Formularz zgłoszeniowy można znaleźć
TUTAJ. Na
stronie przeglądu znajduje się też wiele cennych rad jak film górski robić i jak tego pod żadnym pozorem nie czynić. Przytaczamy co smakowitsze fragmenty:
"Prawdziwego Fachowca poznaje się po tym, że najpierw w bazie pojawia się jego sprzęt i ekipa techniczna. Potem jest długo, długo nic, a na końcu pojawia się pan reżyser i cały filming staff. Ekipa techniczna codziennie stacza heroiczne walki z baterią generatorów, zasilaczy, telefonów, baterii słonecznych, protokołów transmisji i klawiszy od laptopa, które notorycznie odklejają się od klawiatury. Cyjanopan skleja wszystko, łącznie z palcami głównego technika, co powoduje że słowa grube słychać w sąsiedniej dolinie. Jak już podstawowe trudności zostaną przezwyciężone, co zajmuje około dwóch tygodni najlepszej pogody, to do akcji wkracza pan reżyser. Dzień zaczyna się od misterium złożenia do kupy kamery, takiej klasycznej a nie jakiejś tam cyfrowej. Dużej i ciężkiej, z obiektywami jak rura od bazooki i wizjerem w którym nic nie widać. Oczywiście nic nie widać jak patrzy amator. Zawodowiec widzi wszystko albo jeszcze więcej. Potem reżyser siada i patrzy. A staff zamiera w oczekiwaniu, co się dalej stanie. Reżyser siedzi i myśli: "Co za idiota wysłał mnie tu żebym kręcił film o górach. Przecież tu się nic nie dzieje. Ale zaraz. Jak na przykład nasz bohater (Mel Gibson) będzie niósł nitroglicerynę, to ona może i powinna wybuchnąć. Wtedy główna bohaterka (Julia Roberts) skoczy 150, no może 200 metrów i ciałem swym zasłoni bohatera i odniesie tylko lekkie rany, by w następnym ujęciu spaść 50 metrów do szczeliny lodowcowej. OK. Jak tak pokombinujemy, to może z tego pobytu w górach coś będzie.". No ekipa do roboty, kręcimy! I tak powstaje film akcji w górach na przykład pod tytułem „Krwiożerczy olbrzym” i nie chodzi tu o zmutowanego genetycznie białego wieloryba, któremu wyrosły zęby jak u krokodyla. Chodzi naprawdę o K2, a tak serio, o nic nie chodzi. I tym optymistycznym akcentem kończę moją przydługą impresję o typologii twórców filmu górskiego. Podobieństwa do istniejących artystów górskich są przypadkowe i nie mają związku z rzeczywistością." - pisze Piotr Pustelnik w swoim znakomitym "Wstępie do typologii filmów górskich".
O tym, jak robi się film górski z sercem opowiada zaś Krzysztof Cudzich:
"Podobnie rzecz miała się z lawinami śnieżnymi. Okazały się bardziej przewrotne niż kobiety. Kilka tygodni oczekiwania i nic. Cisza. Wracamy, aby stwierdzić, że nasze dzieci znów urosły, a żony nie mają się w co ubrać. Znamy te numery a więc naprawiamy sprzęt, pierzemy odzież. Następnego dnia jesteśmy z powrotem i ... nie poznajemy terenu – Żandarmeria zasypana na cztery metry, a wszystkie ponad nią żleby wysprzątane ze śniegu jak kościół przed przyjazdem biskupa. No tak, śnieżny pociąg nie poczekał i musieliśmy się zadowolić jakąś rachityczna pyłówką, którą udało się nam wymodlić. Gdyby druga ekipa nakręciła film pokazujący nasze zmagania z Naturą, na bank zdobyłaby Grand Prix imienia sir Alfreda Hitchckoka na festiwalu horrorów."
I takich horrorów, chociaż z happy endem Wam życzymy!