HAWAJE
17:52
CHICAGO
21:52
SANTIAGO
00:52
DUBLIN
03:52
KRAKÓW
04:52
BANGKOK
10:52
MELBOURNE
14:52
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Dzieci kapitana Granta » DkG 34; Odjazd
DkG 34; Odjazd

Juliusz Verne


Z mężczyznami sprawa była prostsza; miano siedm koni dla lorda Glenarvana, Paganella, Roberta Granta, Mac Nabbsa, Manglesa i dwu marynarzy - Wilsona i Mulradego, towarzyszących swemu panu w tej podróży. Ayrton miał miejsce na koźle, a pan Olbinett, nie bardzo rad jeździć konno, ulokował się z pakunkami w tylnym przedziale. Konie i woły pasły się na łąkach kolonji i w chwili odjazdu z łatwością stamtąd mogły być sprowadzone.

Urządziwszy wszystko i wydawszy rozkazy cieśli, John Mangles powrócił na pokład wraz z rodziną irlandzką, pragnącą odwiedzić lorda Glenarvana. Ayrton uważał za stosowne przyłączyć się do nich; o czwartej godzinie byli już na statku. Przyjęto gości z otwartemi rękami. Glenarvan zaprosił ich na obiad, wywdzięczając się za gościnność, jakiej doznał u kolonisty. Paddy OMoore był zachwycony; umeblowanie kajut, uzbrojenie i przyozdobienie statku, jego kasztele jesionowe i palisandrowe - wszystko to budziło w nim podziw. Ayrton, przeciwnie, z wielkiem umiarkowaniem pochwalał te zbytkowne dodatki, badał natomiast i oglądał jacht jako marynarz. Zwiedził go aż do samego spodu, zeszedł do przegrody, w której się mieściła śruba, obejrzał maszyny, wypytał się o ich siłę, ilość materjałów palnych, jakiej zużywa; zwiedził składy węgla i wody; interesował się zwłaszcza składem broni i działem, umieszczonem na pomoście przednim. Glenarvan spostrzegł zaraz, że ma do czynienia z człowiekiem, znającym się na rzeczy.



Ayrton zakończył swą wizytę obejrzeniem dokładnem omasztowania, żagli, lin i wszystkich porządków okrętowych.
- Piękny masz okręt, milordzie - rzekł na koniec.
- A nade wszystko dobry - odpowiedział Glenarvan.
- Jaka jest jego pojemność? - Dwieście dziesięć ton.
- Jeśli się nie mylę, to Duncan przy pomocy dobrej pary musi robić piętnaście węzłów.
- Siedemnaście - poprawił go z zadowoleniem John Mangles.
- Siedemnaście - zawołał kwatermistrz - a więc najlepszy nawet okręt wojenny dopędzić go nie zdoła!
- Bez wątpienia - odrzekł John Mangles - Duncan jest prawdziwym jachtem wyścigowym i niełatwo go pokonać.
- Nawet pod żaglem? - pytał Ayrton.
- Nawet pod żaglem.
- Winszuję ci, milordzie, i tobie, panie kapitanie, tego pysznego statku; a możecie mi wierzyć, że znam się na wartości okrętów.
- Zostań więc z nami, Ayrtonie - rzekł lord Glenarvan - a wtedy będzie on i do ciebie należał.
- Pomyślę o tem, milordzie! - krótko odpowiedział kwatermistrz.

Pan Olbinett nadszedł w tej chwili, zawiadamiając Jego Dostojność, że obiad jest gotów. Głenarvan poprowadził swych gości do stołu.
- Ten Ayrton, to zręczny i niegłupi człowiek! - rzekł Paganel do majora.
- Zanadto sprytny - odmruknął Mac Nabbs, któremu bez żadnego powodu nie podobała się ani postać, ani też maniery kwatermistrza.

Podczas obiadu Ayrton ciekawe opowiadał szczegóły o lądzie australijskim, który znał doskonale. Pytał, ilu majtków lord Glenarvan bierze na wyprawę, i zdziwił się nie pomału, dowiedziawszy się, że dwu tylko, to jest Wilsona i Mulradego. Utrzymywał, że eskorta powinna się składać z najlepszych marynarzy Duncana. Nawet tak nalegał, że to już samo powinno było usunąć wszelkie podejrzenia majora.
- Ależ - odparł Glenarvan - podróż nasza przez Australję południową żadnych nie przedstawia niebezpieczeństw.
- To prawda - śpiesznie potwierdził Ayrton.
- Zostawmy zatem jak można najwięcej ludzi na pokładzie statku; przydadzą się na nim, gdy będzie płynął pod żaglami, lub gdy naprawiać go trzeba będzie na wypadek uszkodzeń. Ważną bowiem jest rzeczą, aby się nie opóźnił z przybyciem na miejsce, które mu wskażemy; nie uszczuplajmy zatem jego załogi.

