Andrzej Kulka » Przewodniki - Przez Świat III » Jamajka - Haiti
Jamajka - Haiti

Grzegorz Lisik


Warto wiedzieć

Płyty CD z muzyką reggae na Jamajce są droższe niż gdziekolwiek indziej.

W niektórych regionach utrapieniem są moskity (Kingston).

Ciężko opędzić się od tzw. hustlers, którzy po chwili "przyjacielskiej" rozmowy starają się naciągnąć cię na piwo lub chcą pieniądze za pokazanie baru, sklepu czy za opowiedzenie jakiejś bzdurnej historii. Większość miejscowych uważa Cię za bogatego Amerykanina, który przyjechał tu wydawać tysiące dolarów;

W wielu miejscach (hotele, parki, bazary) można znaleźć tabliczki "no smoking ganja". Miejscowi jednak się nie przejmują. Właściciel hotelu, w którym wisiała taka tabliczka (w Kingston), w mojej obecności palił marihuanę!!! Należy jednak pamiętać, że jest to zabronione. Lonely Planet podaje, że turyści często mają z tego powodu kłopoty z policją. Kupić można praktycznie wszędzie, jak ktoś lubi, ale czy jest sens ryzykować?

Niektórzy Jamajczycy są prawdziwymi czarnymi rasistami, szczególnie w Downtown Kingston. Nie jest to miłe miejsce dla osób o innym kolorze skóry. Często można się spotkać z odzywkami typu: Whitey - is a joke? What are you looking for? motherfucker? What's up man, are you looking for trouble? Na zaczepki najlepiej w ogóle nie reagować. Downtown po zmroku staje się niebezpieczne nawet dla "swoich".

Jamajka jest jednym z najtańszych miejsc na świecie do wysyłania pocztówek i listów. Znaczek na pocztówkę (na cały świat) kosztuje 0,90 JS !!! Jednak w wielu miejscach będą próbowali cię oszukać, mimo ceny na znaczku. Na poczcie w Negril chcieli 9 JS, tłumacząc że ceny uległy zmianie. W Black River kupiłem po 0,90 JS.

Jamajczycy z Negril chwalą się, że wiele "turystek" z całego świata (głównie z USA) przyjeżdża tu w celu "rent a Rasta".

Haiti

Gotówkę i czeki podróżne można wymienić bez problemów na lotnisku, jak i w większości banków. Przy przylocie 'tysiące' osób szukające bagażu,10 chętnych za opłatą do pomocy. Taxi do centrum około 12USD.

Za kolejnym razem trafiam do hotelu Acropolis w, którym zdecydowali, że mnie przyjmą!!! (441 BLVD Jean Jacques Dessalines, Port-au-Prince). Jedna doba 17 USD. Warunki fatalne, w toalecie tylko przez parę godzin woda, pokój w kształcie kwadratu (tylko z łóżkiem i krzesłem), okno 20 na 60cm, stary wiatrak (i tak nie chodzi, bo brak prądu).

Przed wyjazdem lepiej zaopatrzyć się w dobry przewodnik. Ja takiego nie miałem, bo w Polsce nie udało mi się zdobyć. Na miejscu trudno uzyskać informacje turystyczne. W biurach podróży (jest tylko kilka, najlepsze La Citadelle) nie są przygotowani na turystykę przyjazdową. Nie potrafią dobrze poinformować, co warto zobaczyć. Nawet z pocztówek (nie ma zbyt dużego wyboru) niewiele można się dowiedzieć o ciekawych miejscach. W Port-au-Prince (okolice poczty głównej) można kupić mapę stolicy i wyspy. Jakość kiepska, ale lepsze to niż nic.

Wobec mojej nieznajomości języka francuskiego dużym problemem było komunikowanie się. W stolicy korzystałem z usług Jamajczyka, który mieszkał w tym samym hotelu. Za jego pomoc kupowałem mu obiady.

Ludzie na Haiti są bardzo mili, co było dużym zaskoczeniem po Jamajce. Dobry okres podróży to pobyt w czasie święta zmarłych - są wtedy odprawiane praktyki voodoo.

Brak turystów. Podczas 10 dniowego pobytu spotkałem 8 osób (Francuzi i Niemcy). Inni 'biali' to żołnierze stacjonujących United Nations (głównie Amerykanie). Bardzo się dziwili, kiedy mówiłem, że przyjechałem tu na wakacje.

Komunikacja kiepska. Drogi w większości jak po trzęsieniu ziemi (być może takie było, nie wiem) - asfalt popękany, dziury, wyboje. Autobusy odjeżdżają nieregularnie, dopiero gdy są pełne. Czas jazdy długi. Z Port-au-Prince do Jacmel (około 120 km) jechałem 5 godzin. Miejscowe biura podróży odradzają poruszanie się autobusami, twierdząc, że są niewygodne i mało bezpieczne. W stolicy duże korki.

Koniecznie trzeba zobaczyć:

Palais de Sans Souci i Citadelle Laferriere. Na północ (Cap Haitien) najszybciej i najbezpieczniej dostać się można samolotem. Bilet w dwie strony (śmigłowiec) kosztuje 75 USD. Można kupić na lotnisku krajowym lub w agencji La Citadelle, niedaleko pałacu prezydenta.

Będąc w Cap Haitien warto także ?zahaczyć? o Labadie. Plaża znajduje się na terenie prywatnej posesji. Dojazd z miasta taxi za około 5-6 USD. Należy dowiedzieć się wcześniej, czy nie przypłynął tam statek (podobno raz w tygodniu), wtedy teren jest zamknięty dla osób z zewnątrz. W pozostałe dni wstęp 2 USD.

