HAWAJE
17:58
CHICAGO
21:58
SANTIAGO
00:58
DUBLIN
03:58
KRAKÓW
04:58
BANGKOK
10:58
MELBOURNE
14:58
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Himalayak 2003 » HK 14; Pływanie cd - Bhote Kosi 2
HK 14; Pływanie cd - Bhote Kosi 2

Ekipa Himalayak


Tej nocy udało nam się znaleźć jedyne chyba płaskie miejsce w okolicy, tuż przy czymś, co przypominało kapliczkę. Rano obudziły nas dzieci. Sądząc z ich reakcji, po raz pierwszy widziały białych, którzy nocowali w warunkach gorszych, niż one same. Kilometr dalej był, co prawda camping, ale kosztował 20$ za osobę, wiec daliśmy spokój.

Szybko pozbieraliśmy się, ugotowaliśmy chińskie zupki i herbatę, po czym ruszyliśmy w górę rzeki. Zatrzymaliśmy się na małe siku i gdy w najlepsze, oddawalismy się tej przyjemnej niewątpliwie czynności, na twarzy Arbiego, dokładnie miedzy oczami usiadł postrach miejscowej ludności - Barul I Okrutny. Skrzyżowanie osy i szerszenia.


Zobacz  powiększenie!
Fido
Przez ułamek sekundy Arbi zastanawiał się, w którym miejscu bardziej potrzebne są jego ręce, ale żądło, które zanurzyło się u nasady nosa nieszczęśnika przyśpieszyło tą decyzję. Arbi zawył potwornie, po czym zaczął szarpać się z potworem. Dookoła natychmiast ustawili się koledzy i jak w czasie bójki na szkolnym boisku zaczęli dopingować Arbuza.

Po niecałej minucie zachrypnięty od ciągłego krzyku Arbi pokonał skrzydlatego potwora. Pewności o śmierci przeciwnika nabrał dopiero po 100-krotnym wdeptaniu napastnika w ziemie. Nastąpiły tyleż nerwowe, co i dramatyczne próby udzieleni naszemu druhowi pierwszej pomocy. Niestety nie można powiedzieć, że powyższy incydent nie odbił się na urodzie Michała.

Rozgrzani tym wydarzeniem dojechaliśmy do miejsca, gdzie mieliśmy zejść na rzekę. W czasie przebierania się w kajakowe ciuchy, ponownie nadleciała eskadra (o tym, jaka to była formacja, wiemy od Kikiego, którego tato był w jednostce lotniczej kapralem w randze majora, odpowiedzialnym za cale skrzydło) barulowych mścicieli. Jeden niestety przedarł się przez świetnie teraz funkcjonującą obronę przeciwlotnicza w postaci wirujących z niezwykłą szybkością rąk Arbiego I poświęcając własne życie zadał naszemu drogiemu koledze kolejny podstępny cios, tym razem w ucho. Pięciominutowy słowotok poszkodowanego, nie bardzo nadaje się do odtworzenia, ze względu na helsińską konwencje o ochronie praw człowieka, w tym przypadku czytającego to czytelnika.

Historia ta przyspieszyła naszą decyzje o zejściu na wodę. Zdecydował się na to i Arbi zwany teraz przez przyjaciół Qasimodo. Tomanek postanowił nie schodzić tego dnia na rzekę, aby wykurować się z potłuczeń, których nabawił się podczas kabiny. Rzeka miała być naprawdę trudna, ciagłe WW +4, z kilkoma miejscami WW 5 i szóstkowym syfonem.

Mimo silnego bólu w ramieniu, zdecydowałem się płynać. Rzeka była piękna, płyneła głebokim canyonem, który właściwie uniemożliwiał ewentualne wyjscie. Już pierwsze chwile na rzece pokazały, że powinienem był odpocząć z Tomankiem. Ustalilismy szyk: Sikor otwiera, Fido niszczyciel zamyka. Pierwsze kilkaset metrów, po ustalonym szyku zostaje tylko wspomnienie. Zbieramy się w małej cofce, spojrzenia mówią wszystko: to będzie naprawdę szybka jazda bez trzymanki.

Angole, którzy płynęli to przed nami, mówili, że jest strasznie. Nie mylili się. W spojrzeniach nie było widać strachu – jeszcze… Udaje nam się dopłynąć do pierwszej poważnej przeszkody – szóstkowego syfonu.

Jest przerażający, prawa strona jest dość łatwą drogą płynięcia, ale ewentualny błąd może być tragiczny w skutkach i mimo dobrej asekuracji nie wierzę, żebyśmy byli w stanie komuś tam pomóc. Decyzja, kto płynie: Fido zwleka, ja odpuszczam. Przed nami jeszcze tyle fajnego pływania, szkoda by było zrobić sobie krzywdę już teraz. Zastanawiam się w duchu, skąd u mnie taka decyzja? Starość? Rozsadek? A może to, że w Polsce czekają Ci, którzy są dla mnie ważniejsi, niż ta krótka chwila chwały.

Wszyscy bez wahania decydują się obnieść. Fido płynie, ale wygląda tak, jakby decyzja o płynięciu mu się wyrwała i teraz troszkę żałuje. Rozstawiamy asekuracje, Fido leci. Nawet nie pochlapał twarzy. Przepłynął to jak profesor. Wszyscy jesteśmy pod wrażeniem. Ma gość dzień.

