Andrzej Kulka » Świat » Brazylijskie favele
Brazylijskie favele

Stanisław Błaszczyna


Podczas karnawałowego pobytu w Rio de Janeiro wybraliśmy się do tzw. faveli. Są to bardzo charakterystyczne dla brazylijskich miast osiedla, właściwie slumsy, tyle że mające swoją specyfikę. Napisać, że mieszka tam biedota to mało wyczerpujące stwierdzenie. Favele głównie zaludniane były przez napływających ze wsi imigrantów, przybywających tu ze stron, gdzie z różnych powodów zabrakło pracy w rolnictwie.

Zobacz  powiększenie!
Położenie faveli
Ludzie Ci ciągnęli do wielkich miast z nadzieja właśnie na znalezienie pracy i najczęściej znaleźli się bez środków do życia, próbując przetrwać w jakikolwiek sposób, zwykle poza prawem. Budowali wiec swoje baraki - szałasy tam, gdzie istniał zakaz budowania czegokolwiek, czyli na zboczach otaczających Rio wzgórz. Tym sposobem najbardziej atrakcyjne widokowo miejsca w mieście okupują biedacy, a nie bogacze, tak jak można by się było tego spodziewać.


Zobacz  powiększenie!
W favelach mieszka większość wszystkich mieszkańców Rio czyli ponad 4 mln. Są to dzielnice, gdzie "porządek" utrzymują gangi, które dzielą favele na rejony swoich wpływów. W zasadzie policja federalna nie wtrąca się do tego i dość często widać np. chodzące po ulicach dzieci z karabinami.

Od czasu do czasu próbuje się zwalczać gangi, najczęściej stosując metody brutalniejsze, niż to robią sami gangsterzy. Tworzono np. tzw. "szwadrony śmierci", które likwidowały podejrzanych i przestępców poza prawem.

Innym wielkim problemem są tysiące bezdomnych i nie posiadających rodziców dzieci, które żyją na ulicy, handlują narkotykami, żebrzą lub kradną.

Racinha

Zobacz  powiększenie!
Mając to wszystko na uwadze z duszą na ramieniu wybieraliśmy się do największej w Rio faveli - Racinhy.

Wynajęliśmy do tego celu jeepa, którego kierowcą był człowiek przypominający z wyglądu komandosa. Ku naszej konsternacji jeep był otwarty - żadnych tam kuloodpornych szyb. Ale cóż... trudno się było już wycofywać.


Zobacz  powiększenie!
To, co zobaczyliśmy zupełnie postawiło na głowie moje wyobrażenia o faveli. Wszędzie bowiem natrafiliśmy na zupełnie normalnych, przyjacielskich, pogodnych i spokojnych ludzi, którzy tylko żyli w tak dziwnych dla nas warunkach i w tak niesamowitej scenerii nawarstwionych na sobie ni to domków, ni to baraków, budowanych bez planu, ładu i składu - spontanicznie w każdym możliwym (i niemożliwym) do tego celu miejscu.


Zobacz  powiększenie!
Internet w faveli?
Okazało się, że Racinha ma pełną infrastrukturę - wodę, elektryczność, kanalizację, wywóz śmieci... życie zorganizowane społecznie (sklepy, szkoły, przedszkola, rady i komitety mieszkańców...). Tyle że estetyka ulic jest slumsowa - "architektura" domostw wręcz żywiołowa, by nie napisać anarchistyczna. A jednak Racinha nie jest typową favelą (może dlatego, że jest jedną z najstarszych, mających już swoją tradycję). Nie we wszystkich życie jest zorganizowane na tak przyzwoitym poziomie.

Zobacz  powiększenie!
Obrazek malowany przez mieszkańca
Chodziliśmy tam po różnych dziwnych zakamarkach, ale paradoksalnie czuliśmy się bardziej bezpieczni niż np. na "cywilizowanej" i pełnej turystów plaży Copacabana, czy tez w Ipanemie. Może dlatego, że świat ten wydawał się bardziej jednolity i zintegrowany, niż ten w kolorowym i folderowym Rio, za którym - jak to czułem - czai się desperacja Trzeciego Świata. To właśnie nie pozwalało mi się tak do końca zachwycić tym miastem - podskórne napięcie, napór rzeczywistości powszedniej - przyczajonych gdzieś społecznych i politycznych konfliktów, z których najczęściej szeregowy turysta nie zdaje sobie sprawy... do chwili, kiedy np. zostanie ograbiony w biały dzień przez uzbrojonych w nóż lub pistolet rabusiów.

Nie wiem, może strach ma wielkie oczy, ale czułem się nieswojo, kiedy pewnego razu sam przeszedłem się z jednego końca Ipanemy na drugi, polując z aparatem na jakieś rodzajowe scenki.

Zobacz  powiększenie!
Pod koniec dnia zawędrowałem na Arpoador, czyli wysuniętą w Ocean skałę oddzielającą Ipaneme od Copacabany, gdzie zostałem aż do zachodu słońca. Wreszcie czułem się bezpieczny, siedząc na skale wśród setek ciepłych i zrelaksowanych ludzi, którzy zebrali się by pożegnać zachodzące słońce. Jest to tradycja - każdego wieczoru jest ono zegnane tu aplauzem i oklaskami. Tak wiec - mimo wszystko - można odczuć w Rio atmosferę południowego kraju - życia niespiesznego i na luzie, o innej hierarchii wartości, gdzie bardziej liczy się przyjemność z obcowania z drugim człowiekiem, pozytywna sfera związanych z tym uczuć, niż charakterystyczna dla cywilizacji zachodniej pogoń za zyskiem i materialna konsumpcja.

Źródło: informacja własna
1
Świat
WARTO ZOBACZYĆ

Chile: Ojos del Salado
kontakt
copyright (C) 2004-2005 Andrzej Kulka                                             powered (P) 2003-2005 ŚwiatPodróży.pl