HAWAJE
06:58
CHICAGO
10:58
SANTIAGO
13:58
DUBLIN
16:58
KRAKÓW
17:58
BANGKOK
23:58
MELBOURNE
03:58
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Autostopem w świat » AWŚ 11; 9`1999; Z Florydy do Arizony
AWŚ 11; 9`1999; Z Florydy do Arizony



"White Sands" - Białe Piaski. Ciągnące się kilometrami białe wydmy, usypane nie ze zwykłego piasku, a z drobnych ziarenek gipsu.

Podwiozła nas tu australijska para, podróżująca przez parę miesięcy po Stanach. Dostaliśmy zaproszenie do Australii.



24.09.99

Z powrotem w El Paso w pięknym domu naszych hostów. Dzień odpoczynku przed ruszeniem dalej.

25.09.99

Jeden z małych uroczych cudów płatanych mi przez mojego Podróżniczego Ducha Opiekuńczego: stoimy na autostradzie międzystanowej. Szkolny ruch i hałas. Stoimy i nie możemy nic złapać.

Nagle zwiało mi czapeczkę z głowy. Odwracam się, aby ją podnieść, i widzę kawałek dalej samochód, który nie zauważyliśmy jak się dla nas zatrzymał. I nie zauważylibyśmy, gdyby coś nie ściągnęło mi czapki w tym dokładnie momencie.

26.09.99

Pobudka nad rzeczką niedaleko Silver City i dalej w drogę. Zabrali nas dwaj Meksykanie na pakę pick-up`a, drogą 180 na północ, przez pustynię, potem przez góry aż do Arizony.

Parę godzin na wietrze i słońcu, mam już nieźle spaloną twarz, ręce i nogi. Potem długi, długi czas czekania bez kawałka cienia na następnego stopa.

Jak zwykle długie czekanie miało swój powód. Okazało się, że czekaliśmy na Eda, który zabrał nas nie tylko piękną, widokową drogą nr 60 przez rezerwat indiański do Globe, ale zaprosił do siebie do Tucson. Nie planowaliśmy jechać aż tak na południe, ale skoro przeznaczenie taki dla nas miało plan, nie będziemy się opierać.

Ed wracał wynajętym samochodem z weekendowej wyprawy. Jest jednym z niewielu Amerykanów, którzy z wyboru nie mają samochodu. Ma za to dwa bardzo dobre rowery, codziennie o 6 rano idzie na basen, poza tym biega, ćwiczy, uprawia jogę.

27.09.99

Wszystko znowu niesamowicie się układa i to bez planowania z naszej strony. Jedyne co zaplanowaliśmy to, patrząc na mapę z rana, kierunek jazdy. Spodobała mi się nazwa "Organ Pipe Cactus National Monument" - w wolnym tłumaczeniu "Narodowy Pomnik Kaktusa Organowego", coś w rodzaju olbrzymiego parku narodowego w południowo-zachodniej Arizonie. Jedziemy.

Ponad 100 mil na zachód od Tucson. Ed mówi, że po drodze nie ma nic, tylko pustynia. Okazuje się, że na tej pustyni jest drugi co do wielkości w Stanach rezerwat indiański.

Z indiańską parą przejeżdżamy przez nieziemskie krajobrazy. Gigantyczne kaktusy, wielkości drzew, porastające jak las zbocza wzgórz. Nasi Indianie skręcają nagle w boczną dróżkę i jedziemy przez pustynię plątaniną nieasfaltowanych, wyboistych dróg..

Pokazują nam porozrzucane wśród kaktusów i pustynnych krzaków chaty. Objeżdżamy kilka indiańskich wiosek i w końcu zawożą nas z powrotem na naszą drogę. Zaczyna się ściemniać, coraz mniejszy ruch. Już zaczynamy rozglądać się, gdzie by się tu rozłożyć na noc, kiedy zatrzymuje się samochód. Młody indiański chłopak. Zaprasza nas do siebie na noc. Mieszka we wiosce prawie godzinę drogi od naszej 86, w głąb rezerwatu.

Pojawiają się przedziwnie wyraziste gwiazdy, przebiega nam przez drogę kojot. W skromnym domku na wzgórzu Erik z rodzicami opowiadają smutną historię swojego plemienia. Znają jeszcze legendy, ale chrześcijaństwo skutecznie wykorzeniło większość tradycyjnych wierzeń.

Usłyszeliśmy, jak to misjonarze obcinali Indianom włosy, jak w katolickich szkołach na terenie rezerwatu karano za używanie rodzimego języka. A teraz na ścianie u Erika krzyż, a na stoliku pomiędzy porozrzucanymi kasetami video i puszkami coli bożonarodzeniowy żłóbek z figurkami.

Mama Erika pracuje w szpitalu i opowiada, jak większość Indian w rezerwacie cierpi na cukrzycę z powodu zmiany diety w przeciągu ostatnich kilkunastu czy kilkudziesięciu lat. Teraz nikt już prawie nie żyje z darów pustyni i nie uprawia własnego poletka, a ich organizmy nie potrafiły przestawić się tak nagle na takie ilości cukru i na przetworzone wyroby amerykańskiej cywilizacji.

28.09.99

Zostajemy obudzeni przed wschodem słońca, żegnamy się z rodzinką i Erik w drodze do pracy podwozi nas na naszą drogę. Po drodze pokazuje nam "Round House" - tradycyjną świątynię z patyków i błota oraz, dalej na pustyni, "shrine" - ołtarzyk ofiarny, gdzie dawno temu złożono w ofierze kilkoro dzieci w prośbie o deszcz. Do dziś dnia każdy, kto odwiedza to miejsce, coś tam zostawia.

Szczęście dalej nam dopisuje. W upale, ale bez większych problemów, dotarliśmy do "Organ Pipe Cactus National Monument", parę mil od granicy meksykańskiej. Dla mnie cała trasa od Tucson dotąd mogłaby być jednym wielkim "National Monument", tak jest niesamowicie. Prawdziwa uczta fotograficzna.

W drodze powrotnej z Ajo zabiera nas gość aż do Peori pdo Phoenix. Nie tylko zabiera, ale zaprasza do siebie. Możemy spać na podłodze w jego "living roomie". Piękna, olbrzymia willa, którą Dave zostawia nam pod opieką, podczas kiedy sam wychodzi z rodzina do restauracji.

29.09.99

Podróż staje się coraz bardziej niesamowita. Najciekawsze w naszym podróżowaniu jest to, że nigdy z rana nie wiemy, gdzie spędzimy noc. Kiedy nie planuje się więcej niż trzeba (a naprawdę, nie trzeba wiele) i otwiera się na różne możliwości, na wszystko co po prostu się wydarza, wtedy magia podróżowania działa najbardziej i zdarzają się cudowne rzeczy.

I tak dzisiaj, czwartą noc z rzędu, mamy dach nad głową i łóżko i prysznic u ludzi, których ścieżka zetknęła się chwilowo z naszą. Dziś jest to Sandy w Prescott Valley, która zabrała nas z drogi i okazało się, że była przez wiele lat servasowym hostem.

Jutro chcemy ruszyć dalej na północ, zobaczyć kawałek Arizony i dotrzeć do rezerwatu Indian Hopi, który jest wewnątrz rezerwatu Indian Navajo. Jeszcze spory kawałek.

30.09.99

Powoli do przodu. Sandy wywiozła nas z rana na widokową drogę, wiodącą na północ i wysadziła tuż za znakiem "Do not stop for hitch-hikers" - "Nie zatrzymuj się dla autostopowiczów". Takie znaki są tu w okolicach więzień i zakładów poprawczych.

Na szczęście nie wszyscy stosują się do znaków i wkrótce zatrzymał się gość, który zabrał nas do uroczego miasteczka Jerome, pokazując po drodze kaniony i skały. Dalej przez Sedonę i Flagstaff, skąd już przed zmrokiem zabrała nas Indianka Navajo, zawiozła na północ, tam dokąd zmierzaliśmy, do rezerwatu i wysadziła w Tuba City.

Rezerwat Navajo jest największym rezerwatem indiańskim i obejmuje cztery stany. Noc tym razem pod gwiazdami.

Źródło: Pamiętnik Kingi

Pamiętnik Kingi Tekst zaczerpnięty
z Pamiętnika Kingi

 warto kliknąć

<< wstecz 1 2 3


w Foto
Autostopem w świat
WARTO ZOBACZYĆ

USA: LA - Miasto Aniołów
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

@dC 11: Z bólem serca
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl