden z synów wielkiego Harun- al- Raszyda - mówił Paganel - nie był szczęśliwy.

Poszedł więc szukać porady u pewnego starego derwisza. Mędrzec odpowiedział mu, że szczęście niełatwo znaleźć na tym świecie, że jednak zna sposób niezawodnego zapewnienia go sobie.
- Jakiż to? - zapytał młody książę.
- Włóż na siebie - odpowiedział derwisz - koszulę szczęśliwego człowieka! Młodzieniec podziękował mędrcowi za radę i pobiegł szukać swego talizmanu. Zwiedził więc wszystkie stolice całego świata; ubierał się w koszule królów, książąt, panów i dostojników różnego rodzaju, lecz na próżno! Szczęście nie przychodziło.

Popróbował dalej koszuli artystów, żołnierzy, kupców - a szczęścia jak nie było, tak nie było. Nareszcie znudzony przymierzaniem tylu koszul, powracał już smutny i zagniewany do pałacu swego ojca, gdy w polu napotkał pracowitego rolnika, orzącego ziemię, który śpiewał radośnie przy pracy.
- Oto człowiek szczęśliwy - zawołał - albo, jeśli się mylę, to już chyba szczęścia niema na ziemi!

Zbliżywszy się tedy do kmiotka, rzekł:
- Mój poczciwy człowieku, powiedz mi szczerze, czy jesteś szczęśliwy?
- O! i bardzo! - odpowiedział zagadnięty.
- I niczego nie pragniesz?
- Nie.
- Czy nie pomieniałbyś się na los z królem?
- Nigdy!
- To sprzedaj mi, proszę, swoją koszulę, dobrze ci za nią zapłacę!
- Chętnie bym to uczynił, mój panie, ale ja nie mam wcale koszuli.


Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

<< wstecz 1 2


w Foto
Dzieci kapitana Granta
WARTO ZOBACZYĆ

Brazylia: Karnawał w Rio
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

IND 7; Amritsar
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl