@dC 15: Witamy w Chinach!
| Krzysztof Skok
|
|
11.07.2008, piątek, 95 dzień wyprawy
 |
Świątynia buddyjska - młynki modlitewne stoją przed budynkiem |
Ulegając wieczornym namowom Mukko wstałem o 7.00 zamiast o 5.30. Miało być wspólne śniadanie, itd. Niestety, Mukko spał nawet kiedy ruszałem w drogę o 8.30. Chińczycy też nie jedli śniadania, więc pijąc poranną herbatę, próbowałem się ich dopytać (żeby mi napisali po chińsku), jak powiedzieć "doładować kartę telefoniczną". Bezskutecznie. Jeden z nich znał trochę angielski, ale nie potrafił również zrozumieć, że aby rozmawiać przez telefon trzeba za to zapłacić! Droga minęła spokojnie, chociaż w wolnym tempie. Praktycznie cały czas jechałem wyboistymi, piaskowymi szlakami pomiędzy linią energetyczną a torami kolejowymi. Jadąc wzdłuż torów można było zaobserwować, że omijały one wszystko, co tylko można było ominąć! Co 20-30 km wzdłuż nich stoi zazwyczaj kilka domów i jakby stacja kolejowa była (nie zbliżałem się do nich zbytnio). Na szczęście wiejący wiatr głownie mi sprzyjał. Od połowy drogi zaczęły się pojawiać kałuże, a później zaschnięty piasek zaczął być grząski. Jak się później dowiedziałem, są to skutki wczorajszego deszczu. Przed miastem zauważyłem także kilka drzew, które ostatnio widziałem w poniedziałek. Na wjeździe do miasta Sajnszand zauważyłem, że zgubiłem jedną ze śrub mocujących przedni bagażnik. Dobrze, że miałem zapasową ze sobą, ponieważ zaczęło się Święto Narodowe i warsztaty były zamknięte. Miasto w 1/3 jest przedzielone gorą, na szczycie której stoi czołg i jest punkt widokowy. U podnóża góry stała bardzo ładna z zewnątrz świątynia buddyjska. Niestety, była zamknięta. W samym centrum miasta zwiedziłem otwarte przed trzema dniami w nowym budynku Muzeum Dandzana Rawdży, w którym m.in. znajduje się wiele przedmiotów codziennego użytku z przeszłości. Warto zobaczyć. Później postanowiłem umyć ręce i coś zjeść. I tak trafiłem do pobliskiej jurty, gdzie Barik (40 lat) szykował się z kolegą na koncert muzyki ludowej, który był w pobliskim domu kultury. Umyłem się i najadłem się(poczęstował mnie trzema rodzajami sałatek), a następnie rower zostawiłem w jurcie i poszedłem na koncert z moimi nowymi znajomymi. Już po kilku minutach byłem wdzięczny Barikowi, że mnie zabrał. Występował ludowy zespół pieśni i tańca. Później wybraliśmy się jeszcze na spacer po mieście. Nocleg Barik zorganizował mi w stróżówce na budowie hotelu obok jurty (budowlańcy – oczywiście Chińczycy!).
Dystans dnia – 71,63 km
Czas jazdy – 5:31:07 h
Średnia prędkość – 12,98 km/h
12.07.2008 sobota, 96 dzień wyprawy
 |
Budowa w Mongolii - miejsce pracy niejednego Chińczyka z pogranicza |
Ok. 7-ej rano obudził mnie wartownik. Zabrałem szybko rower z kuchni chińskich budowlańców, a przy okazji dostałem sporą porcję ryżu i sałatki na śniadanie. Godzinę później ruszyłem w poszukiwaniu kafejki internetowej i chleba. Kafejkę znalazłem od razu, ale była otwierana o 10-tej. Sklepy były w większości zamknięte, a w otwartych nie było chleba (chyba z powodu drugiego dnia Świąt były zamknięte). Postanowiłem wykorzystać wolny czas na ustalenie drogi wyjazdowej z miasta w kierunku granicy i miasteczka Dzamin Uud. W tym celu zrobiłem 10 km i udało się to zrobić w miarę sprawnie dzięki chińskim budowniczym drogi. Mongołowie machali tylko ręką w mało sprecyzowanym kierunku. Kolejne 7 godzin to czas spędzony głównie w kafejce internetowej oraz sklepie spożywczym (pojawił się świeży chleb), jedzeniu i krótkim telefonie do domu (1 min. – ok. 1.60 zł). Po 17-stej, kiedy się już trochę ochłodziło (było ponad 30 st. C.), ruszyłem w dalszą drogę. Była ona bardzo wyboista i kręta. Pojawiły się także małe górki. Po drodze mijałem trzy obozy chińskich budowniczych drogi. W każdym od razu mnie karmiono (człowiek jadący na rowerze do Pekinu na Igrzyska Olimpijskie jest dla nich "kimś"), w pierwszym dostałem także na drogę świeże bułeczki i pieczone mięso. A w trzecim domyślili się, że chciałbym zostać na noc – o 20.30 robi się ciemno, a sami o 22.00 wyłączali generator prądu i kładli się spać. Nikt w obozie nie znał języka angielskiego, rosyjskiego, czy też polskiego, więc wieczór miałem wyjątkowo cichy. Był tylko jeden zaskakujący moment. Podczas modlitwy jeden ze starszych Chińczyków zauważył u mnie różaniec. Podszedł do mnie i się przeżegnał. Kiedy się uśmiechnąłem i potakująco kiwnąłem głową, dał do zrozumienia, że też jest katolikiem. Od tej pory spoglądał na mnie z uznaniem i jeszcze większą życzliwością.
Dystans dnia – 41,82 km
Czas jazdy – 3:30:37 h
Średnia prędkość – 11,91 km/h
13.07.2008, niedziela, 97 dzień wyprawy
O 5-ej rano drogowcy wstali do pracy. Ja również. O tak wczesnej porze nie ma słońca. Najedzony poprzedniego wieczoru do granic możliwości, nawet nie poszedłem na śniadanie. Jeszcze przed 6-stą pożegnałem się z drogowcami i ruszyłem dalej, za drogowskazy obierając jak zwykle słupy energetyczne.
Przez pierwsze 50 km minął mnie tylko jeden motocyklista. Droga budowana przez Chińczyków po kilku kilometrach zniknęła mi z oczu za górami. Moja natomiast była pagórkowata, ale wiatru i słońca praktycznie nie było, więc jechało się dobrze. Po 50 km w oddali zauważyłem oazę, z ręcznie nawadnianymi roślinami, a za nią w oddali nową drogę. Tam się dowiedziałem, że jadąc wzdłuż lini energetycznej ominąłem jedno miasto, a drugie (ostatnie przed Dzamin Uud) leży ok. 19 km odbijając znacznie na prawo. W oazie sprzedano mi colę (wersja mongolska) i ruszyłem w kierunku nowo budowanej drogi. Niestety, kiedy powoli się do niej zbliżyłem okazało się, że jej budowa w tym miejscu się kończy. Jednak w oddali, na szczycie góry, zauważyłem obóz polowy. Byli tam Chińscy budowniczy obozu kontenerowego (dotychczas były tylko jurty lub namioty). Tam tradycyjnie już mnie nakarmiono (mają bardzo smaczne jedzenie, ale bardzo pikantne) i ok. 2 godzin odpoczywałem, ponieważ akurat słońce pokazało swoją moc. W dalszą drogę ruszyłem po 15-stej. Jechało się już znacznie gorzej. Słońce coraz słabiej świeciło, ale pojawił się kręcący wiatr. A droga miała dużo krótkich, ale bardzo stromych podjazdów. Od czasu do czasu zatrzymywałem jadące sporadycznie samochody, aby potwierdzić kierunek drogi. Tak zatrzymały się m.in. dwa jeepy (w jednym jechali rodzice Sara i Boria, a w drugim ich dzieci). Poczęstowali mnie kiełbasą i chlebem oraz dali butelkę wody na drogę. Wcześniej miałem także sytuację, kiedy Mongoł mnie wyprzedził, a następnie zatrzymał się tylko po to, aby w milczeniu wręczyć mi butelkę wody. Zresztą odkąd skończył się asfalt, zatrzymał się każdy zatrzymywany przeze mnie pojazd.
Nocleg przypadł w jurcie, pierwszej napotkanej po 100 km drogi. Jej właścicielką była 22-letnia Altlantsatsral (mieszkała z młodszą siostrą, a w sąsiedniej brat z rodziną). Znała dość dobrze j. angielski, więc nie było problemów z porozumieniem się. Wg niej do Dzamin Uud pozostało mi jeszcze 82 km drogi. Była bardzo gościnna, chciała bardziej ugościć niż tego oczekiwałem.