Następne miejsce nietrudny WW +4 rapid. Dużo wody, kupę piany, parę sporych dziur i na końcu silny odwój, który można ominąć tylko z lewej strony, tuż przy skale. Rozstawiamy asekuracje i Łukasza z kamera.

Sikor, Arbi, Fido wszyscy szybko i sprawnie. Kolej na mnie, no właśnie oni zrobili to szybko. Mnie bark nie pozwala się rozpędzić, płynę jak ciapa. Łapie mnie druga dziura i natychmiast przewraca. Przekonany, że jest głęboko składam się do eskimoski od tylu, jest szybka, a ja mam mało czasu. Przede mną silny odwój o głębokiej cyrkulacji. Już raz topiłem się w podobnym na Korsyce. Silne uderzenie głową o kamień, już wiem, że się pomyliłem, jest bardzo płytko. Zahaczam wiosłem o dno, szarpnięcie w ramieniu, że aż w piętach poczułem. Składam się powtórnie, kolejne dwa silne uderzenia głową o kamienie. Jak to dobrze, że wziąłem solidny kask z garda! Kolejny raz zahaczam wiosłem, ręka nie wytrzymuje. Ledwo się kabinuję.

Nabieram powietrza i niemal natychmiast wpadam do odwoju. Wydaje mi się wszystko trwa wieczność, światełko w tunelu, przewijający się przed oczami film, wszystko jak w lekturze życie po życiu. Zaczynam pić wodę, jak to zawsze mówiliśmy? Żyć szybko, umrzeć młodo, zostawić po sobie przystojnego trupa...

Odwój ciągle trzyma, jakieś myśli, żeby ściągnąć kamizelkę, wtedy woda wtłoczy mnie głębiej, a przy dnie odwój nie ma już takiej siły. Jest jak w pralce, nie wiem gdzie i w jakiej pozycji jestem. Nagle, chyba bez mojego udziału wypluwa mnie. Widzę chłopaków. ......CO ZA WIDOK, UWIELBIAM ICH!!!
Zwijają rzutki, znaczy, że parę rzutów nie wyszło. Wreszcie mam!!!

Tyle razy na obozach mówiło się kursantom, żeby nigdy nie owijali rzutki wokół ręki, pierwsze, co robię, to dokładnie ją owijam. Mogę połamać palce, ale nie mogę jej puścić, drugi raz jej nie złapię, nie mam siły. Wreszcie jestem przy brzegu, ale uczucie!

Już wiedziałem, że z pływaniem mogę się pożegnać. Ręka bolała bardzo, nie byłem w stanie ją poruszyć. Dowiaduje się, że chłopcy nie złapali wiosła, cóż 800 złotych w plecy. Mówię, że wszystko ok. Żeby płynęli, ja wyjdę jakoś na górę. Każą mi zostawić kajak, chyba naprawdę się o mnie martwią. Łukasz na odchodnym rzuca, ze film wyszedł świetnie i pani z telewizji będzie zachwycona. Cieszę się radością kolegi i pani z TV.

Jeszcze tylko przepromowanie mnie na druga stronę rzeki, bo tylko tam jest iluzoryczna, ale jednak szansa wyjścia na szosę. Przeciągają mnie na rzutce, nie mogę kontrolować swojej pozycji przy pomocy rąk, obraca mnie twarzą do wody i znowu pije. Zastanawiam się czy Sikor mnie utrzyma, waży przecież niecałe 60 kg, ja 90, do tego jeszcze silny nurt. Przeciągnęło go po skałach, ale rzutki nie puścił, miło z jego strony.

Wkurzony do granic możliwości postanawiam wyjść na górę z kajakiem. Droga jest koszmarna i zajmuje mi prawie 2 godziny. Używam po drodze wszystkich znanych mi słów powszechnie uznawanych za niecenzuralne. Wymyślam też kilkaset nowych. I nie z powodu bólu, czy ciężkiej drogi, ale dlatego, że żyłem myślą o tym wyjeździe cały rok, wydałem po to by moc pływać po tych rzekach kilka średnich krajowych pensji, a teraz będę przyglądał się z brzegu, jak chłopcy robią to beze mnie. Docieram na górę, daje znak Tomankowi, że wszystko ok. Chłopcy dopływają do końca, ale dostają mocno w tyłek. Kilka razy wychodzili, żeby obejrzeć trudności, parę razy obnieśli rzeczy niemożliwe do spłynięcia. Ja postanowiłem utopić wszystkie żale w miejscowym piwie... udaje się to bez problemu.

Następnego dnia dowiaduje się, że moja kabina dramaturgią przypominała przygodę gościa, który wszedł do cukierni i dowiedział się, że nie ma jego ulubionych pączków z różą. Jednym słowem nuda, kicha i właściwie nie wiadomo, po co ten cały tekst.

Dariusz Szewczyk "Ryba" i Tomasz Młot "Kiki"

Źródło: informacja własna

1


w Foto
Himalayak 2003
WARTO ZOBACZYĆ

Seszele: rajskie wyspy
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

HAW 1; Lot na Maui
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl