Bilety
Kupowanie biletów trwało od godziny 10.00 do 12.00. Musiałem biegać za fotografem, ponieważ okazało się, że do biletu potrzebne są dwa zdjęcia. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności na równoległej ulicy znalazłem foto express - cztery zdjęcia w godzinę za 40 rupii. Na straganach z elektroniką wymieniłem zielone po kursie 36 rupii za dolara. Te pieniądze powinny mi starczyć do 10 stycznia, ale czy się wyrobię, to już inna sprawa...
Wszystkie cytaty pochodzą ze wspomnień Autora z podróży po Andamanach, które być może kiedyś ukażą się w całości.
Na Hawelock, Neil i Long Island bilet kosztuje zaledwie 13 Rps. Statki odpływają we wtorki i w piątki z tak zwanej "Bramy Marynarzy". Stamtąd też można płynąć na Ross (4 Rps), gdzie znajdują się stare ruiny. Bilet można kupić od szóstej rano. Odradzam natomiast wycieczkę na wyspę Viper, gdyż tam do zwiedzania jest tylko latarnia morska, gdzie za przewodnika trzeba zapłacić 20 Rps.
Postanowiłem zafundować sobie wycieczkę łodzią ze szklanym dnem. Płynąc między dwoma wyspami, podziwiałem krajobraz jak z opowieści Fiedlera. Dżungla nie do przebycia, na brzegu skały, czasem kawałek piasku.
Tymczasem przez szklaną podłogę zaczęło być widać prawdziwe cuda podwodnego świata. Bajkowy ogród z potężnymi czarnymi drzewami o popielatych gałęziach i czerwonych kwiatach. Białoniebieskie groty, lejkowate kwiatostany unoszące się na wodzie. Między tym wszystkim niebieskie ryby.
Dobiliśmy do plaży pełnej olbrzymich kolczastych muszli i jeszcze większych żółwi. Wszyscy wycieczkowicze "rzucili się" na muszelki, ale przewodnik kazał wszystko zostawić, bo tu rezerwat... Wziąłem jedną. Może uda się przywieźć do Polski. Byle mnie tylko Hindusi nie zamknęli.
Wypożyczenie maski do nurkowania to wydatek rzędu 25 Rps.
Po poszczególnych wyspach jeżdżą autobusy. Z Port Blair można się dostać do Rangat lub Mayabunder, a stamtąd promem do Diglipur za 10 Rps.
Autobus nazywał się Express MB-PB. Tak rzucało, że omal życia nie straciłem, uderzając głową o dach. Nasz ochroniarz Adam siedział obok kierowcy i dobrze kombinował, żeby się utrzymać w pionie. Mijamy robotników drogowych. Zauważyłem, że zawsze pracują oni w asyście trzech lub czterech uzbrojonych żołnierzy. Adam wytłumaczył, że często zdarzają się napady tubylców. Tak, jakby wykrakał. Zbliżyliśmy się do potężnej skarpy. Niby na wszelki wypadek wystawił przez okno karabin. W chwilę potem o dach uderzyła lawina kamieni, a w stronę okien, przez które zza drzew dało się dojrzeć kilka półnagich postaci, posypały się strzały. Adam strzelał po poboczu, Kierowca przyspieszył, a pasażerowie wpadli w panikę. Andamany! Wreszcie spotkałem Jarawa!
Gnaliśmy chyba z prędkością pięćdziesiąt kilometrów na godzinę, co w tutejszych warunkach drogowych uchodzi za szaleństwo. W końcu po kilkunastu kilometrach autobus się rozleciał. Do wsi zabrał nas inny pojazd.
Idąc do "Bramy Marynarzy" prosto, skręcając w lewo za bazarem i idąc dalej jakieś dwieście metrów można trafić do czegoś, co śmie się nazywać informacją turystyczną.
Źródło: TravelBit