Andrzej Kulka » Przewodnik - Europa » Chorwacja na dwóch kołach
Chorwacja na dwóch kołach

Joanna Kierończyk - Chomicz


Motocykl, to osobliwy środek podróży. Ani to samochód z zaciszną kabiną, izolującą od świata, ani rower poruszający się w rytmie naszych mięśni. Drogowa bestia, w której zakochało się już wielu. Na przykład Asia i Witek, którzy zakochali się też się w sobie nawzajem. Prezentujemy pierwszą część opowieści o ich podróży do Chorwacji w 2005 roku. Wkrótce zaś będziemy kibicować ich zmaganiom (wraz z dwójką towarzyszy) w drodze do afrykańskiego Cape Town, gdyż portal SwiatPodrozy.pl został medialnym patronem wyprawy.


Środa, 21 września 2005

Zobacz  powiększenie!
Jeziora Plitwickie
Obudziliśmy się dzisiaj strasznie podekscytowani, dawno tak szybko i sprawnie nie wstawaliśmy z wyrka. Dziś wyjeżdżamy, nareszcie! Pijemy poranną kawę i zastanawiamy się jak to będzie? W głowach rodzą się nam pytania: czy sobie poradzimy, czy sprzęt nie nawali, czy starczy nam kasy? Znamy tylko cel podróży, trasę i niektóre miejsca, które chcemy zobaczyć a całą resztę pozostawiamy losowi. To naprawdę fajne uczucie wybierać się tak w nieznane, nie wiedzieć co nas spotka po drodze, gdzie będziemy jeść, gdzie będziemy spać. Kończymy śniadanie, robimy kanapki, sprawdzamy czy wszystko mamy, żegnamy się z rodzinką i z uśmiechem na ustach ruszamy. Na razie wszystko jest takie jak sobie wymarzyliśmy. Jedyne co nas niepokoi to pogoda. Na niebie wiszą ciemne chmury, lada chwila zacznie padać. Nie straszny nam deszcz, mamy przecież kurtki przeciwdeszczowe, ale jazda po mokrej jezdni nie należy do przyjemności. Wierzymy jednak, że im dalej na południe tym pogoda będzie ładniejsza.

Dojeżdżamy do polsko-czeskiej granicy. Ostatnie telefony do rodziców, później ze względu na koszty pozostanie nam kontakt z domem przez smsy. Szybka kawa i ruszamy dalej. Czeskie drogi pozostawiają wiele do życzenia, a o oznaczeniach lepiej nie mówić. Drogowskazy to jakieś malutkie tabliczki, które trudno wypatrzyć a co dopiero przeczytać ich treść, mało tego mijamy jakieś objazdy, które nie są wcale oznaczone. Wygląda to tak, że nagle dojeżdżamy do zamkniętej drogi i dalej musimy radzić sobie sami bo nikomu nie przyszło do głowy zamieścić informacji o trasie objazdu. To prawdziwy test cierpliwości, lekko poirytowani kręcimy się w kółko, nie możemy znaleźć wyjazdu. W końcu się udaje, zadziałała Witka orientacja w terenie. Oddychamy z ulgą gdy opuszczamy Czechy i wjeżdżamy do Austrii. Płacimy winietę za autostrady na 3 miesiące za 10 euro. Obraliśmy taktykę, że jedziemy na pełnym baku bez przerwy, zatrzymujemy się więc tylko na tankowanie, przy okazji coś pijemy, zjemy no i toaleta. Przy tych założeniach na "autobanach" postój wypada średnio co 2 godziny. Dłużej bez przerwy trudno jechać bo strasznie sztywnieją nogi.

Zobacz  powiększenie!
Chorwacka droga po horyzont
Jesteśmy już trochę zmęczeni, w końcu jedziemy już prawie cały dzień, przebyte kilometry dają się nam nieźle we znaki, najbardziej czują je nasze tyłki :-) Autostrady kuszą nas jednak żeby zrobić jeszcze trochę kilometrów. Śmigamy więc dalej, dojeżdżamy do Wiednia. Jest już ciemno ale nikt tu nie śpi. Obserwujemy nocne życie Wiedeńczyków, na razie tylko z perspektywy motocykla. Jesteśmy zachwyceni tym miastem, które aż tętni życiem. Mnóstwo w nim neonów, pubów, niektóre z nich całe oszklone umieszczone są bezpośrednio nad ulicą. Dziwi nas ilość domów publicznych, praktycznie na każdej ulicy można znaleźć przynajmniej jeden. Z tego wniosek, że Wiedeńczycy mają niezły temperament ;-) Każdy wolny skrawek jest wykorzystany, nawet boiska do gry w kosza znajdują się na pasie zieleni oddzielającym jezdnie a co ciekawe mimo już dość późnej pory prawie wszystkie są zajęte. Podoba nam się rozwiązanie z sygnalizacją świetną. Zielone światło zanim zmieni się na żółte i w końcu czerwone zaczyna pulsować. Niby taki szczegół a komfort jazdy znacznie wzrasta szczególnie gdy jedzie się motocyklem i można odpowiednio wcześniej przygotować się do hamowania. Żałujemy że nie możemy się zatrzymać i poznać tego miasta bliżej, niestety nie pozwalają nam na to nasze skromne fundusze. Obiecujemy sobie, że kiedyś tu wrócimy. Jedziemy dalej, odczuwamy już duże zmęczenie, w końcu przejechaliśmy już kawał drogi, prawie cała Austria za nami. W Graz postanawiamy przenocować. Odpuszczamy sobie spanie w namiocie, za zimno, za mokro, ale przede wszystkim jesteśmy zbyt zmęczeni żeby szukać miejsca na jego rozbicie. Na przeciwko stadionu imienia Arnolda Schwarzenegera ("tego" Schwarzenegera, który właśnie w Graz się urodził). Widzimy jakiś pub z informacją o wolnych pokojach. Pukamy zawzięcie, bo widzimy, że ktoś jeszcze tam urzęduje, okazuje się, że spóźniona "klyjentela" spożywa. W dodatku jest już mocno "naspożywana", ale na szczęście jest w stanie nas zrozumieć. Jeden z panów wsiada na rower i wężykiem prowadzi nas do pokoju dwie ulice dalej. To naprawdę luksus móc się wyspać w wygodnym wyrku i ogrzać pod gorącym prysznicem po tylu godzinach jazdy. Jedyny minus, to 60 Euro, które musieliśmy za ten luksus zapłacić. Za to w cenie jest także śniadanko. To więcej niż przewidywał nasz budżet ale co tam, jakoś to będzie.

Czwartek, 22 wrzesień

Ruszamy dalej w drogę. Trochę nam przykro, że znowu szaro i pada ale wciąż mamy nadzieję, że w końcu się przejaśni. Chwila moment i jesteśmy w Słowenii. Celnik na granicy na groźną minę gdy sprawdza nam dokumenty, w pewnej chwili robi się nam jakoś dziwnie nieswojo ale na tym koniec negatywnych wrażeń. Wreszcie wjeżdżamy do Chorwacji, w strugach deszczu ale co tam - jesteśmy szczęśliwi. Przejeżdżamy przez miejscowości w których nadal widać ślady wojny. Zniszczone budynki, ślady po kulach. To taki niesamowity i niecodzienny widok, że gapimy się jak zahipnotyzowani. W pewnym momencie hamuje przed nami ciężarówka i o mały włos nasza podróż w tej chwili się kończy a w najlepszym razie komplikuje. Witek wciska hamulec i uślizg przedniego koła, na szczęście fuksem odzyskuje panowanie nad maszyną. Uff... Cała akcja kończy się tylko podwyższonym poziomem adrenaliny a to przecież całkiem przyjemne uczucie ;) Dojeżdżamy do miejscowości leżącej kilka kilometrów przed Plitwickimi Jeziorami. Wyglądamy żałośnie. Cali mokrzy i brudni od błota. Motocykl biały od wapnia wypłukanego przez deszcz ze skał otaczających drogę. Postanawiamy tu przenocować a jutro od rana zwiedzić ten cud natury. Mamy nadzieję, że mimo tego, że wyglądamy jak obraz nędzy i rozpaczy znajdzie się jakiś ryzykant, który odważy się nas przenocować. O dziwo nocleg znajdujemy bardzo szybko. Nikt nie patrzy na nas jak na dziwolągów jak to często zdarza się w Polsce. To miłe.

Piątek, 23 września 2005

Zobacz  powiększenie!
Krajobraz zupełnie niewojenny
Rzeczywiście, miejsce to zapiera dech w piersiach. Słyszeliśmy wcześniej relacje znajomych, którzy wcześniej już tu byli ale czegoś takiego się nie spodziewaliśmy. W parku tym mieści się 16 niezwykłych tektoniczno-krasowych jezior połączonych przepięknymi wodospadami i kaskadami, a podziwiać to wszystko można spacerując po drewnianych mostkach. Dla kogoś kto lubi piesze wycieczki jest to prawdziwy raj. Długość samych mostków to 18km, a powierzchnia parku zajmuje blisko 20 kilometrów kwadratowych. Dwa dni nie starczą, żeby wszystko zobaczyć, musimy się zadowolić tym czasem co mamy więc wybieramy trasę krótszą, która i tak zajmuje nam ponad pół dnia. Momentami naprawdę mamy już dość tego chodzenia, nasza kondycja pozostawia niestety wiele do życzenia. Jednak wspaniałe widoki rekompensują nam z nawiązką nasz trud. Zadziwia nas pewne starsze niemieckie małżeństwo, które z pomocą specjalnych kijków dzielnie maszeruje krok w krok z nami. Co się obejrzymy oni są tuż przed nami lub za nami. Naprawdę jesteśmy pod wrażeniem. Kiedy bolą już nogi można urozmaicić sobie zwiedzanie parku płynąc stateczkiem po Jeziorze Kozjak. Woda jest przeźroczysta, widać w niej pływające rybki, kolor ma lazurowy, a jezioro otaczają góry porośnięte zielenią i poprzecinane różnej wielkości wodospadami - To naprawdę warto zobaczyć. A jeśli ktoś zgłodniał to na "przystani" można co nieco przekąsić. Oprócz jezior, wodospadów i kaskad można tu również zobaczyć groty i jaskinie. Trochę w nich wilgotno i ślisko, trzeba uważać, żeby się nie przewrócić. Są też tu groty częściowo zalane wodą, można w nich nurkować, my niestety nie mamy przy sobie sprzętu, może gdybyśmy mieli motocykl z przyczepką...