Dystans dnia – 104,01 km
Czas jazdy – 8:36:00 h
Średnia prędkość – 12,09 km/h
14.07.2008, poniedziałek, 98 dzień wyprawy
 |
Marine, Sven i Johan - niemieccy rowerowi podróżnicy |
W nocy obudził mnie deszcz, który padał również na moje nogi przez niezamknięty otwór w dachu jurty. Na dworze była ulewa i wichura. Plan wstania o 6-ej rano legł w gruzach. Wszyscy wstali ok. 8-ej rano (w jurcie spały także dzieci brata), ale deszcz przestał padać dopiero ok. 10-tej. Co prawda młoda gospodyni namawiała mnie do pozostania na kolejną noc, ale ja ok. 11-stej ruszyłem w dalszą drogę. Początkowo jechało się fatalnie. Był przeciwny, bardzo mocny wiatr oraz grząska droga. Pokonując pierwsze kilometry (momentami pchając rower), spotkałem jadących z przeciwka niemieckich rowerzystów (Marine, Svena i Johana). Rok i tydzień są w podróży. Wyruszyli z Niemiec, aby m.in. przez Turcję, Indie i Chiny dotrzeć do Mongolii. Dalej kierują się przez Sankt Petersburg, Estonię i Polskę do domu. Po południu wiatr praktycznie osłabł, ale za to dopadła mnie potężna ulewa. W 10 min. stepowe szlaki zamieniły się w rwące potoki (droga była bardzo pagórkowata). Jednak po kilku minutach można było spokojnie jechać dalej. Z powodu braku znaków i "błądzącej" po stepie drogi, nadal co jakiś czas zatrzymywałem samochody, aby potwierdzić kierunek drogi. Tak poznałem mówiącą po angielsku Ulzi oraz jej męża i brata. Za pierwszym razem ja ich pytałem się o drogę, a kilkanaście kilometrów dalej ich dogoniłem, kiedy w ich "nysce" zabrakło paliwa. Wówczas po krótkiej rozmowie Ulzi zaprosiła mnie do siebie na noc w Dzamin Uud. Na miejsce dotarłem przed 21-szą. Szybko się umyłem w misce wody i pojechaliśmy do jej męża brata na kolację. Było mięso pieczone w kanie na mleko (ok. 25 l) z ziemniakami i kamieniami nad ogniem z palnika. Bardzo mi smakowało. Na kolacji była brata rodzina i sąsiedzi. Wieczór minął mi w wesołym, mongolskim towarzystwie. Do jurty Ulzi wróciliśmy ok. północy.
Dystans dnia – 80,78 km
Czas jazdy – 6:44:57 h
Średnia prędkość – 11,97 km/h
Dystans całkowity – 8.706 km
Całkowity czas jazdy – 495:38 h
15.07.2008, wtorek, 99 dzień wyprawy
 |
Sława w Mongolii |
Wstaliśmy ok. 9-tej. Była herbata i ciastka, a śniadanie pojawiło się na stole po 11-stej. Ja korzystając z okazji, że zauważyłem w jurcie pralkę, postanowiłem z niej skorzystać. Niestety, z powodu braku wody, ubranie musiałem wypłukać sam w rekach i tylko raz. Kiedy schło pranie ja bylem zajęty czyszczeniem łańcucha i zębatek z piasku. Jednak tylko częściowo mi się udało pozbyć piasku. Po 13-stej ruszyłem w miasto. Ponad 2 godziny spędziłem w kafejce internetowej, w której nie było internetu (jedyna w mieście). Ale moglem zdjęcia z aparatu przenieść na pamięć oraz przygotować kolejne relacje do wysłania. I jak okazało się na koniec, było to za darmo – właściciel bardzo interesował się moją podróżą. Następnie jeden pan zaprowadził mnie na pocztę. Od pani zajadającej czekoladę usłyszałem, ze poczta może jutro będzie pracować, a internet to może pojutrze! Mając na uwadze, że granica jest czynna w godzinach 8-18, postanowiłem jeszcze pozwiedzać miasto, kupić jakieś produkty spożywcze i zjeść. Kiedy jadłem, zaczepił mnie najpierw Mongoł, który studiował na Uniwersytecie Warszawskim, a następnie udzieliłem jeszcze wywiadu lokalnej telewizji. Na granicy bylem o 17.35. Jednak straż graniczna nie przepuściła mnie, twierdząc, że rowery przejeżdżają do 17.30. Kiedy postanowiłem trochę poczekać na dalszy rozwój sytuacji, czterech strażników zaczęło delikatnie ujmując, dokuczać mi. A słowo "głupek" nie było niczym wielkim. Nocleg przypadł mi ponownie w Zamin Uude, tym razem jednak w bloku. Młode małżeństwo z dzieckiem, wiedząc w jakiej jestem sytuacji, postanowiło mi pomoc. Zabrali mnie nawet na spotkanie ze swoimi przyjaciółmi oraz na kolację do restauracji.
