Wyprawy: Poland - Asia Tour 2012
| Maciej Kalarus
|
|
|
Trzeci miesiąc w drodze. Za plecami wszystko ze snów. Nie wyglądała na kogoś szczególnego. Podeszła, gdy szukałem herbacianych ogrodów na południu Korei. Cała w bieli. Zapytała, czy wiem o huraganie, który idzie przez ocean i za kilka godzin uderzy w wybrzeże. Nie wiedziałem. Kazała nie spać w namiocie, poszukać kwatery i przeczekać noc. Potem odeszła gdzieś w zieleń herbacianych gajów, zapisując na skrawku papieru dwa koreańskie znaki. Więcej jej nie spotkałem. Fotografowane wieczorem drzewa rano leżały powyrywane z korzeniami. Gdy ludzie wiązali do nich samochody, nie wiedziałem czy przywiązują auta do drzew, czy drzewa do aut. Bolaven przyszedł o zmierzchu z północnych Indochin. Wiało niemiłosiernie – jakbym spał przy wentylatorze. Sufit sypał się na głowę. Nazajutrz łodzie i jachty zalegały plaże. Wysokie cedry leżały na szosach jak porozrzucane wykałaczki na stole. Zalało drogi i porty. Deszcz lał i lał, a wiatr walił o wóz jak w buddyjski bęben. Objazdy. Osunięte asfalty. Na zalanej łące z wody wystają tylko poprzeczki bramek piłkarskich. Trudno było ustać na nogach. Wszystkie telewizje mówiły tylko o tym i pokazywały tragedie sprzed dziesięcioleci, jak inny huragan spustoszył i zrujnował półwysep. Gdybym jej nie posłuchał i został w namiocie, pasłbym dziś boże stada w krainie wiecznych łowów.
Muszle w kolorach wężej skóry, w pręgi jak skorupy żółwi z Galapagos. Statek do Władywostoku kroi Pacyfik. Odprawy, frachty, celnicy. W kajucie Chopin. Na rufie wiatr podwiewa suknie starym Rosjankom. Za burtą przeszłość i jakieś puste butelki. Mijany wojenny okręt: kwartał w drodze – już się nie spotkamy. Cała naprzód! Podróż garncarza. Kolejny kilometr jest jak nowy garnek, a następnych sto jak nowy dzban. Każdy lepi jak może. Im dalej od koreańskiego i japońskiego brzegu, tym bardziej zaczynam żyć przyszłością – teraz cała tajga. Jedzie człowiek przez ten świat. Toczy się kołem na zachód, do Calmaterry. Koniec trzeciego miesiąca. Pytasz, co czuję? Jesień czuję malowaną milionem barw. Czuję, że to wyprawa życia na kres wschodu. Przez tyle krain, przez nieogarnioną przyrodę – tak, jakbym czytał encyklopedię. Pytasz, po co mi to? Żeby zrozumieć dlaczego, czemu i jak. Dotknąć i wiedzieć z patrzenia. Zobaczyć ludzi z opowieści i obrazów. Przekroczyć rzeki epopei. Być na morzach wojen. Czasem nie wystarcza opowieść – nigdy nie ciągnęło cię do Krainy Czarów? Podróż to proza i poezja. Pierwszą jest droga do przebycia, gdy drugą stają się zajazdy do zapomnianych wiosek – są jak zaszyte skarby w kieszeni. Pytasz, co mi się najbardziej podoba? Chyba to, że sam mogę malować obrazy.
|
Na wskroś. Syberia. Czarna dziura. Powinna nazywać się Męka. Droga przez Mękę. Rozbijam namiot gdzieś w lesie, na polanie, w beztroskim zagajniku z brzóz, i nigdy nie wiem, czy przypadkiem w tym miejscu nie znajdują się jakieś masowe groby pomordowanych zesłańców. Sołżenicyn w Archipelagu szacuje ofiary na sześćdziesiąt milionów. Dziś Rosjanie twierdzą, że liczba ta jest „wysoko zawyżona” i co najwyżej można mówić o milionach pięćdziesięciu. Ale i tak powraca pytanie: kiedy i który naród wymordował tyle milionów swoich obywateli? Klasyczna droga na zachód: rano ogromny cień twojego wozu jest ciągle przed tobą. Potężne traki wiozą bale drewna, stal i kruszywa. Potem, do końca dnia, Słońce świeci prosto w oczy. Trzy tygodnie na zachód. Mały brunatny miś sturlał się po nasypie, pomerdał ogonem i zaraz potem uciekł z powrotem w tajgę. Na wagonach armaty. Tratatatata. Biblioteka w Ułan Ude nosi imię Kałasznikowa. Tratatatata. Amur, Irtysz, Jenisej, Ob, Wołga. Jadę przez te rzeki jak przez morza czerwone. Pod pachą Thubron i Dimbleby. Niewyobrażalne przestrzenie drzew: z oddali są jak ogromne dywany utkane boskimi palcami. Kobieciny na wsiach pilnują kurzu przy drewnianych skansenach. Trwoga. Żal. Przykro. Przepaść trzystu lat. Cywilizacja na świecie jest jedna i ma charakter linearny.
|
Powoli oswajam się z myślą powrotu. Czym bliżej domu, tym częściej oglądam się za siebie. Sterty notatek. Tysiące zdjęć. Zapisani ludzie. Pamiątki. Niezły kawał życia – mojego i ich. Rozmowy wyryte cyrklem południków. Zachwiane teorie, którym Biali hołdują na każdym kroku. Pytasz, czy było warto? Z pewnością nie warto było nie jechać. Najgorsze są zmarnowane szanse. Pukasz i nigdy nie wiesz, kto otworzy. Ale jak nie zapukasz, to się nie dowiesz. Ostatnia prosta do siebie. Podróż kołem się toczy. 34 tysiące kilometrów. Stop. Sto dni w drodze. Stop. Z krawędzi mapy i świadomości. Był moment, gdy przed sobą miałem tylko Pacyfik, a potem plaże San Francisco. USA nie od Francji i Hiszpanii. Teraz, patrząc na mapę zawieszoną nad biurkiem, ściubiąc nos spod kołdry, widzę tę całą przestrzeń. Widzę czas. Pytasz, co jeszcze pamiętam? Pamiętam Saszę, dowódcę rosyjskiego oddziału na granicy z Chinami. Dał mi grafikę. Cały dzień się nudził i czarnym długopisem wykreślił na tle skały schyloną kobietę w rzece. Albazino jest dziś ruiną starego fortu nad Amurem. By tam dojechać, trzeba ponad dwadzieścia kilometrów kamienistą drogą od Skoworodina przedzierać się przez zalesioną górę. Na samym końcu szarego duktu stoi wojsko, a całe zatrzymanie trwało kilka godzin. Sasza jest szefem granicznego garnizonu. I opowiadał: o sobie, o rodzinie, o szkołach, o Chińczykach, o karierach, o politykach. To lubię najbardziej: wrócić pamięcią do jego gabinetu, do zakrytej firankami na ścianie mapy, do salutujących sołdatów – jakby ciągle byli na froncie. Mówił, że na ten odcinek nikt nie chce przychodzić, ale stąd najszybciej się awansuje. Kilka lat przy zakolu Amuru minie szybko. Jego gwardia stacjonuje w Dżalindzie. Kto nie maszeruje, ten ginie. Kto nie podróżuje, ten umarł. Dzwonił do swoich generałów telefonem na korbkę. Formalne zatrzymanie przerodziło się w przyjacielską pogawędkę o naszych historiach.
|
Pamiętam Annę z Moskwy. Śpiewa w chórze przy swojej cerkwi. Powiedziała, że mężczyźni w Rosji porzucają żony, a ją zostawił rok temu z trójką małych dzieci. Pytała, czy w Polsce też tak jest. Gdy chciałem iść zobaczyć Lenina w mauzoleum, powiedziała: po co tam idziesz, przecież tam nic nie ma. Pamiętam starowinę Franciszkę z Wierszyny. Spałem w jej chacie na podłodze, a ona opowiadała, jak Stalin przysłał żołnierzy: raz wywieźli do lasu kilkudziesięciu mężczyzn i kula w łeb. Za dwa lata znów przysłał żołnierzy i wszystkich mężczyzn wzięli na front. Pamiętam ludzi, których pytałem, jak wy tu żyjecie? Odpowiadali raz po raz: my prywykli, my prywykli. Pamiętam święto w Birobidżanie i Mongoła, który zawitał pewnego wieczora na koniu.
|
Skończyła się zaczarowana przygoda – choć one nigdy zaraz się nie kończą. Trwają na zdjęciach, zapisanych kartkach, przed oczyma. Wracasz, ale nie wracasz. Budzisz się rano i myślisz, że to nadal namiot. W głowie stukot kolei transsyberyjskiej, sztorm na Morzu Japońskim, tamten tajfun. Azymuty na Gobi. Stepy za Astaną. Karawanseraje pełne wielbłądów i tirów. Tirówki we Władywostoku. Igor, który w Moskwie opowiada: jakiś wielki rosyjski pisarz powiedział, że w Rosji nigdy nie dość dwóch rzeczy - płochych dróg i duraków. Gdzieś wisiały kajdany Dostojewskiego. Okopy między Koreami. Osetia z uśmiechniętą rodziną Georgija. Pytasz, gdzie teraz wyjeżdżam? Tajemnica.
<b><a href="http://www.kalarus.pl" target="out">www.kalarus.pl</a></b>
Źródło: informacja własna
|