HAWAJE
06:59
CHICAGO
10:59
SANTIAGO
13:59
DUBLIN
16:59
KRAKÓW
17:59
BANGKOK
23:59
MELBOURNE
03:59
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Ameryka Łacińska » AŁ 38; Boliwia: Beni - pierwsza wioska na trasie
AŁ 38; Boliwia: Beni - pierwsza wioska na trasie

Aleksandra i Marcin Plewka


Mkniemy. Nasza łódka przecina mętne lustro wody. Tak sobie właśnie zawsze wyobrażałam Amazonkę, tylko że Beni jest oczywiście dużo węższa. Ale dżungla okalająca jej brzegi, dżungla rozkrzyczana świergotem ptaków, dżungla o błotnistych brzegach, na których wyleguje się niejeden krokodyl... to wszystko robi niesamowite wrażenie. I czego tak naprawdę można chcieć więcej. Piękniejszej, egzotyczniejszej selvy z pędzącą przez nią dziką rzeką nie jestem w stanie sobie wyobrazić. Zresztą, co tam Amazonka, śmieje się Marcin, kto by teraz spływał Amazonką, kiedy na topie jest Beni.

Żar leje się z nieba, nie ma za bardzo gdzie się schować. Dziękujemy Bogu, że jesteśmy tu w porze deszczowej, bo normalnie temperatury są dużo wyższe no i nie ma chmur, które teraz czasem udzielają nam swojego cienia. Na nasze wcześniejsze pytanie, czy nie możemy spać w nocy w łódce, kapitan zaśmiał się tylko i odparł, że nigdy w życiu, bo mogłaby wpełznąć anakonda. Teraz widzimy jednak sami, że nie tylko ze względu na anakondę byłoby to niemożliwe. Łódka jest po prostu zbyt wąska i niewygodna.

Na noc dobijamy do jednej z communidad - Soraydy. Mieszka tu kilkadziesiąt osób, w tradycyjnych drewnianych, pokrytych słomą domach. Nie jest to żadne dzikie plemię Indian, ale to, co nas tutaj spotyka przypomina nam trochę opowieści Cejrowskiego z książki „Gringo wśród dzikich plemion”. Wychodzimy na ląd o jakiejś 17, jest więc jeszcze widno i kawał dnia przed nami. Wita nas ojciec jednej z rodzin, po czym... niczym rój pszczół oblega nas gromadka dzieci. Dziewczynki są zainteresowane głównie moją postacią, mam wrażenie, że Marcina trochę się boją. Pytają się mnie czy nie chcę zagrać z nimi w kosza. Za chwilę biegniemy już z piłką na boisko. Rozpoczyna się walka, bo każda chce być ze mną w drużynie. Odpowiadam im, że to gra nie warta świeczki, bo ja bardzo słabo gram. To chyba ma dla nich jednak najmniejsze znaczenie.
- Dońa, podaj piłkę, dońa tutaj!!!
Przekrzykują się biegając szaleńczo od jednego kosza do drugiego. Jak to było do przewidzenia, moja drużyna przegrywa...

Dzieci pokazują nam swoją szkołę i oprowadzają po wiosce. Biegamy od jednego domu do drugiego. Między niektórymi dziewczynkami można zauważyć niesamowitą rywalizację. Ciągle jedna albo druga łapie mnie za rękę i chce mnie gdzieś zaciągnąć tak, żeby inne tego nie widziały. W ogóle młodsza część community jest chyba całkowicie zdominowana przez płeć piękną. Chłopcy są spokojniejsi i raczej trzymają się na uboczu. Oprowadzające mnie dziewczyny mają mniej więcej po 8 lat. Ich 12 - letnie koleżanki trzymają się od tych dziecięcych zabaw już z pewnym dystansem. Są to już bowiem w tych społecznościach panny na wydaniu. Dziewczęta w wieku lat 12 - 15 to najbardziej chodliwy towar na matrymonialnym rynku.

W pewnym momencie dochodzimy do jednego z domów.
- Tutaj mieszka seniora. Zaraz do nas wyjdzie - oznajmiają mi moje przewodniczki.
Spodziewam się więc jakiejś kobiety w poważnym wieku. Tymczasem drzwi otwiera kilkunastoletnie dziewczę (15, 16 lat?), które oznajmia mi, że zamieszkuje tu ze swoim mężem. Za parę miesięcy narodzić ma się jej pierwsze dziecko. Ma nadzieję, że będzie to córeczka.

Rozstawiamy z pomocą dzieci namiot. Jesteśmy już dosyć głodni. Z Rurre przywieźliśmy trochę chleba i puszki z rybą. Wyjmujemy więc jedną z nich, masło, bułki i udajemy się na ławeczkę. Jest to chyba najgorszy ze wszystkich momentów w Soraydzie. Dzieci oblegają bowiem całkowicie otwierającego nożem puszkę Marcina i rozpoczynają... zamawianie.
- Trzecia dla mnie! - wykrzykuje jedna z dziewczynek.
- A czwarta dla mnie! - przekrzykuje ją druga i śmieją się przy tym w niebogłosy.
Kanapki z trudem przechodzą nam przez gardło. Informujemy dzieci, że nie możemy się z nimi podzielić, bo nic dla nas nie zostanie. Obiecujemy, że przywieziemy im jakieś słodycze w drodze powrotnej. Zresztą, wiemy tak naprawdę, że to proszenie o jedzenie nie wynika z głodu, tylko z chęci spróbowania czegoś nowego oraz ze zwyczajnej dziecięcej przekory. Ale czujemy się co najmniej dziwnie...

Czujemy się też dosyć nieswojo, kiedy dzieci biegną za nami do toalety i żądają co chwilę pytanie, czy już się myliśmy i jeśli nie to czy będziemy się zaraz myć. Jak się wkrótce oczywiście okazuje, nasze mycie się (w szopie, zbudowanej z prześwitujących desek) jest dla nich źródłem kolejnej atrakcji. Kiedy stoję na golasa polewając się zimną, przyjemną wodą z wiadra słyszę tupot dziecięcych nóżek od drzewa do szopy i z powrotem oraz towarzyszące temu radosne okrzyki i chichy. A gringa się myje, gringa to, gringa tamto. Mój brat przezywa później to samo.

Kiedy robi się już całkiem ciemno siadamy z kapitanem i el Flaco (Rafaelem, który też płynie na Carmen i z którym sporo gadaliśmy w ciągu dnia na łódce) nad brzegiem rzeki. Jesus opowiada nam o swojej młodości, swoich podróżach i sercowych podbojach. Teraz jest już facetem koło 60 - tki, z wielkim brzuchem i bez paru zębów na przedzie. Ale w jego oczach palą się płomyki młodości. Nasz kapitan ma w sobie jeszcze bardzo dużo życia.

Zmęczeni wrażeniami całego dnia, wpełzamy do naszego namiotu. W końcu jesteśmy niewidoczni i mamy chwilę spokoju!



Źródło: www.malyrycerz.com

1


w Foto
Ameryka Łacińska
WARTO ZOBACZYĆ

Argentyna: Cerro de San Francisco
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

AUS i PNG 18; Góra Kościuszki
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl