Swedseayak 4: Tistlarna, Kalvholmen, Kungso, Klubbholmen, KÖPSTADSÖ
| Benek, Bober, Uolly i Max
|
|
Do atolu dopłynęliśmy w komplecie. Trochę bujało. Płynęliśmy pod wiatr i co się później okazało, była to ta łatwiejsza część etapu. Ale zdobyliśmy pierwsze doświadczenia z otwartego morza.
Sama wyspa nie była ciekawa. Na co dzień zamieszkana wyłącznie przez mewy i foki. Nie zachęcała do dłuższego pobytu ze względu na smród i wygląd.
 |
Płynąc, mimowolnie rozdzieliliśmy się na dwa zespoły. Jako pierwsi dopłynęli Benek z Boberkiem. To oni pierwsi zobaczyli to, po co tu płynęliśmy – foki! Wesoło pluskały się w wodzie, a te większe „słonie” leniwie wylegiwały się na skałach. Na nasz widok zsunęły się z gracją do wody. Później, co rusz wystawiały swoje ciekawskie łebki niedaleko naszych kajaków. Trzymały się jednak w bezpiecznej odległości. Max spędził dobre pół godziny, aby je dobrze sfotografować. Jednak były zbyt daleko. Gdy płynęliśmy, pojawiały się bliżej, ale wtedy było trudno wyjąc aparat i zająć się fotografowaniem.
Na horyzoncie majaczyła latarnia i wyspa Tistlarna – obiekt pożądania naszego „El Komendante”. Była jeszcze drugie tyle przed nami.
 |
Gdy Max był zajęty swoim aparacikiem (fotograficznym!) i wzdychał do Tistlarny, reszta w tym czasie… spiskowała. W efekcie było trzech do jednego. „El Komendante” mógł sobie tylko jeszcze raz westchnąć i na tym koniec. Demokracja zadecydowała, że wracamy między wyspy. Dochodziła 13:30. Było późno. Mieliśmy jeszcze trochę wiosłowania. Na koniec zrobiliśmy sobie pamiątkową fotkę. Później wsiedliśmy do naszych morskich rumaków i skierowaliśmy się na północ. Teraz mieliśmy płynąć z wiatrem, powinno było być łatwiej...
 |
Jak się okazało, droga powrotna nie była przyjemna (przynajmniej dla Uolka i Benka). Dopadły ich zawroty głowy a napływające od rufy fale bujały we wszystkie strony. Mieliśmy płynąć zwartym szykiem asekurując się nawzajem. Jednak Benek oddalił się od pozostałych na jakieś 100-150 metrów i płynął samotnie. „Ale zuch” - myślał z uznaniem Uolek, „Walczy sam bo pewnie lubi!”. Później okazało się, że źle rozłożony bagaż na kajaku, napływające z tyłu fale i boczny wiatr umożliwiał Beniowi płyniecie tylko w prawą stronę i musiał się nieźle namęczyć aby trzymać kurs. Przez chwilę był jednak Bohaterem! A co wtedy przeżył? - zapytajcie go sami.
 |
Wcelowaliśmy pomiędzy Kungso a Valo. Tu już było łatwiej. To był koniec przygody z otwartym morzem. Przynajmniej na dzisiaj. Zatrzymaliśmy się na Kungso żeby rozprostować kości i... wykonać kilka telefonów. Niestety, w dobie łączności globalnej, bussiness is everywhere! Kawałek dalej znaleźliśmy zatoczkę z piękną plażą. Szkoda, że tu nie rozbiliśmy się na biwak zeszłej nocy. Było pięknie. I ta piaszczysta plaża!
Dalej płynęliśmy wzdłuż zachodniego wybrzeża Vrango, aż do wyspy Klubbholmen. Tutaj wachta wzorowo przygotowała szybki i ciepły posiłek. „Gorące Kubki” postawiły nas na nogi. Odpoczęliśmy dłuższą chwilę. Stąd to był już luzik. Z najwyższego punktu wyspy widać było most na wyspie STYRSÖ, tam, gdzie wypożyczaliśmy kajaki. Mieliśmy jeszcze 2 godziny płynięcia. Coraz lepiej potrafiliśmy oszacować odległości i dopasować do tego czas płynięcia. Nie gubiliśmy się też między wyspami, a czytanie map szło nam już dużo lepiej, żeby nie powiedzieć świetnie.
Późnym popołudniem, tak jak myśleliśmy, po około 2 godzinach dotarliśmy do KÖPSTADSÖ. Wypakowanie zajęło nam chwilkę, kajaki zostawiliśmy w porcie. Bezwstydnie wpakowaliśmy się na głowę naszym Gospodarzom...
A tu…. Niespodzianka! Kuba przygotował pyszną kolację. Kurczaczki, młode ziemniaczki, sałatkę - mniam, mniam! Jak u mamy! Kolacja błyskawicznie znalazła miejsce w naszych brzuchach.
 |
Po kolacji, przy prawie „najostatniejszych” zapasach „Skrzyni nr 5” omawialiśmy środową trasę. Szczęśliwie, Gospodarzom udało się wziąć 1-dniowy urlop w pracy i jutro popłyniemy wspólnie. Pojawiło się parę propozycji. Najbardziej prawdopodobna była ta, która zakładała eksplorację zachodniej i północnej części archipelagu. Chcieliśmy przepłynąć koło wyspy „militarnej”, a kierownik chciał przyjrzeć się z bliska głównej trasie wodnej do portu w Goteborgu - to tam wpływają i wypływają wielkie statki, promy, tankowce. Miał jakiś plan na dalsze dni wyprawy, ale na razie zachowywał go dla siebie. Zdając sobie sprawę z trudów dnia jutrzejszego, poszliśmy grzecznie spać. Jak zwykle, zasnęliśmy błyskawicznie.
Źródło: informacja własna
|