Andrzej Kulka » Felietony » Fajnie, co? - jak przetrwać wyprawę we dwoje
Fajnie, co? - jak przetrwać wyprawę we dwoje

Grzegorz Żak


"Bo męska rzecz być daleko, a kobieca wiernie czekać"
…z repertuaru Alicji Majewskiej

Życie to ciągłe wybory. Film czy mecz? Zupa czy drugie? W góry czy nad morze?


Właśnie... Turystyka górska (albo wysokogórska) wiąże się, nie ma co ukrywać, z dużym wysiłkiem fizycznym. Wysiłkiem, który dla niektórych stanowi przyjemność samą w sobie – a dla innych wręcz przeciwnie. Najgorzej, gdy takie osoby są sobie bliskie i chcą być razem – zwłaszcza w najpiękniejszym, będącym esencją życia, czasie wolnym. Często jest tak, że oboje kochają góry – różni ich tylko stopień zaangażowania w tę miłość. To wystarczy. Wtedy piękne krajobrazy stają się źródłem konfliktów, w jakiś zupełnie nie magiczny sposób przeobrażają się w kość niezgody. Nie dlatego, że zupa była za słona – dlatego, że on (rzadziej ona) chodzi tak szybko. Można się starać, nosić trzy razy cięższy plecak, hołubić, wspomagać dobrym słowem. I nic. Coś nie gra. Bo w tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało na raz...

Chcą na raz – przecież miłość jest ślepa, i w tym jej urok. Podążają tedy wiernie za swoją miłością – i przekonują się, że nie jest lekko. Że plecak ciąży, choć uczucie skrzydlate.

Ta rozprawka nie przynosi recepty na takie sytuacje – uniwersalnej rady po prostu nie ma. Prezentuje natomiast kilka możliwych, wziętych z życia scenariuszy i ich ewentualne epilogi.

Sytuacja pierwsza

...w której obie osoby łączy wspólne hobby – góry, z tym, że jedna (przyjmijmy, że to będzie on) jest mocno zaangażowana, druga natomiast ma nieco słabszą konstrukcję fizyczną.

On – górzysta, sportowiec, biega maratony, uprawia narciarstwo biegowe. Ona – w miarę wysportowana, ma małe problemy z kolanami. Wybrali się razem na biegówki w Góry Izerskie.

On, spragniony zdrowego wysiłku fizycznego, wyrywa się do przodu. Ona nie nadąża. On, tknięty wyrzutami sumienia, czeka na nią z uśmiechem. Ona, zmęczona i zła, ma dosyć. On, zaślepiony odblaskiem świeżego śniegu nie widzi, że ona idzie ostatkiem sił i szczęśliwym głosem ni to stwierdza, ni pyta: „Fajnie, co?”. Ona, zaślepiona miłością widzi jego radość głęboką i czystą i nie ma odwagi przyznać się do swych myśli. Nie chce psuć nastroju, toteż zapewnia z wymuszonym uśmiechem: „Bardzo fajnie”. On przyjmuje to zdanie jako najszczersze (przecież sam tak czuje) i rusza dalej. Ona z ciężkim sercem (liubow niet kartoszka) i jeszcze cięższymi nogami rusza za nim. On co jakiś czas się odwraca. Nie jest głupi – widzi, że ona ma nietęgą minę. Musi ją pocieszyć – przecież tylko tego jej brakuje. Więc znów retorycznie zapytuje: "Fajnie, co?". Ona na to niemal szczerze (ach, jak chciałaby w to wierzyć!): "Świetnie". On uspokojony pędzi dalej. Nie ma wiatru, słońce migocze w płatkach białego puchu. On wyobraża sobie, że jest jednym z bohaterów Jacka Londona albo nawet Markiem Kamińskim. Upaja się prędkością i kontaktem z naturą. Chce się tym podzielić – wiadomo, że wrażenia dzielone z ukochaną osobą, potęgują się. Odwraca się i w ten swój pełen poezji sposób pyta: "Fajnie, co?". Nikt nie odpowiada. Ona została daleko z tyłu.

Kurczę, znów musi na nią czekać. No cóż, miłość cierpliwa jest.

Epilog:
Ciepła herbata w schronisku. I naprawdę jest fajnie.

Sytuacja druga

...w której on i ona lubią góry, ale zdarza się sytuacja, w której osoba bardziej zaangażowana staje przed wyborem: iść, czy zostać z drugą osobą – w grę wchodzi spełnienie wielkiego marzenia a na drodze staje fizyczna słabość. (z autopsji)

On – górzysta, alpinista itd. Ona – w miarę wysportowana. Od jakiegoś czasu jeżdżą po Turcji. Planowali wejście na Ararat, potem zrezygnowali, potem nadarzyła się okazja, żeby jednak dojechać pod tę górę.

Ustalili (bardziej on), że jednak spróbują. On – napalony, prze do góry – to ma być pierwszy pięciotysięcznik w karierze. Ona – sceptyczna. Warunki bardzo trudne – plecaki ciężkie a żar leje się z nieba. Nagle ona stwierdza, że dalej nie idzie, bo nie da rady i koniec. On próbuje przekonywać, że to spełnienia marzeń, że to jedyna okazja, że... Żadne argumenty nie trafiają. Ona jest wyczerpana. Impas. Konflikt. Zostawić jej nie można. Koniec marzeń?

Na szczęście zjawia się Święty Mikołaj pod postacią kurdyjskiego myśliwego z reniferem pod postacią osiołka. Ładujemy bagaż na biedne zwierzę i jest dużo lepiej. Cuda się zdarzają. Perfect timing.

Epilog:
Ona zostaje na czterech tysiącach, on wchodzi na Ararat. I też jest fajnie.

Źródło: informacja własna
1 2 dalej >>
Felietony
WARTO ZOBACZYĆ

Europejskie zakątki
kontakt
copyright (C) 2004-2005 Andrzej Kulka                                             powered (P) 2003-2005 ŚwiatPodróży.pl