HAWAJE
18:12
CHICAGO
22:12
SANTIAGO
01:12
DUBLIN
04:12
KRAKÓW
05:12
BANGKOK
11:12
MELBOURNE
15:12
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Dzieci kapitana Granta » DkG 23; Życie na drzewie
DkG 23; Życie na drzewie

Juliusz Verne


Gdzież bowiem nowe zwrócić poszukiwania? A z drugiej znowu strony, jakże odjąć całkowitą nadzieję lady Helenie i Marji Grant, niecierpliwie oczekującym na pomyślne wiadomości o losie wyprawy?
- Biedna moja siostra! - rzekł z westchnieniem Robert. Wszystko już dla nas stracone.

Glenarvan po raz pierwszy nie znalazł ani jednego słówka pociechy; bo i jakąż nadzieję mógł robić biednemu dziecku, gdy ze swej strony uczynił wszystko, co mógł, idąc za wskazówkami dokumentu z najściślejszą skrupulatnością.
- A jednakże - mówił - ten trzydziesty siódmy równoleżnik nie jest bynajmniej cyfrą urojoną. Czy się tyczy miejsca rozbicia statku, czy też miejsca niewoli Granta, trudno odgadnąć; mimo to zaznaczony jest jak najwyraźniej.
- Wszystko to prawda - odpowiedział Tomasz Austin - a jednak poszukiwania nasze całkiem się nie powiodły.
- Gniewa mnie to i do rozpaczy doprowadza! - zawołał Glenarvan.
- Gniewać może, na to się zgadzam - rzekł Mac Nabbs powolnie - ale desperować i tracić nadziei nie ma czego; właśnie dlatego, że widzieliśmy i odczytaliśmy tę cyfrę niezaprzeczoną, wypada do końca wyczerpnąć wszystkie jej wskazówki.
- Nie rozumiem cię, majorze - odparł Glenarvan - cóż przeto pozostaje nam uczynić?
- Rzecz bardzo prostą i logiczną, mój kochany Edwardzie. Gdy się dostaniemy na pokład Duncana, pozostawmy przylądek na wschód od nas, a płyńmy znowu w kierunku tego trzydziestego siódmego stopnia, choćby nam przyszło dojechać do punktu, z któregośmy wypłynęli.
- Sądzisz więc majorze, iż o tem już nie myślałem? - odrzekł Glenarvan. - Owszem, mało sto razy; ale jakąż tu mamy szansę powodzenia? Opuścić ląd Ameryki, nie jestże to oddalić się od miejsca, które nam wskazuje sam Harry Grant, nie jestże to odsunąć się od Patagonji, tak jasno i wyraźnie w dokumencie nazwanej!
- Chcesz więc na nowo rozpocząć poszukiwania twe w pampie? - spytał major - kiedy nie mamy pewności, czy Britannia uległa rozbiciu na brzegach oceanu Spokojnego, czy na wybrzeżach Atlantyku?




Glenarvan nic nie odpowiedział.
- A jakkolwiek słaba jest szansa odnalezienia kapitana Granta, gdybyśmy podążyli w kierunku równoleżnika przezeń wskazanego, czyż nie powinniśmy próbować?
- Nie zaprzeczam temu - odrzekł Glenarvan.
- A wy, moi przyjaciele - dodał major, zwracając się do marynarzy - czy nie podzielacie mego zdania?
- Zupełnie - odpowiedział Tomasz Austin, a Mulrady i Wilson odpowiedź tę potwierdzili niemem skłonieniem głowy.
- Słuchajcie, moi przyjaciele - rzekł znowu Glenarvan po chwili namysłu – ty szczególniej, Robercie, uważaj dobrze, bo rozmowa ta jest bardzo dla nas i dla ciebie ważna. Zrobiłbym wszystko dla odszukania kapitana Granta; wziąłem się do tego i życie bym własne poświęcił, gdyby tego była potrzeba. Cała Szkocja połączyłaby się ze mną, aby ocalić życie człowieka, który z siebie ofiarę zrobił dla sławy swej ojczyzny. Ja sam jestem tego przekonania, że chociaż słabą mamy nadzieję, powinniśmy jednak świat cały opłynąć dokoła, pilnując się wskazanego nam trzydziestego siódmego równoleżnika; powinniśmy, powtarzam, zrobić to - i zrobimy. Lecz nie o to chodzi jedynie; ważniejsze nierównie nastręcza nam się pytanie, czy powinniśmy stanowczo i tak zaraz zaniechać wszelkich dalszych po szukiwań na lądzie amerykańskim?

