Andrzej Kulka » Świat » 4 x A: Ameryka, Argentyna, Andy, Aconcagua 2008
4 x A: Ameryka, Argentyna, Andy, Aconcagua 2008

Zbyszek Bąk



Zobacz  powiększenie!
Camp II
<b>4 dni wcześniej</b>
Dzień wnoszenia depozytu do camp II. Cały ten himalajski system jest trochę denerwujący, Wygodnie tym co maja Szerpów, tragarzy. Po półgodzinie dopada nas zawieja, śnieg sypie jak z wywrotki. Na pewnych odcinkach przydałyby się raki bo droga wiedzie po lodowym zboczu. Jak na razie najgorszy dzień wyprawy. Chętnie zostawiłoby się depo gdzieś pod kamieniami ale skoro inni idą to trzeba zagryźć zęby i do przodu. Inni pewnie myślą podobnie... W końcu w całej tej zadymce dostrzegam namioty obozu drugiego. Nie jest ich za wiele ale to na pewno tu. Pomagamy Michałowi rozbić namiot którym wiatr szarpie jak żaglem i szybko w dół. Droga powrotna mija szybko, śnieg który napadał amortyzuje kroki lecz ani na chwile nie rozluźniamy uwagi. Nasz namiot wygląda jakby przebieg po nim Yeti, naszych sąsiadów są podobne. To skutki krótkiej nawałnicy. Padamy w namiotach ale szalejąca tej nocy burz śnieżna nie pozwala za bardzo pospać Nikt nie mówił ze będzie łatwo... Następny dzień przeznaczamy na odpoczynek, suszymy ciuchy, buty, pełna regeneracja organizmów, wsypujemy w siebie tony jedzenia. Dziś na zmianę to słonce i żar, to znowu czarne chmury i sypie. Jak w kalejdoskopie. Pakujemy resztę gratów i spać, jutro zwijamy obóz i w górę do camp II. Dołącza do nas Rafał z Zawiercia. Wychodzą też z depo Lucek, Monika, Magda, Adam, Paweł i Gosia, choć całą noc bolał ją ząb. Brawo za wolę walki. Historia znowu się powtarza, zamieć śnieżna w obozie II. Ledwo rozstawiamy namiot. Pod wieczór dochodzą jeszcze Ilona i Przemek. Udostępniamy im na noc namiot bo warunki są nie do schodzenia a sami śpimy u Michała. Szarpie namiotami cala noc.

Zobacz  powiększenie!
WIdok ze szczytu
<b>Dzień ataku</b>
Wiatr szarpie namiotem niemiłosiernie. Magda mówi coś o przełożeniu ataku na inny dzień ale dochodzące z innych namiotów odgłosy szykowania się do wyjścia każą zapomnieć o zmianie planów. Gotujemy na herbatę wodę natopioną wczoraj ze śniegu. Ostatnie sprawdzenie sprzętu i w drogę. Wychodzimy najpóźniej, bo o 6.30. Jest ciemno. Włączamy czołówki i oświetlając ścieżkę wydeptaną przed chwilą przez naszych kolegów kierujemy się pod Lodowiec Polaków, gdzie dalej trawersem ku obozowi III na 6200 m.n.p.m. Już ta droga zabiera nam dużo sił. Na wysokości 4500 m.n.p.m. godzina rozmowy, jeżeli chodzi o utratę kalorii porównywalna jest z półgodzinnym joggingiem na poziomie morza, nawet czytanie i spanie powoduje dużą utratę kalorii, nogi zapadają się po kolana w śniegu, wiatr wieje w twarz. Po godzinie mijają nas wracający trzej Amerykanie. Jeden z ich kolegów dostał choroby wysokościowej, góra okazała się dla nich niełaskawa. Już o świcie dochodzimy do Białych Skał, skąd już blisko do camp III. Wiatr ucicha. Wschodzące słońce momentalnie zaczyna operować, robi się gorąco, ściągamy puchowe kurtki ale na tej wysokości niewiele to pomaga. Przed nami idzie ok. 20 osób, które atakują od Berlina (5850 m.n.p.m.), obozu z drogi przez Plaza de Mulas (4300 m). Odliczam kroki do 100 i stop. Regulacja oddechu, i tak w koło . Wraz ze wzrostem wysokości zmniejszam liczbę odliczanych kroków, coraz ciężej łapać rozrzedzone powietrze. Doganiamy naszą trójkę znajomych. Na grani nad obozem III krotki odpoczynek. Wśród atakujących słychać języki z całego świata, od japońskiego, poprzez słowiańskie i germańskie na miejscowych skończywszy. Uzupełnienie płynów, jakiś baton czekoladowy i znowu trzeba się podnieść. Mijamy drewniany domek przy Independencji (6300 m.n.p.m.), schronienie dla 3, 4 osób na wypadek załamania pogody. Przed nami osławiony żleb Canaletta, każdemu pot leci ciurkiem choć mróz nie odpuszcza. Wymieniam parę słów z Masą, Japończykiem, który pozuje do zdjęcia przy nawisie gdzie większość atakujących górę zostawia swoje plecaki. Dochodzi 15. Podobno jeszcze godzina, jeszcze! Aż! O tej godzinie słyszę już od południa. Liczba kroków miedzy odpoczynkami zmniejszyła się do 30.