Dystans dnia – 11,44 km
Czas jazdy – 1:12:01 h
Średnia prędkość – 9,53 km/h
16.07.2008, środa, 100 dzień wyprawy
 |
Witamy w Chinach |
Przebudziłem się po 7-ej, ale wstałem dopiero przed 8-ma. Wówczas był czas tylko na szybkie śniadanie. Następnie udałem się na granicę – miałem tylko 1 km. Tam zatrzymał mnie milicjant, który pooglądał sobie paszport, a następnie zaczął się pytać skąd jestem i gdzie to jest. Do tego głupkowato się śmiał. Gdy elementarz j. angielskiego wyczerpał mu się, stwierdził, że granicę mogę przekroczyć tylko samochodem. Taką też informację przekazał pilnującej porządku Straży Granicznej i poszedł posiedzieć i poplotkować na poboczu drogi. Pogranicznicy nie chcieli ze mną już nawet rozmawiać, twierdząc że to wina Chińczyków. Pomogli mi jednak zorganizować samochód – jeepa, którego właściciel "znał" wszystkich na granicy. Wymieniłem jeszcze tylko ostatnie 30000 Tugrików na 174 Yuany oraz po targach zapłaciłem za przewiezienie 10000 Tugrików (ok. 20 zł) i o 11.40 bylem w Chinach. Byłbym zapomniał – Chińczycy jeszcze mnie "przetrzepali" – najpierw szef zmiany musiał osobiście obejrzeć mój paszport, a później trzy osoby stały i sparwdzały zawartość sakw. No i trzeba było zapłacić 5Y za przekroczenie granicy. Erling, miasto po stronie chińskiej, zrobiło na mnie niesamowite wrażenie. Wszystko jakby dopiero co wybudowane, ale z zachowaniem dawnego stylu chińskiego. Na dodatek budują całe nowe dzielnice, ulice maja nowy asfalt, a pobocza są obsadzone drzewami i posiana jest trawa (wszystko to muszą podlewać, bo przecież dalej jest pustynia). No i wydzielony pas jezdni dla rowerów i motorowerów na wszystkich ulicach w mieście. Ja kupiłem sobie SIM kartę za 100Y (wszystko do wydzwonienia) oraz wymieniłem 100 USA na 674,50Y w Bank of China. Jedyny problem to fakt, że nikt nie znał żadnego języka oprócz chińskiego. Zrobiłem sobie małe zakupy spożywcze (wodę sprzedawano tylko w butelkach 0,66l – większe się wyczerpały), zjadłem i po 16-stej ruszyłem w drogę. Oczywiście był problem z wyjazdem z miasta – rzadko kto był w stanie wskazać drogę. Po godzinie jazdy w słońcu po autostradzie dotarłem do kilku budynków. Nim zdążyłem "rozprostować kości", pojawiła się 20-letnia Yakjong, która zaprosiła mnie do swojego domu, a właściwie do restauracji rodziców. Tam po chwili pojawiło się także kilka "szych" z Erling. Oni zaprosili mnie do biesiady. Odmówiłem jednak picia alkoholu, tłumacząc się, ze dopóki nie wiem, gdzie nocuje to nie pije. Wówczas dostałem bezpłatny nocleg w hoteliku rodziców Yakjong. Gdy "szychy" po 21-wszej pojechały do domu, pojawiło się czterech miejscowych chłopaków i znowu zaprosili mnie do stołu! Ja jednak o 22-ej podziękowałem i poszedłem spać. Ale nauczyłem się jeść pałeczkami!
Dystans dnia – 32,66 km
Czas jazdy – 2:01:58 h
Średnia prędkość – 16.67 km/h
Dystans całkowity – 8.750 km
Źródło: informacja własna
|