Ayrton zdawał się uznawać te racje, bo nie nalegał dłużej. Gdy nadszedł wieczór, Szkoci rozstali się z Irlandczykami. Ayrton wraz z rodziną Paddy OMoorea powrócił do kolonji. Konie i wozy miały być gotowe z rana; odjazd naznaczono na ósmą godzinę. Lady Helena i Marja Grant poczyniły ostatnie przygotowania, krótkie, a przynajmniej nie tak drobiazgowe, jak Jakób Paganel. Uczony geograf większą część nocy spędził na odśrubowywaniu, przecieraniu i wśrubowywaniu na powrót szkieł swojej lunety. To też nazajutrz spał jeszcze, gdy major gromkim głosem go zbudził.

John Mangles zajął się przeniesieniem do kolonji wszystkich pakunków. Na podróżnych czekało czółno, mające ich przewieźć na ląd. Kapitan wydał ostatnie rozporządzenia Tomaszowi Austinowi. Zalecił mu przede wszystkiem, aby w Melbourne oczekiwał na rozkazy lorda Glenarvan, i wypełnił je ściśle, nie wdając się w żadne rozumowania. Stary marynarz zapewnił, że można liczyć na niego, i w imieniu całej osady złożył Jego Dostojności życzenia pomyślnej wyprawy. Czółno odbiło od jachtu, a w powietrzu rozległo się przeciągłe hurra!

W dziesięć minut potem podróżni stali już na brzegu, po kwadransie marszem przybyli do kolonji irlandzkiej. Wszystko czekało gotowe. Lady Helena bardzo była zadowolona ze swego powozu i z jego zaprzęgu. Wyglądało to bardzo patrjarchalnie. Ayrton z biczem w ręku siadł na koźle i oczekiwał rozkazów nowego swego zwierzchnika.
- Cóż to za pyszny pojazd - mówił Paganel - niech się schowają wszystkie dyliżanse! Trupa linoskoków nie podróżowałaby lepiej. Dom, przenoszący się z miejsca na miejsce, zatrzymujący się, gdzie potrzeba! I czegóż tu więcej żądać można? Sarmaci przed wiekami to już zrozumieli i nie podróżowali inaczej.
- Panie Paganel - mówiła lady Helena - spodziewam się, że będę miała przyjemność przyjmowania pana w moich salonach.
- Ależ pani - odrzekł z galanterją uczony - będzie to dla mnie zaszczyt prawdziwy! Czy pani już oznaczyła dzień w tygodniu?
- Będę zawsze w domu dla przyjaciół - odpowiedziała z uśmiechem lady Helena - a pan jesteś...
- Najbardziej oddanym ze wszystkich! - dokończył Paganel z galanterją.

Tę wymianę grzeczności przerwało przybycie siedmiu osiodłanych koni, które przyprowadził jeden z synów Paddy OMoorea. Glenarvan w kilku słowach porozumiał się z Irlandczykiem o cenę do starczonych przedmiotów i obsypał zacnego kolonistę podziękowaniami, które mu niemniej od gwinei były przyjemne. Dano znak do odjazdu. Lady Helena i miss Grant zajęły miejsca w wyznaczonym sobie przedziale. Ayrton siadł na koźle, Olbinett w tylnym przedziale wozu, a Glenarvan, major, Paganel, Robert, John Mangles i dwaj majtkowie, uzbrojeni w karabiny i rewolwery, dosiedli rumaków. Paddy OMoore ze łzą rozczulenia w oczach rzucił im ostatnie pożegnanie słowami: „Niech Bóg prowadzi” - co i cała jego rodzina powtórzyła chórem. Ayrton krzyknął na woły i pognał je biczem. Wóz ruszył z miejsca, skrzypiąc, i wkrótce na zakręcie drogi z oczu podróżnych znikła gościnna chatka poczciwego Irlandczyka.

Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

<< wstecz 1 2


w Foto
Dzieci kapitana Granta
WARTO ZOBACZYĆ

Nowa Zelandia: Wyspa Południowa
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

AUS i PNG 18; Góra Kościuszki
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl