Andrzej Kulka » Przewodnik - Europa » Krym: Sonety polonezowe
Krym: Sonety polonezowe

Rafał Łabuz


"Przemierzyłem cały świat, od Las Vegas po Krym" - zainspirowani nieśmiertelnym tekstem piosenki i artykułami ze sklepu nocnego, pewnego lipcowego wieczoru wpadliśmy na pomysł odbycia podróży "samochodem" na Krym. Białym Polonezem, rocznik 1991 - rozpoczyna swoją opowieść Rafał Łabuz ze Stowarzyszenia Górsko-Biwakowego Wieliczka. Czy polski cud motoryzacji podoła wyzwaniu? Czy sprawdzi się na drogach byłego ZSSR? Zapraszamy do lektury!


Dobry zły omen

Zobacz  powiększenie!
Drogi i bezdroża Ukrainy
Przed nami zapis niecodziennej wyprawy z 2007 roku w legendarną krainę rozmaitości; poprzez wieki historii władaną przez Greków, Scytów, Hunów, Gotów, Tatarów, Kozaków, Rosjan… krainę, która dzięki ogromnemu bogactwu kulturowemu oraz krajobrazowemu od wieków zachwyca podróżnych, inspiruje artystów, powoduje zazdrość innych nacji.

Wszystko zaczęło się od Odessy. Jak co roku w okresie zbliżających się wakacji zastanawialiśmy się w gronie przyjaciół gdzie tym razem spędzić wolny czas. Jeden z nas zaproponował: jedźmy do Odessy. Po chwili zastanowienia, jednym chórem zdecydowaliśmy: jedźmy! Zgłębiając tematykę związaną z trasą, oraz miastem, nie mogliśmy nie dojść do wniosku, że będąc w Odessie grzechem byłoby pominięcie Krymu. Tak więc, pierwotny cel naszej podróży stał się tylko punktem, który należy odwiedzić po drodze. Rozważając możliwe formy dojazdu na miejsce pod uwagę braliśmy pociąg, albo samochód. Stanęło jednak na Polonezie. Maszyna duża, w miarę wygodna, nie rzucająca się w oczy - co przy gorliwości ukraińskiej drogówki okazało się dość ważnym kryterium.

Po załatwieniu wszystkich formalności w kraju, zapakowaniu Poloneza po ostatni centymetr wolnego miejsca, o 22 czasu lokalnego wkroczyliśmy dziarsko czteroosobowym składem do wnętrza tej wyposażonej w półtoralitrowy silnik białej bestii. Faktu, że zgasł jakieś 3 metry za bramą mojego domu, nie zinterpretowaliśmy jako zły omen, w zasadzie udawaliśmy, że w ogóle się nie zdarzył. Podróż przez Polskę i Słowację przebiegła szybko i bez przygód. Zaczęło się dopiero podczas odprawy na przejściu w miejscowości Użhorod.
O gorliwości ukraińskich celników krążą legendy i wiele osób radziło nam żeby nie tracić połowy dnia na bezsensowną odprawę załatwiając to banknotem dwudziestodolarowym "przypadkiem" zostawionym w bagażniku. Ale my czasu mieliśmy mnóstwo (w przeciwieństwie do dolarów) i nie chcieliśmy się wdawać w żaden "układ". Tak więc 2 godziny później po całkowitym rozpakowaniu i ponownym zapakowaniu Poloneza ruszyliśmy dalej.