Kwestja, tak kategorycznie postawiona, pozostała bez odpowiedzi. Nikt nie śmiał się odezwać.
- Cóż wy na to? - pytał Glenarvan, zwracając się głównie do majora.
- Mój Edwardzie - odrzekł Mac Nabbs - na wielką można się narazić odpowiedzialność, odpowiadając ci: tak, lub nie. Tu potrzeba namysłu.

Przede wszystkiem chciałbym wiedzieć, przez jakie miejsca przechodzi trzydziesty siódmy stopień szerokości południowej?
- To już jest rzecz Paganela - odrzekł Glenarvan.
- Spytajmyż go zatem.

Uczony geograf ukrył się cały w gęstwinie liści; trzeba go było wołać.
- Paganel! Paganel! - krzyknął Glenarvan.
- Jestem! - odpowiedział głos z góry.
- Gdzie jesteś?
- W mojej wieży.
- Co tam robisz?
- Badam niezmierzony widnokrąg.
- Czy możesz zejść na chwilę?
- Jeśli mnie potrzebujecie...
- Tak.
- Na co?
- Chcemy się od ciebie dowiedzieć, przez jakie kraje przechodzi trzydziesty siódmy równoleżnik.
- Nic łatwiejszego - odpowiedział Paganel - nie potrzebuję nawet schodzić na dół, aby wam to powiedzieć.
- Słuchamy.
- Opuszczając Amerykę, trzydziesty siódmy równoleżnik południowy przerzyna ocean Atlantycki.
- Cóż dalej?
- Po drodze spotyka wyspy Tristan dAcunha.
- Dobrze.
- Przechodzi o dwa stopnie na południe od przylądka Dobrej Nadziei.
- A potem?
- Biegnie przez ocean Indyjski.
- Następnie...
- Dotyka wyspy św. Piotra z gromady wysp Amsterdamskich, przerzyna Australję w prowincji Wiktorja.
- A dalej?
- Wychodząc z Australji...

Nie dokończył tego zdania. Czy wahał się uczony geograf, czy też nie wiedział może? Ani jedno, ani drugie. Nagle z wierzchołka drzewa dał się słyszeć krzyk przeraźliwy, gwałtowny. Glenarvan i jego towarzysze zbledli, spojrzawszy po sobie. Czyby nowa jaka groziła im katastrofa, czy też biedaczysko Paganel spadł może z drzewa? Już Wilson i Mulrady śpieszyli mu na pomoc, gdy ukazał się długi korpus uczonego geografa. Paganel zsuwał się z gałęzi na gałąź, nie mogąc rąk o nic zaczepić. Czy żył jeszcze, czy też był już martwy? - trudno odgadnąć - ale z pewnością byłby wpadł do wody, gdyby go major nie pochwycił i nie wstrzymał silną ręką.
- Bardzo ci dziękuję, majorze! - zawołał uratowany.
- Cóż to jest, co ci się stało? - pytał major. - Czy nowe jakie roztargnienie?
- Tak, tak! - powtarzał Paganel, głosem ze wzruszenia stłumionym. - Tak! roztargnienie... fenomenalne tym razem!
- Nic nie rozumiem, Paganelu.
- Omyliliśmy się! Mylimy się jeszcze! Mylimy się ciągle!
- Wytłumacz się jaśniej.
- Lordzie Glenarvan, majorze, Robercie, przyjaciele moi - wołał Paganel - powiadam wam, że jesteśmy w błędzie, bo szukamy kapitana Granta tam, gdzie go niema!
- Co to ma znaczyć? - pytał zdumiony Glenarvan.
- Tak jest, powtarzam raz jeszcze, że nie tylko niema go tu, ale nawet nigdy tu nie był.

Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

<< wstecz 1 2


w Foto
Dzieci kapitana Granta
WARTO ZOBACZYĆ

Brazylia: Karnawałowa orgia... kolorów
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

ANNO 1; Wenezuela: Caracas - Ciudad Bolivar - Canaima
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl