27 lutego
Autobus wiezie nas przez Agdz i Warzazat przez najwyższą przełęcz w Maroku – Tinzi-n-Tichka. Dojeżdżamy do Marakkeszu około 2.00 nad ranem. Na dworcu musimy czekać na autobus do As-Sawiry, który odjeżdża zgodnie z planem o 9.00.
Kiedy wreszcie dojeżdżamy do As-Sawiry, okazuje się, że pada deszcz i strasznie wieje. Przewodniki co prawda wspominały, że As-Sawira to wietrzne miasto i marokańskie centrum windsurfingu, ale rozpieszczeni południowym słońcem nie spodziewaliśmy się aż takiej zmiany pogody i temperatury.
Znajdujemy jedyny kemping. Nieosłonięci przed wiatrem mamy duże problemy z rozstawieniem namiotu, a jeszcze większe obawy co do spędzenia w nim nocy.
Trudności w rozstawianiu namiotu wynagradzamy sobie wielką ucztą złożoną z owoców morza. Próbujemy chyba wszystkich stworzeń jakie można kupić. Niektóre nam smakują inne budzą spore wątpliwości. Ciekawość nowego przeważa i próbujemy wszystkiego. Po uczcie wracamy na kemping.
Wieczorem wybieramy się jeszcze na zwiedzanie miasta. Oglądamy odpływ oceanu i imponująca plażę. Trafiamy do zabytkowego centrum w poszukiwaniu piwa. Niestety nie udaje się go znaleźć. Musimy po raz kolejny zadowolić się kawą.
Odległość przejechana: 0 km
Odległość od początku trasy: 818 km
28 lutego
Kolejny dzień naszej wyprawy zaczyna się koszmarnie. Okazuje się, że przez całą noc padał deszcz. Namiot w połowie zatopiony jest w kałuży i prawie położony przez wiatr. Na szczęście niewiele wody dostało się do środka. Poranne słońce pozwala na szybkie wysuszenie śpiworów i karimat oraz na ponowne rozstawienie namiotu.
Planujemy odpoczynek od jazdy na rowerze. Liczyliśmy wcześniej na plażowanie nad oceanem, ale niestety pogoda nie dopisuje. Około południa przechodzi ulewa i znowu moczy namiot.
Wieczorem udajemy się do hammamu – lokalnej łaźni z masażem. Okazuje się, że masaż to po prostu naciąganie mięśni przez zwinnego Marokańczyka. Wygina nas i rozciąga aż trzeszczą wszystkie kości. Niezapomniane wrażenia – każdy obowiązkowo powinien spróbować.
Wieczorem idziemy szybko spać, ponieważ rano mamy wyruszyć w kierunku Casablanki.
Odległość przejechana: 0 km
Odległość od początku trasy: 818 km
1 marca
Rano wita nas znowu nieprzyjemna pogoda. Mało słońca i przelotne deszcze nie nastrajają do jazdy na rowerze. Ale trzymamy się planu. Po złożeniu namiotu i śniadaniu wyruszamy w drogę.
Sądziliśmy, że jazda po wybrzeżu będzie łatwa i przyjemna. Myliliśmy się – pagórkowaty teren sprawia, że wkładamy w jazdę sporo wysiłku. Dodatkowo doskwierają zakwasy, które pojawiają się po dniu odpoczynku.
Wiejący wiatr i przelotne deszcze sprawiają, że nie czerpiemy przyjemności z jazdy. Nie ma szans na suszenie koszulek, bo co jakiś czas pada i nic nie schnie. Otuchy dodają niesamowite widoki oceanu. Brzeg zmienia się z płaskich plaż do wysokich klifów. Mamy wiele tematów do fotografowania.
Tego dnia przejeżdżamy ponad 70 km. Na nocleg wybieramy wspaniałe miejsce z widokiem na ocean.
Odległość przejechana: 76 km
Odległość od początku trasy: 894 km
Źródło: informacja własna
|