Żarłacze
Trasa, niedziela:
wyobraźcie sobie płynę przez zatokę gdzie żarłacze błękitne się rozmnażają i bardzo niedaleko mnie jest też przylądek fok, którymi się karmią... kiedyś wyrwałam z gazety artykuł ze zdjęciem z mariny do której dziś w nocy lub jutro nad ranem wpłynę - zdjęcia do artykułu były zrobione z wody: zaraz przy jachtach były te rekiny, jeden przy drugim, niejednokrotnie większe od samych jachtów... pamiętam mówiłam sobie - nigdy tam nie popłynę... i oto jestem. absolutnie przerażona. coś też na wodzie widziałam, ale wmawiam sobie, że tę fokę to delfin jadł... albo, że mnie moje zmęczone oczy myliły i tam wcale nic nie było...
w Mossel Bay można iść ponurkować w klatkach z tymi stworzeniami... ale myślę sobie, że jednak sobie odpuszczę. ot, taki straszek płynie sobie dookoła świata...
Na kotwicowisku w Mossel Bay
8 grudzień dotarłam do portu po drugiej w nocy, kumple jachtem weszli do mariny przede mną i zajęli ostatnie miejsce. stoję na kotwicy, zaraz przy plaży.
Za 50 mil Przylądek Igielny
W Mossel Bay okazało się, że akurat dziś jacht klub, który organizuje miejsce w malusiej marinie jest nieczynny. a skoro kapitanat nie widział dla mnie miejsca - (o wiele więcej jachtów “idzie” przez “Przylądek burz” niż przez Morze Czerwone, albo jest coraz więcej “kruzingowiczów”) - zdecydowałam się iść dalej. byłam wściekła na siebie, że się zatrzymałam i zmarnowałam tyle czasu z “okna pogodowego”. starałam się wejść do tego rybackiego portu jedynie po paliwo… na co w odpowiedzi na zasłyszaną moją rozmowę z kapitanatem (w której nie omieszkałam powiedzieć "co myślę o życiu" odezwała się policja mówiąc, że mam sie nie ruszać, że mnie będą eskortować. czekałam. zmarnowałam kolejne 3 godziny, bo się nie pokazali. kumpel na radio z mariny zapytał czemu stoję tak daleko od główek portu... okazało się, że moja kotwica nie trzymała gruntu. Dobrze, że byłam na jachcie i mogłam ją wyciągnąć i przemieścić jacht dalej od skał... bez komentarza.
Przypłynął kolejny jacht, który wyciągnął swój ponton, poprosiłam by podwiózł mnie na brzeg, bo jakoś nie mogłam się dogadać z lokalnymi władzami. poszłam więc do oficera dyżurnego, tym bardziej, że miejsce w marinie było, jak się okazało - przywitało mnie: to ty... ale skończyło się bardzo przyjaźnie...
pierwsze co zrobiłam to w sklepie żeglarskim sprawdziłam pogodę. spotkałam tam osobę, która zrobiła dużo “dostaw jachtów” na tym wybrzeżu. Mówi, żebym szła od razu... w drodze na jacht zrobiłam zakupy świeżych produktów, o których zapomniałam w ostatnim porcie i policja podwiozła mnie z powrotem na jacht. mało tego, zabrali moje baniaki i zawieźli mnie na stację benzynową. bosko. Bardzo lubię Południową Afrykę i jej ludzi. Płynę więc. zależy mi by okrążyć Przylądek Igielny (Cape Aquallas) w ciągu dnia, bo będzie tam dużo statków. jeszcze 50 mil...