W Okopach Świętej Trójcy

Zobacz  powiększenie!
Chocim - fortyfikacje na dawnych rubieżach Rzeczypospolitej
Trasa Użhorod - Mukaczewo - Czerniowce - Kamieniec Podolski przez bajeczne krajobrazy Gorganów, Polonezem leniwie toczącym się górskimi serpentynami była bardzo przyjemnym epizodem podróży. Zielone, wyjątkowo pofałdowane, gdzieniegdzie przedzielone osadami ludzkimi i okraszone wypluwającymi chmury czarnego dymu kominami przemysłowymi pasmo Karpat Wschodnich zapisało się w naszej pamięci jako obowiązkowe miejsce do ponownego odwiedzenia.
Pierwszym ważnym punktem na trasie naszej wycieczki była Twierdza Chocim. Ta monumentalna fortyfikacja zbudowana jeszcze za czasów Rusi Kijowskiej, przechodziła z rąk do rąk i tak w historii twierdzy zapisał się okres ruski, mołdawski, ukraiński, polski, turecki, rosyjski oraz rumuński. Twierdza wraz z pobliskim Kamieńcem Podolskim uważane były w XVII wieku za bastiony chrześcijaństwa – dalej na południowy wschód za nimi rozciągało się budzące grozę imperium Allacha. Twierdza pojawia się w zakończeniu "Pana Wołodyjowskiego" – w listopadzie 1673 pod murami chocimskiej twierdzy hetman koronny Jan Sobieski rozgromił w proch, jak pisze Sienkiewicz, turecką nawałę.
Na dziedzińcu warowni podszedł do nas 15 letni chłopiec i zapytał po polsku czy nie zabierzemy go do pobliskiego Kamieńca Podolskiego. Jako że właśnie tam jechaliśmy pozwoliliśmy mu zająć miejsce na pokładzie naszego automobilu. Siergiej, bo tak się nazywał, okazał się całkiem rezolutnym przewodnikiem. Uczył się w przyklasztornej szkole - tam braciszkowie nauczyli go mówić w naszym języku.

Do Kamieńca zajechaliśmy już po zmroku, Siergiej pozwolił nam zostawić Poldka w ogrodzie swoich dziadków i zaprowadził nas na miejsce gdzie mogliśmy rozbić namiot – jak się z rana okazało pod samą Twierdzą! Do południa powłóczyliśmy się trochę po Kamieńcu, który jest naprawdę architektonicznym i historycznym fenomenem na skalę europejską, lecz całkowicie zaniedbanym i zapuszczonym. Wielki turystyczny potencjał drzemie w tej miejscowości. Później odebraliśmy naszą furę i razem z Siergiejem pojechaliśmy do pobliskich Okopów Świętej Trójcy – jest to miejscowość (obecnie nazywa się Okopy), która powstała z rozkazu Jana III Sobieskiego jako twierdza po utracie Kamieńca Podolskiego na rzecz Turków. W Okopach przebywał również Zygmunt Krasiński, który tam właśnie umieścił akcję "Nie-Boskiej Komedii". Obecnie nic już nie przypomina dawnej świetności twierdzy – zostały jedynie niewielkie fragmenty wałów ziemnych oraz dwie bramy - Lwowska i Kamieniecka.

Po obfitym "lunchu" na wale, opadającym potężnym urwiskiem wprost do Dniestru, odstawiliśmy Siergieja do Chocimia - jak się okazało z iście ułańską fantazją opowiadał on przyjeżdżającym tam polakom niestworzone historie jako pseudo-przewodnik, oczywiście, jak na fachowego oprowadzacza zagranicznych wycieczek przystało pobierał przy tym skromne honorarium. Od nas w zamian za podwózkę i kubek zupki chińskiej na szczęście nic nie skasował. Ale co się nasłuchaliśmy to nasze!

Język migowy i kunszt marketingu

Zobacz  powiększenie!
Kombi po ukraińsku
Kolejnym punktem trasy miała być już Odessa, ale żeby było ciekawiej postanowiliśmy dotrzeć tam przez Mołdawię. Znów kilkudziesięciominutowy postój na granicy, obowiązek przejazdu przez tryskającą wodnistą breją kałuże dezynfekującą – omal się nie popłakaliśmy na myśl o lakierze i chromach naszej fury poddanych działaniu tej dziwnej substancji, ale na szczęście nasza Biała Dama wyszła z tego bez szwanku.

Jadąc przez Mołdawię zdecydowaliśmy się omijać szerokim łukiem Republikę Naddniestrzańską - dziwny autonomiczny twór, rządzący się swoimi prawami. Naddniestrze nie posiada statutu państwa, nie utrzymuje żadnych stosunków dyplomatycznych, a jeśli obcokrajowiec natrafi tam na jakiś problem z władzą (która ponoć nie pała miłością do przybyszów z dalekich krain) to ambasador jego kraju może interweniować jedynie u władz Mołdawii, która z kolei nie miesza się do spraw Naddniestrza nie chcąc odnawiać dawnych konfliktów. Nie chcieliśmy, żeby było aż tak ciekawie!