W Port-au-Prince prawie przez całą dobę (z wyjątkiem 3-4 godzin w nocy) brak prądu. Także w najlepszych hotelach i sklepach. Życie wieczorne ulicy odbywa się przy świecach. Spacer po zmroku, może nie jest całkiem bezpieczny, ale wrażenia są niezapomniane.

Sklepiki z dewocjonaliami do praktykowania voodoo można spotkać na bazarach i na większych ulicach. Można w nich kupić święte obrazki, butelki z bliżej nie określonymi płynami, krzyże, świece, kawałki kolorowych tkanin, no i oczywiście laleczki do nakłuwania (w wersji z głową lub bez).

Haiti jest centrum artystycznym Karaibów. Duża różnorodność stylu obrazów, rzeźby od klasycznych przedstawiających ludzi w różnych sytuacjach do wyimaginowanych i przerażających postaci demonów. Te ostatnie bardzo drogie, ale chyba najlepiej kojarzą mi się z wyspą.

Z rozmów przeprowadzonych z miejscowymi (niestety niewielu zna angielski - często korzystałem z usług wspomnianego Jamajczyka) na temat voodoo dowiedziałem się, że większość Haitańczyków w to wierzy. Wierzą także w istnienie zombie. Nikt z moich rozmówców nie potwierdził, że widział zombie na własne oczy. Wielu o tym marzy. Ludzie ci twierdzą, że może on zrobić dużo dobrego i można zarobić na nim sporo pieniędzy. Uważają, że nie potrafi mówić, wydaje tylko dźwięki przypominające burczenie. Jest pozbawiony woli, dobrze wykonuje polecenia. Grzebiąc w albumach w jednej z księgarń udało mi się znaleźć zdjęcie zombie (niestety czarnobiałe, pochodzące prawie sprzed 70 lat) - jeśli to autentyk to robi wrażenie.

Celem mojego przyjazdu na Haiti było przybliżenie zjawiska voodoo (obserwacja odprawiania ceremonii). Niestety nie był to okres święta zmarłych, tylko początek kwietnia.

W poszukiwaniu zombie

Późnym wieczorem pojechałem (razem z tłumaczem) wynajętą taxi na obrzeża Port-au-Prince. Po około 1,5 godziny jazdy (straszne korki) dotarliśmy do domu, który znacznie wyróżniał się od innych. Duży, otoczony wysokim murem (z zewnątrz nie sposób zobaczyć co się dzieje w środku), na dachu symbol 666 i pentagram. Po dłuższej chwili walenia w żelazną bramę, weszliśmy do środka. Właściciel (tak sądzę) nie mógł narzekać na brak środków do życia. Na szyi i ręku złote łańcuchy, ze spodni brzuch się wylewał. Co mnie zdziwiło, mówił płynną angielszczyzną. Dowiedziałem się, że nie mogę zobaczyć ot tak sobie ceremonii voodoo, musi być w tym jakiś konkretny cel. Nie miałem takiego, więc wpadłem na pomysł, że chciałbym zobaczyć zombie. Podobno jest to możliwe tylko bardzo dużo kosztuje - właściciel żądał 1500 USD !!! Gdy zaoferowałem 20 USD uśmiechnął się i powiedział, że może pokazać mi kilka pomieszczeń do odprawiania różnego rodzaju egzorcyzmów. Niestety nie zezwolił na robienie zdjęć, bowiem może to wystraszyć zamieszkujące je duchy. Pomieszczenia bez nich są bezwartościowe.

Pierwsze było całkiem duże, otoczone z czterech stron dwoma rzędami krzeseł, jak dla widowni. Na ścianach malowidła świętych, po środku duży drewniany słup, z sufitu zwisające kolorowe wstążki, gdzieś w rogu ukrzyżowany kościotrup z drewna. Na ścianach następnego znajdowały się znaki zodiaku z datami, mały ołtarz Matki Boskiej z zapalonymi świecami, całość w tonacji błękitu. Trzecie pomieszczenie przechodziło w ostry kolor czerwony, duży fotel, szklana kula, dewocjonalia. Przed wejściem do ostatniego musiałem zdjąć buty (święte miejsce). Widok szokujący: na ścianach krew, na podłodze krew, częściowo zakrzepła, częściowo świeża, czaszki zwierząt, stopione grube świece, miedziane miski do połowy napełnione krwią i unoszący się w powietrzu mdło-słodkawy zapach. Wychodząc czułem jak zaczynam się dusić, mając gorzki smak w ustach. Nie wiem czy to na skutek emocji, czy też znajdującego się w powietrzu jakiegoś gazu. Poproszono mnie o zostawienie drobnych przy ołtarzu Matki Boskiej, co uczyniłem, a następnie zakończyłem wizytę w tym niesamowitym miejscu. Następnego ranka opuściłem Haiti, wierząc że kiedyś tu wrócę i zdołam dowiedzieć się czegoś więcej.

Źródło: TravelBit

TravelBit Tekst pochodzi z książki
wydanej przez Agencję Travelland
prowadzonej przez
Centrum Globtroterów TravelBit

 warto kliknąć

<< wstecz 1 2 3
Przewodniki - Przez Świat III
WARTO ZOBACZYĆ

Ludzie ludziom: Teksańskie steki
kontakt
copyright (C) 2004-2005 Andrzej Kulka                                             powered (P) 2003-2005 ŚwiatPodróży.pl