Toast, 9 grudnia
Mam tu taką własną wersję filmu "Rejs": - „patrzę w lewo, parzę w prawo” - foka... delfin... foka... o,delfin..." , „nic się nie dzieje”. Ogrzewam się kuchenką, która zresztą przestała się gibać, bo zawiasy się urwały (oba na raz). znudzona także jestem szukaniem mojego budzika. jest biały i mój koc też i zawsze się biedaczysko gdzieś zapałęta. Jedni twierdzą, że pogoda jest „ok” do piątku, inni że już w środę będzie źle... a to by oznaczało, że nieco mi zabraknie czasu, by dojść do Kapsztadu i trzeba będzie szukać schronienia. Moje oczy są wręcz „zafiksowane” na barometrze, na ukf`ce ciężko odebrać pogodę, mam jakieś zakłócenia.
Właśnie opływam Przylądek Igielny!!! Bońciu, jak się cieszę!! Nareszcie Ocean Indyjski jest za mną!!! i niech ja go długo jeszcze nie oglądam!! Tak dał mi popalić skubany... Za przejście na Atlantyk i najbardziej wysuniętego na południe kawałka Afryki wypiłam toast jogurtem truskawkowym. Dla Neptuna cyk, dla siebie cyk, na ubranko... cholerka... Przede mną ostatnie 120 mil, ale że płynę blisko brzegu na którym są góry to mogę spodziewać się wiatru spadowego i silnych szkwałów. Zresztą po wschodniej stronie Przylądka Dobrej Nadziei latem to podobno zawsze nieźle „duje”... Nadzieja - piekne imię dla dziewczynki...
Przylądek Dobrej Nadziei; Kapsztad, 10 grudnia
W morzu życia jest pełno, ciągle „coś” się w nim rusza. na radio ogłoszono poszukiwania jachtu Rolanda..: "ta maxi nie chce wrócić do domu" - to były ostanie słowa jakie od niego słyszałam... a jachty mają duszę... "Tyra" znowu niedaleko, dobrze, bo trzymają "za mnie" wachtę, a ja się mogę wyspać. Do strat zanotowano złamany paznokieć. Budzik chyba się obraził bo przestał działać i o mało co nie przespałam Przylądka Dobrej Nadziei, ale byłby numer... nie mogę znaleźć drugiej rękawiczki a zimno strasznie... ale jak pięknie! Poranek był cudny, tyle delfinów i fok i ptaków i pięknyh gór... latarnia prowadząca statki... jej światło jeszcze w mroku... No i przylądek, tuż o wschodzie słońca!! nigdy tego widoku nie zapomnę. Ileż w tym magii, niemal czuje się oddechy i słyszy rozmowy marynarzy na statkach, którym udało się przejść przylądek i na tych, których wraki spoczywają u jego wybrzeży...
z gór szkwałami przychodził wiatr, góra stołowa była totalnie zasłonięta chmurami, potem cisza i „za rogiem” tuż przed wejściem do portu ponad 45 węzłów pod wiatr...
Port ogromny, marina pełna, ale cudem znaleźli dla mnie miejsce. cud ten sprawił Sławek, który mieszka tutaj i jest przewodnikiem turystycznym. W Royal Cape Yacht Club potraktowali mnie wyjątkowo i przyjęli bardzo życzliwie.
To bardzo ożywiony klub. dziesiątki żeglarzy, ciągle pełen przy jachtach i w barze. goszczą tu żeglarze naprawdę z całego świata. właśnie rozpoczął się kolejny etap regat „Portimao Global Race” (kolejny przystanek w Nowej Zelandii) pożegnanie iście profesjonalne, z telewizją, helikopterem, gośćmi, jachtami odprowadzającymi załogi... wszystko w klubie jest na miejscu: internet, pralnie, prysznice, dobra kuchnia i tanie drinki, no żyć nie umierać. Kapsztad też piękny. jak to możliwe, że dopiero teraz tutaj przypłynęłam?
Należy nam się odpoczynek.
<br>
<br>
<br>
Zapraszamy także do lektury naszego <b><a href="http://www.swiatpodrozy.pl/a/edycja.php?id=2117" target="out">wywiadu</a></b> z Nataszą.
Źródło: informacja własna