Trzymając się głównej szosy w miarę sprawnie dotarliśmy do stolicy Mołdawii - Kiszyniowa. Przyjechaliśmy tam po zmroku, zmęczeni całodniową jazdą, więc jak na prawdziwych Europejczyków przystało zjedliśmy pożywną wieczerzę w McDonaldzie, i udaliśmy się na obrzeża miasta w poszukiwaniu jakichś krzaków, w których można by się rozbić (w Sheratonie zaoferowano nam tylko dwa gatunki sera na śniadanie - zdegustowani tym faktem nie zdecydowaliśmy się na nocleg!). Zamiast krzaków trafiliśmy na małżeństwo, które pozwoliło nam rozbić się w ogrodzie, pan domu podciągnął nam nawet gumowego węża z kranikiem i wodą bieżącą. Po wygodnym noclegu, pożywnym śniadaniu z proszku ruszyliśmy dalej. Pojechaliśmy do oddalonej o ok. 15 kilometrów od stolicy miejscowości Cricova gdzie mieści się największa w kraju wytwórnia win, z produkcji których Mołdawia słynie. Na miejscu okazało się, że ta niezwykła winnica, której cała infrastruktura znajduję się pod ziemią, gdzie ciężarówki jeżdżą specjalnymi tunelami przewożąc beczki pełne ulubionego napoju Bachusa jest akurat chwilowo nieczynna dla zwiedzających! Po męczącej rozmowie w języku migowym z panem siedzącym na dyżurce przy bramie wjazdowej okazało się, że za jedyne 20USD od całej czwórki możemy wejść na teren winnicy i pokręcić się trochę pod jego czujnym okiem. Uradowani tą perspektywą poszliśmy do auta po aparaty foto, wracając pod bramę zauważyliśmy jednak, że ktoś podjechał i pan pilnujący, znów w języku migowym powiedział nam, że naszej rozmowy nie było. Jak pech to pech.

Niepocieszeni wsiedliśmy do naszego wiernego Poloneza, nabyliśmy trochę mołdawskich towarów na osuszenie łez i ruszyliśmy w kierunku Odessy. Ci z nas, którym udało się zachować świadomość twierdzą, że przejazd odbył się sprawnie i bez przeszkód. Do Odessy dotarliśmy wczesnym popołudniem. Pokręciliśmy się trochę po pełnych kontrastów odeskich Prospektach. Centrum miasta stanowi istną mozaikę nowoczesnych budynków o złotych klamkach i marmurowych posadzkach, które zdają się krzyczeć do przechodnia: "Gap się! Tak, tak mój właściciel jest nieprzyzwoicie bogaty!", oraz sypiących się ruder o odrapanych tynkach, blaszano-tekturowych budek, parków, fontann, skwerów, no i oczywiście błyszczących z daleka galerii handlowych. Ciekawe spostrzeżenie poczyniliśmy również odnośnie aut jeżdżących po ukraińskich drogach – są to albo rozklekotane Łady, Wołgi i Zaporożce, albo najnowsze, najdroższe modele niemieckie, japońskie, amerykańskie. Aut z przedziału dat produkcji 1990-2000 jeździ naprawdę niewiele. W Odessie przeważały oczywiście typy luksusowe – dlatego nie musieliśmy się wstydzić naszego "cacka".

W czasie wędrówki ulicami Odessy, natrafiliśmy na bardzo osobliwą akcje promocyjną ukraińskiej firmy telekomunikacyjnej. Na ustawionej na skraju placu platformie, ku uciesze zgromadzonej gawiedzi, w rytm dyskotekowej muzyki wiły się skąpo odziane, niezwykłej urody, młode tancerki. Na ustawionych za tancerkami telebimach wyświetlane były różne obrazki i hasła związane z promowaną marką. Ciżba była tak wielka, że pomimo niezwykłej pokusy dalszego zwiedzania odeskich zabytków, zgnieceni staliśmy w miejscu oglądając to niecodzienne wydarzenie kulturalne (znów wszystkim skończyło się wolne miejsce na kartach pamięci aparatów).Nasyceni pokazem ukraińskiego kunsztu marketingowego, postanowiliśmy udać się do portu.

Źródło: informacja własna
1 2 dalej >>
Przewodnik - Europa
WARTO ZOBACZYĆ

Rowerem nad Jezioro Balaton
kontakt
copyright (C) 2004-2005 Andrzej Kulka                                             powered (P) 2003-2005 ŚwiatPodróży.pl