Andrzej Kulka » Świat » TAS 1: W poszukiwaniu diabła...
TAS 1: W poszukiwaniu diabła...



Nawet dla tych, co wiedzą, że Tasmania jest częścią Australii, trudno im ją utożsamiać z całą resztą kontynentu. Maleńki wyspiarski punkt gdzieś na południe od australijskich wybrzeży, przykuwający uwagę na mapie w kierunku Antarktydy raczej, aniżeli subtropikalnej większej części tego państwa.


I słusznie, albowiem lądując na wyspie po kilkunastogodzinnym rejsie na Spirit of Tasmania, wszystko, co cię otacza zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki: pustynne glebie z nieprzepastnymi płaskimi przestrzeniami, jedynie czasami rozcinane niskimi, długimi skalnymi łańcuchami, suchymi jak pieprz rzecznymi korytami, oraz wielkie solne i suche jeziora przez większość roku, zamieniają się w regularne górskie pasma szczelnie wypełnione lasami, futrzanym mchem i krzewami nie do przebrnięcia.

Cudowność perfekcyjnej czystości nieba, dającej wolną rękę słońcu, zamieniająca się po kilku godzinach marszu ze sprzętem na plecach w wyrafinowanego mordercę, tutaj zwykle jest szaro-burym dniem nadymającym się jak przekwitły balon, by w końcu wybuchnąć ciągłymi strugami deszczu.

Ale po deszczu jest słońce. Zawsze. Zawsze kiedyś. To tylko kwestia cierpliwości. Góry rodzą się w cierpliwości milionów, milionów lat wypiętrzania budulca ziemi - i są wyłącznie dla cierpliwych!

Gdy pogoda się w końcu zmienia na przyjazną człowiekowi, spanie jest dozwolone jedynie do wschodu słońca, a nawet parę minut po - jest grzechem śmiertelnym! To kraina porannych, gigantycznych mgieł, sunących dolinami i nad powierzchniami wielu ciemnych jak atrament jeziorek, wybornie skrytych pośród granitowych urwisk, klifów, a przed mniej dociekliwymi oczętami.

Wczesne słońce przebijając się przez opary mgły ukazuje inną rzeczywistość, niż ta zaledwie dzień, parę godzin wcześniej. Skały robią się powoli i powoli czerwonawe i „płoną”, a gęste, wielkie bukiety trawy button grass przybierają tak intensywnego kolorytu, iż doprawdy ciężko uwierzyć, że to, co uwiecznione nie jest poddane czarodziejskim elektronicznym zabiegom.

Parę wspomnień z...

Zobacz  powiększenie!
...Melbourne, godz.7:00. Czas na załadowanie sprzętu i siebie samego na pokład promu Spirit of Tasmania - czas na ucieczkę z australijskiego kontynentu, w kierunku tasmańskich gór.

Zobacz  powiększenie!
...Już dzień po wylądowaniu na wyspie; wręcz czuje się jak pierwsi osadnicy blisko 200 lat temu, no prawie że... Pierwszymi byli głównie skazańcy z Wysp Brytyjskich...

Zobacz  powiększenie!
...Hobart. Około 200 tysięcy istnień (1/3 całej tasmańskiej populacji bez wliczania tubylczej fauny). Ładnie położone na wschodnim wybrzeżu, spokojnie. Na wielkomiejskie atrakcje ciężko raczej oczekiwać - dla jednych kiepsko to, dla innych świetne miejsce do zamieszkania. Na fotce targ Salamanca Market, ślicznie usytuowany pomiędzy zatoką i piaskowymi budynkami. Targ, to targ, wiele różnych rzeczy do znalezienia, dla mnie to rzemieślnicze wyroby z tutejszych drogocennych drzew jak Huon Pine czy Blackwood - piękna sprawa, warto zjechać do Hobart w sobotę wyłącznie dla tego targu.

