HK 15; Trek do Bassa Bridge
| Ekipa Himalayak
|
|
05.12.2003
Lukla w porównaniu z Mamche Bazar sprawia wrażenie biednej i zapuszczonej wioski. Jedna długa, wąska uliczka z licznymi małymi sklepikami. Tuż po zmroku wszystko pozamykane. Spaliśmy tuż przy lotnisku otoczonym ze wszystkich stron przez okopy i umocnione punkty obsadzone żołnierzami. W nocy każda nadchodząca osoba była kontrolowana, kto zacz. Polegało to na wydawaniu przez nich dźwięku jak przy poganianiu, jaków, co zapewne znaczyło;stój, kto idzie. Za pierwszym razem trzeba było się domyśleć, kto pyta, o co mu chodzi i odpowiedzieć cokolwiek, bo ciemno jak u murzyna za koszulą, a broń to chłopcy mieli zapewne przygotowana pod ręką i gotową do strzału.
W środę rano pożegnaliśmy się z Rybą i Kikim którzy wracają do Katmandu. Pomogliśmy im jeszcze zanieść bagaże na lotnisko i po 9 ruszyliśmy. Od samego początku idziemy powoli razem z naszymi tragarzami. Nie jest im lekko. Każdy dźwiga, co najmniej 30 kg. (kajak z rzeczami do pływania i biwakowymi, plus ich rzeczy). Techniki są dwie: Na stojaka; czyli z kajakiem w pionie i koszykarska z kajakiem w poprzek przymocowanym do ich tradycyjnego kosza. Koszykarzom niesie się trochę wygodniej, ale na licznych, wąskich odcinkach szlaku muszą iść bokiem.
Za Luklą okolica wyraźnie się zmienia. Las gęstnieje. Od strony południowej drzewa porastają zwisające z konarów długie mchy, porosty. We mgle, która regularnie rano i po południu przysłania całą okolice wygląda to niesamowicie. Przypomina mi to widoki z lasu deszczowego, jakie widziałem w Olimpic National Park na zachodnim wybrzeżu Stanów. Wsie też inne. Biedniejsze, ale ciekawsze. Bardziej naturalne, bez widocznych wpływów cywilizacji. Dużo, zwłaszcza starszych ludzi ubranych w tradycyjne stroje nepalskie.
W nocy zimno. Irytuje nas brak zwyczaju u miejscowych zamykania drzwi, przez które bez przerwy do pomieszczeń wlatuje zimne powietrze. Tak naprawdę nie ma to większego znaczenia, bo okna nie mają szyb tylko nie zawsze cała folię, przez dachy widać gwiazdy a i ścianami z luźno ułożonych kamieni swobodnie przepływa powietrze, ale dla nas ma to znaczenie symboliczne. Przy zamkniętych drzwiach wydaje się, że jest po prostu cieplej.
Od napotkanych po drodze Anglików usłyszeliśmy o niedawnej potyczce między wojskiem a Mao niedaleko nas. Następnego dnia dotarliśmy do opuszczonej chaty z licznymi śladami po pociskach na ścianach. Miejscowi potwierdzili, że zeszłej nocy wojsko zastrzeliło w tym miejscu dwóch rewolucjonistów. Znaleźliśmy dużo łusek po pociskach. Wszyscy, z którymi rozmawialiśmy powtarzali, że dla turystów zagrożenia nie ma. To, co może nas spotkać ze strony maoistów to opłata w wysokości 1000 Rs za pokwitowaniem na dowód jej uiszczenia. Zapewnienia, zapewnieniami. Nikt z nas nie miał ochoty weryfikować ich osobiście. Chwilę później mijaliśmy oddział ok. 50 żołnierzy uzbrojonych po zęby (mieli nawet moździerz) powoli pnący się w górę szlaku. Nie wiem jak kolegów, ale mnie ta ilość wojska, jaką widziałem w ostatnich dniach wcale nie uspokajała.
W Kharikhola, sporej wioski rozciągniętej w malowniczej głębokiej dolinie, skręciliśmy z głównego szlaku trekingowego prowadzącego do Jiri w lewo na Waku. Od tego miejsca zmieniła się też po raz kolejny okolica. Całe zbocza pokryte są ogromną ilością poletek. Od wierzchołka po sam dół. Jedno olbrzymie pole uprawne.
Niestety za cenę wyciętych połaci lasów. Widać było liczne kolejne wyręby. Z jednej strony imponuje ogrom wykonanej pracy z drugiej smuci świadomość strat ekologicznych. Ale z czegoś ci ludzie muszą żyć.
Od Kharikhola szlak łagodnieje. Zamiast ciągłych, pioruńsko długich i stromych zejść i podejść idziemy mniej więcej na jednej wysokości. Trzeciego dnia rozwiało chmury spowijające całą okolice. Dolina przed nami wreszcie rozszerzyła się na, tyle, że naszym oczom, jeszcze daleko w dole, ukazał się całkiem spory odcinek Dudh Kosi. Do południa dotarliśmy do ostatniej chałupy położonej nad rzeką przy celu naszego marszu, czyli Bassa Brige.
Tomasz Jakubiec "Tomanek"
Źródło: informacja własna
|