Andrzej Kulka » Felietony » Obyczaje i zwyczaje górnołużyckie (pierwsze półrocze)
Obyczaje i zwyczaje górnołużyckie (pierwsze półrocze)

Grzegorz Żak


"Co kraj to obyczaj, co rodzina to zwyczaj" - mówi stare polskie przysłowie. "Andere Laender andere Sitten" ("Inne kraje, inne obyczaje") – mówi stare niemieckie przysłowie. Wreszcie "O tempora o mores" ("Co za czasy, co za obyczaje" – intonowane z wyrzutem w głosie) – mówi stare rzymskie przysłowie. Przysłowia są mądrością narodów. A obyczaje są narodów tradycją. Czy Górnołużyczanie to naród? Wątpliwe stwierdzenie po latach czy wręcz wiekach wpływów obcych (czyli, żartobliwie rzecz ujmując: po germanizacji, polaryzacji i Czechosłowacji). Aczkolwiek i oni (my?), to znaczy Górnołużyczanie, nie gęsi i swoje tradycje mają. Przykłady? Proszę bardzo:

Ptasie Wesele

25 stycznia dzieci w wielu górnołużyckich miejscowościach świętują "Ptasie Wesele" na pamiątkę starej opowieści o zaślubinach kruka i sroki, w których brała udział ogromna rzesza wszelkiego ptactwa.

W wieczór poprzedzający 25 stycznia, albo o poranku tegoż dnia dzieci stawiają talerze na parapetach, na progach albo wręcz pod gołym niebem w oczekiwaniu, że ptaki wypełnią je prezentami ze swojego wesela: orzechami, jabłkami, słodyczami tudzież wypieczonymi z ciasta (na przykład piernika) figurami. Ptaki oczywiście nie zawodzą, w czym wydatnie pomagają rodzice pełnych nadziei malców. Jak widać nie tylko Mikołaj ma sprzymierzeńców. Ptaki odwdzięczają się w ten sposób za pożywienie, pomagające im przetrwać zimę.

Niektórzy piekarze pieką z okazji tegoż święta kolorowe ciasta w kształcie gniazd i ptaków. Zjadane w czasie "Ptasiego Wesela"... są moim zdaniem nieco nie na miejscu (czegóż to nie wymyślą barbarzyńscy ludzie...), ale podobno bardzo smaczne.

"Ptasie Wesele" obchodzi się szczególnie chętnie w przedszkolach. Dzieci przedstawiają całą historię zaślubin kruka i sroki, przebrani za państwo młodych i ptasi orszak weselny. Aby można ich było podziwiać, ciągną też uliczkami wsi i miasteczek. Przedtem oczywiście wiele dni trwa przygotowywanie przebrań. Tyle dziobów i skrzydeł... To wymaga pracy.

Chodzenie do światła

Przed "Ostatkami" wędrują po południowej części Górnych Łużyc owinięte w materiał, zamaskowane postacie. Pukają do drzwi i wchodzą do domów.

Swoje przybycie zapowiedzieli już dawno – na wysłanej z zachowaniem jak największej tajemnicy kartce pocztowej. Z tej zaszyfrowanej, często złożonej z wyciętych z gazety liter gospodarz musi zgadnąć kiedy i ile osób "przyjdzie do światła". Obecnie goście zapowiadają się też często telefonicznie – oczywiście zmienionym głosem czy też w obcym języku. Zachowanie pozorów tajemniczości to część gry.

Zamaskowane postacie nie mówią ani słowa – natomiast gospodarz robi wszystko, aby zmusić je zdradzenia, kto kryje się za przebraniem. Dorzuca do pieca, częstuje napojami, zabawia opowiadaniem anegdot – aby goście się spocili, zaśmiali i odkryli twarze. Kiedy się to w końcu uda, zaczyna się impreza. Bo życie to bal.

Zwyczaj wywodzi się z czasów przed wynalezieniem telewizora, kiedy to w długie zimowe wieczory kobiety zbierały się na wspólnym tkaniu wokół lampy i opowiadały sobie historie w sposób najbardziej naturalny i najlepszy – z ust do ust. To były piękne czasy.

Wielkopiątkowe pobrzękiwanie

W katolickich regionach Górnych Łużyc Wielki Tydzień czyli Karwoche jest tygodniem ciszy. Słowo "kara" (skądinąd bardzo swojsko brzmiące) znaczyło w staroniemieckim tyle co "smutek" czy "lament". Stąd Karfreitag – czyli Wielki Piątek, dzień ukrzyżowania Chrystusa to dzień smutku i lamentu. Dzień milczenia dzwonów – aż do Wielkanocy rano. W Ralbnitz na tę okazję dzwony są nawet związywane, a wiernych do kościoła zwołuje się dźwiękiem drewnianych kołatek. Pobrzękiwaniem.

Wielkanocne Drzewka i Krzaki

Ten zwyczaj jest łatwy do zaobserwowania – wystarczy wybrać się w czasie Wielkanocy na przejażdżkę rowerem powiedzmy w okolice Ostritz (wielu naszych zachodnich sąsiadów tak czyni) i popatrzeć na zagrody. Oprócz świeżej wiosennej zieleni (czasami nawet jej jeszcze brakuje) na drzewach i krzewach widać wówczas także kolorowe wydmuszki – pisanki.

Z najpiękniejszych pisanek słynęli zawsze Serbołużyczanie – a zdobiono je na dwa sposoby, wymagające ogromnej wprawy. Według jednego przepisu najpierw farbuje się jaja, a potem wyskrobuje misterne wzory ostrym nożem, według drugiego przed zafarbowaniem nakłada się na jajka wosk, który pozostawia po sobie nie tknięty farbą ślad – dobrze widoczny po zdrapaniu wosku. Jajka malowano też przy pomocy odpowiednio przyciętych gęsich piór – przy ich pomocy nakładano też gorący wosk. Całość tworzyła małe dzieło sztuki, którego powstanie kosztowało do trzech –czterech godzin pracy.

W Muzeum Serbskołużyckim w Bautzen można obejrzeć wiele pięknych pisanek, co roku też w regionie odbywa się konkurs na najładniej ozdobione wielkanocne jajko.

Te najładniejsze raczej nie – ale i tak całkiem sporo wisi na drzewkach i krzewach. Ten zwyczaj nie sprawia wrażenia ginącego. Raczej, jak zwykło się mawiać do niedawna w polityce – umacnia się i rozwija.

Źródło: informacja własna
1 2 dalej >>
Felietony
WARTO ZOBACZYĆ

W dolinie Kościeliskiej
kontakt
copyright (C) 2004-2005 Andrzej Kulka                                             powered (P) 2003-2005 ŚwiatPodróży.pl