Zobacz  powiększenie!
...Mój główny cel tutaj - górki. Mój drugorzędny cel tutaj - górki. Przygotowuję się z pół roku wyłącznie dla jednego rejonu, South-West NP: kombinowana 2,3 tyg. trasa przez West Arthur, Federation Peak, East Arthur i Mt Ann Cirquite. To najbardziej dramatycznie wykreowany skalny budulec na Tasmanii bez dwóch zdań (a i jednocześnie najmniej przyjazny człowiekowi, ale są szlaki). Dwa tygodnie przed moim zaplanowanym załadowaniem się na Spirit of Tasmania, wybuchają tam agresywne pożary buszu i trwają... Muszę czekać - idę na szlak Frenchmans Cap Track.

Zobacz  powiększenie!
...Franchmans Cap Track. Szlaki są tutaj zarządzane/utrzymane wyśmienicie. Czasami, jak w miejscu na fotce, odczuwam, że aż nadto; taki mostek daleki jest od awanturniczego stylu "Indiany Jones", niestety...; miałem szczerą ochotę ponownie zobaczenia "walk-wire" z Dusky Track w Nowej Zelandii (mostek drutowy: dwa druty pod ręce, jeden pod nogi plus miłe huśtanko, a jak).

Zobacz  powiększenie!
...W tle finalny punk szlaku, Franchmans Cap. Górka ma 1442 m wysokości, zaledwie, lecz widoczny pionowy klif to ponad 400 m. Sugerowanie się małą wysokością tutejszych gór jest największym błędem przy planowaniu wypadu.

Zobacz  powiększenie!
...Chata nad jeziorem Tahune, Franchmans Cap Track. Ciężko leje, dwa dni czekam na przejaśnienie.

Zobacz  powiększenie!
... Franchmans Cap Track; jeziorko Tahune otoczone i ukryte wśród wysokich skal.

Zobacz  powiększenie!
...Pogoda zawsze nadchodzi. Zawsze kiedyś. To tylko kwestia cierpliwości. Zdjęcie, takie jak to, to nagroda wyjątkowa, nieporównywalna z niczym innym i nie do porównania - dla mnie w każdym razie.
Zerknij do działu "Wystawy" a zobaczysz, co działo się kilkanaście minut wcześniej w tym samym miejscu!

Zobacz  powiększenie!
...Porth Arthur. W latach 1830-1877 było osadą skazańców dla 12500 ludzi, a warunki bytowania były określane zwykle jako "żywe piekło". Za pomocą rąk owych skazańców odizolowana osada rozwinęła się jako poważny punk produkcji butów, przerobu drewna i budowy statków, wydobycia węgla.

Zobacz  powiększenie!
...Powrót do Hobart - dalsze wydzwanianie do zarządu parku South-West NP....czy już mogę zbierać sprzęt i śmigać na trasę (nic z tego, dalej!)?
Fotka: ogród botaniczny.

Zobacz  powiększenie!
...Mt Field NP. Rosnące tutaj drzewa „swamp gum” prawdopodobnie są drugim najwyższym gatunkiem na globie. Obecnie najwyższe żyjące drzewo-gigant w parku ma 79 m - a zarejestrowane jest ponad stumetrowe!

Zobacz  powiększenie!
...A oto i sam król, pan i władca tasmańskich połaci - DIABEŁ TASMAŃSKI. Panowanie jednak, to nie wesoła historyjka do śmiechu, datująca się od lat dwudziestych tego wieku, gdy królem był jeszcze niepodzielnie ostatni tasmański tygrys, który zmarł w zamknięciu, a do czasu sprzed kilku lat ledwo, gdy „diabel”, ten kuzyn kangura (chociaż jest drapieżnikiem, jest jednocześnie i torbaczem; swe dzieciątka zamiast do wózka z kolkami kładzie w zaciszu własnej włochatej kieszeni pod brzuchem!), zostaje zarażony rakiem twarzy, nierozszyfrowanym do dzisiaj przez naukowców (coś w rodzaju naszego Aids, ok); połowa ich populacji wyginęła, spotkanie tego zwierzaka w dzikości staje się luksusową nagrodą. Przykro się robi na duszy, gdy widzi się te żywe i ciągle beztrosko hasające...

Źródło: informacja własna
1
Świat
WARTO ZOBACZYĆ

Sydney: fascynujące miasto
kontakt
copyright (C) 2004-2005 Andrzej Kulka                                             powered (P) 2003-2005 ŚwiatPodróży.pl