Aż wierzyć się nie chce, że w tym bajecznym miejscu 31 marca 1991 roku rozpoczęła się wojna w byłej Jugosławii. Na szczęście przyroda zbytnio nie ucierpiała i możemy ją dziś podziwiać w całej okazałości. Miejscami zachowała ona nawet charakter prawdziwej puszczy, w której podobno żyją m.in. niedźwiedzie, wilki, dziki i żbiki. Niestety nie spotykamy żadnego z tych zwierzaków. Może to i dobrze bo musielibyśmy oprócz marszu sprawdzić się w biegach :)Ruszamy w dalszą drogę. Wsiadając na motocykl jesteśmy padnięci i nie nastawiamy się zbytnio na zrobienie wielu kilometrów tym bardziej, że nadal szaro i buro. Jednak jakoś nam idzie ta jazda. Może przez tak dużą ilość pozytywnych wrażeń nagromadziliśmy więcej energii? Docieramy do przełęczy przed Zadarem. I tu przeżywamy koszmar. Do tej pory myślałam, że najgorsze co mnie może spotkać na motocyklu to mokra nawierzchnia, dziś zmieniam zdanie - o wiele gorszy jest silny wiatr. Wiar, którego boczne podmuchy targają naszym moto z jednego pasa drogi na drugi. Boję się, że zepchnie nas na któryś z jadących samochodów a do tego mam wrażenie, że kolejny podmuch strąci nas w przepaść tym bardziej, że od przepaści drogę oddzielają niskie murki. Samochód może by zatrzymały ale gdyby wjechać w nie motocyklem to lot w dół, zapewniony. Skąd ten wiatr? Okazuje się, że przez Chorwację przechodzą dwie strefy klimatyczne. W głębi kraju panuje klimat umiarkowany a na wybrzeżu podzwrotnikowy śródziemnomorski. A my akurat znajdujemy się na granicy tych klimatów i dlatego tak tu duje. W końcu wjeżdżamy w kilkunastokilometrowy tunel i koniec wiatru. Uff.. Oddycham z ulgą.

Zobacz  powiększenie!
Zamiast domowego stołu...
Wyjeżdżamy z tunelu i przeżywamy wielki szok. Przed chwilą, gdy wjeżdżaliśmy w tunel było niecałe 20 stopni i zachmurzone niebo a teraz słońce, błękitne niebo, żadnej chmurki i jakieś 10 stopni więcej. Hurra!! Nareszcie ciepło i słonecznie! Zatrzymujemy się i zdejmujemy z siebie przeciwdeszczówki oraz ciepłe warstwy odzieży spod kombinezonów. Przejeżdżający obok patrzą na nas jak na wariatów rozbierających się prawie do gaci na poboczu drogi :) Dojeżdżamy do Zadaru, pierwszy raz w życiu na żywo widzę palmy. Nie mogę uwierzyć, że to nie sen. Na przedmieściach miasta znajdujemy pokój, nasze plany spania pod namiotem jak na razie średnio się sprawdzają mamy tylko nadzieję, że nasze finanse to wytrzymają. Dostaliśmy takiej "mocy", że zostawiamy graty i maszerujemy kilka kilometrów do centrum miasta. Jest już późno, na szczęście niektóre knajpy jeszcze są otwarte, mamy więc gdzie usiąść. W mieście czuć już śródziemnomorski klimat, specyficzna architektura, oliwki, granaty w ogródkach a w porcie mnóstwo jachtów. Nogi mnie tak bolą, że wracając musimy robić odpoczynki .Siadam gdzie popadnie, na krawężniku, na murku byle by choć na moment przestały boleć. Podczas takiej przerwy zrywam surową oliwkę z drzewa. Ciekawa jestem jak smakuje. Tfu! Paskudztwo! Zdecydowanie wolę oliwki ze słoika.

Źródło: informacja własna
1
Przewodnik - Europa
WARTO ZOBACZYĆ

Włochy: San Gimignano
kontakt
copyright (C) 2004-2005 Andrzej Kulka                                             powered (P) 2003-2005 ŚwiatPodróży.pl