HK 18; W dół Dudh Kosi 3
| Ekipa Himalayak
|
|
08.12.2003
W nocy była rosa. Musieliśmy czekać aż słońce, choć trochę przesuszy nasze wilgotne śpiwory. Na niebie po raz pierwszy od długiego czasu ani jednej chmurki. Dzień zapowiadał się słonecznie. Rzeka dalej traktowała nas trochę łagodniej. Poniżej czwórki nie schodziła, co pewien czas musieliśmy zatrzymywać się i oglądać, co się kryje za znikającym horyzontem, ale systematycznie połykaliśmy kilometry.
Szybko dopłynęliśmy do kolejnego dużego dopływu z lewej strony rzeki Hanka Kola później do mostu w Barklu. Zaraz za tym mostem niespodziewanie wpadliśmy z marszu na mocne 4+. Na samym końcu tej sekcji był nieregularny, jak zwykle około 1,5 metrowej wysokości, szeroki uskok. Chłopcy poszli bardziej środkiem. Widziałem jak ich po drodze coś łapało. Zdecydowałem się popłynąć skrajnie po prawej omijając wystającą nad wodę skałę. No i władowałem się w niezły pasztet.
Na dole był odwój, który momentalnie mnie złapał i wywrócił. Wstałem. Wywróciło. Potargało przez chwilę i na moment uspokoiło. Wstałem. Byłem kawałek od ściany wody niestety cały czas w zasięgu fali powracającej. Próbowałem się, wywiosłować, ale przyparło mnie do głazu po lewej i powoli wciągało z powrotem. Znowu zalała mnie spadająca woda, wywróciło, potargało pod wodą znowu wstałem w mniej więcej tym samym miejscu. W między czasie napłynął za mną Fido tylko szczęśliwie dla siebie bardziej po prawej, jeszcze w zasięgu odwoju, który też go wywrócił, ale na tyle z boku, że po wstaniu zdołał się z niego uwolnić. Mnie jeszcze dwa razy wciągało z powrotem. W końcu z braku powietrza zrobiłem kabinę. Przez chwile jeszcze obracałem się razem z kajakiem, ale przy kolejnym wtłoczeniu pod wodę odepchnąłem się od niego z dużą siłą licząc, że z dolnym nurtem wyrzuci mnie poza zasięg tego smoka. Udało się. Teraz płynąłem w dół solo. Długo. Bardzo długo. W większości pod wodą. Raz mignął mi Sikor, który próbował podać mi swój dziób kajaka. Nie udało się. Po jego oczach widziałem, że coś się zbliża nieciekawego. Zniknął mi z oczu. Znowu płynąłem sam. Bardzo długo pod wodą. Ze dwa razy udało mi się złapać coraz bardziej rozpaczliwie powietrze. Nie wiem jak długo to trwało. Znowu pojawił się przede mną Sikor. Tym razem złapałem jego kajak i wiedziałem, że nie puszczę go za żadne skarby świata. Czułem, że była to moja ostatnia szansa na przeżycie. Jeszcze chwila a straciłbym przytomność. Udało mu się dopchać mnie do brzegu. Spazmatycznie łapałem kolejne oddechy. Byłem kompletnie wyczerpany. Zbierało mi się na wymioty. Chyba pół godziny dochodziłem do siebie. Żeby się zmobilizować, zataczając się poszedłem w górę rzeki zobaczyć miejsce, w którym miałem kabinę. Oj, długo szedłem. Nie potrafię ocenić długości odcinka, który przepłynąłem w pław. Może to było 300, może 500 metrów. Cały się trzęsłem, ciągle oddychałem, jak by organizm chciał nadrobić zaległości i zrobić sobie zapasy na przyszłość. W końcu doszedłem do siebie na tyle, żeby móc dalej płynąć. Od tego momentu zacząłem pracować na miano CZŁOWIEKA, KTÓRY PRZESZEDŁ DUDH KOSI. Byłem tak słaby, że wszystkie trudniejsze miejsca, jeżeli była taka możliwość przepływałem drogą warszawską lub obnosiłem. Spowolniło to nasze płynięcie znacznie. Rzeka cały czas utrzymywała się na poziomie czwórki.
Po dłuższym czasie dotarliśmy do miejsca opisywanego przez przewodnik na kilometrową piątkę. Przy tym stanie wody chłopcy wycenili go na trochę mniej, jakieś cztery plus. Jedno krótkie, bardzo wredne miejsce obnieśli, resztę zgrabnie przepłynęli. Ja zrobiłem sobie spacerek brzegiem.
Mimo że zbliżała się 16 popłynęliśmy jeszcze w dół rzeki ok. 2 kilometrów. Końcówka dzisiejszego pływania efektownie wypadła na 30 metrowym zwężeniu rzeki z ogromnymi falami.
Tomasz Jakubiec "Tomanek"
Źródło: informacja własna
|