Zdejmuję sweter puchowy i tylko rozsądek nakazuje mi nie zdejmować koszulki z długim rękawem i czapki. Żar z nieba, skwar jak na pustyni połączony z maksymalnym wysiłkiem ogranicza moją liczbę kroków do 10. Ostatnie 200 metrów jest katorgą, ale dochodzące z góry okrzyki zwycięstwa podrywają człowieka do jeszcze jednego zrywu. W końcu jest. Upragniony, wymarzony szczyt. Aconcagua zdobyta. Przez pierwsze parę minut nie dochodzi to do nas, rozglądamy się w około nie wierząc ze to już koniec naszej wspinaczki. Razem z nami jest parę osób, niektórzy reagują okrzykami, niektórzy całkowitą ciszą, jedno jest pewne, radość pokonania nie tylko góry ale i samego siebie, swoich słabości jest wielka. Seria zdjęć. Świadomość jednak ze jeszcze trzeba zejść nie pozwala nam na długi zachwyt. W powrotnej drodze spotykamy naszych znajomych, jeszcze chwila i oni tez będą świętować. Na drogę powrotna tez trzeba zostawić spory zapas sił, błąd może kosztować w najlepszym wypadku siniaki i zadrapania a w najgorszym śmierć. Moment kiedy lądujemy w namiocie z uczuciem zwycięstwa jest błogim stanem. Sam szczyt i moment jego zdobycia jest wspaniały, ale droga do niego prowadząca jest najistotniejsza, ciężka, wymagająca dużej pracy, wytrwałości, potu i wyrzeczeń, ale jakże satysfakcjonująca.

Statystyki wyjazdu:

Zobacz  powiększenie!
Jest, upragniony, wymarzony!
2 razy helikopter zabierał z bazy PA turystów z obrzękiem płuc, 4 turystów zabrał na ich wyraźne życzenie, zrezygnowali po 5 dniach wyjścia z Los Penitentes, 24 osoby nie dotarły wcale do Camp II (5800 m.n.p.m.) a to dane dotyczące mniej oblężonej drogi. Co się dzieje od Plaza de Mulas gdzie średnio jest 10-krotnie więcej chętnych na przygodę można sobie tylko wyobrazić. Średnio szczyt zdobywa 30% atakujących. Rokrocznie na Aco ginie więcej turystów niż na wszystkich 8-tysiecznikach razem wziętych. Nie piszę tego po to aby kogoś wystraszyć ale góry to nie żarty i trzeba się do nich solidnie przygotować.

A z drugiej strony - niech każdy z nas wierzy mocno w swoje marzenia, nie tylko te związane z podróżami, z pracą ale i te zwykle, malutkie bo jeżeli naprawdę mocno w nie wierzymy to na pewno się spełnią. Trzymam kciuki za Was i za nie. Do szybkiego...

Źródło: informacja własna
<< wstecz 1 2
Świat
WARTO ZOBACZYĆ

Dni Karaibskie
kontakt
copyright (C) 2004-2005 Andrzej Kulka                                             powered (P) 2003-2005 ŚwiatPodróży.pl