HAWAJE
11:08
CHICAGO
15:08
SANTIAGO
18:08
DUBLIN
21:08
KRAKÓW
22:08
BANGKOK
04:08
MELBOURNE
08:08
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » 15 letni kapitan » 15K I-17; Sto mil w dziesięć dni
15K I-17; Sto mil w dziesięć dni

Juliusz Verne


Harris uśmiechnął się triumfująco.
- Omylił cię wzrok, mój młody przyjacielu, w czym zresztą nie ma nic tak bardzo dziwnego ani nieprawdopodobnego. Patrząc z dużej odległości bowiem, łatwo wziąć stadko, składające się z ośmiu strusi, za grupę czterech żyraf. Stworzenia te są tej samej mniej więcej wysokości i mają tak samo długie szyje. A zresztą najlepszym dowodem na to, że się mylisz, jest chyba to, że żyraf w Ameryce nigdy nie było, z wyjątkiem ogrodów zoologicznych, oczywiście.
- Lecz i strusi w Ameryce nie ma również, jak mi się wydaje?
- Wybacz, mój drogi, że ci muszę zaprzeczyć. Strusie w Ameryce Południowej spotkać można częściej, niż ci się to może wydawać. Nie mówiąc już o specjalnych farmach, w których są one hodowane. Są jeszcze dzikie, a nazywane nandu.

Słuchając tych wywodów Amerykanina, który zdawał się znać jak najdokładniej obyczaje strusi, Dick zaczął przypuszczać, że istotnie omylił go wzrok. Zamilkł więc i zamyślił się głęboko. Znów wątpliwości zakradły się do jego duszy.

Koniec podróży się zbliżał. Harris twierdził nawet, iż farma jego brata znajduje się w odległości nie większej, jak pięć do siedmiu mil.
- Jutro wieczorem znajdować się już będziemy wszyscy pod dachem mego brata - orzekł.
- Żeby tylko udało nam się dotrzeć do tej farmy, panie Harris – odpowiedziała z ciężkim westchnieniem pani Weldon - przyznaję, że niecierpliwie oczekuję tej chwili, bo jestem już bardzo zmęczona.
- Tak, widzę to - odpowiedział głosem współczującym Amerykanin - twarz pani mocno przybladła.
- Ach, mniejsza o mnie! Ale mój drogi Janek zaczyna nie na żart y mnie niepokoić - odpowiedziała drżącym głosem biedna matka - jestem pewna, iż zachorował na febrę, od trzech dni ma gorączkę.
- Powinno się na tę chorobę znaleźć skuteczne lekarstwo - odezwał się Dick, przysłuchujący się od dłuższego już czasu rozmowie - Ameryka Południowa jest przecież ojczyzną chininy.
- Tak jest - odpowiedział Harris - i w głębi kraju dość często spotkać można drzewa chinowe, w pobliżu brzegów morskich występują o wiele rzadziej. Jestem zresztą przekonany, że i tym lesie znaleźć by je można, czy są jednak – nie wiem, bo dotychczas nie zwracałem na to uwagi. Zresztą uważam za konieczne uprzedzić, że rozpoznanie ich jest dosyć trudne, ponieważ rosną one w gąszczu innych drzew. Krajowcy rozpoznają je zazwyczaj wczesną wiosną po ich wonnych kwiatach, bladoróżowego koloru.
- Panie Harris, błagam, zechciej teraz zwracać na nie większą uwagę – prosić zaczęła pani Weldon - jeżeliby ci się udało znaleźć jedno takie drzewo, powiedz mi o tym.
- Z całą przyjemnością, szanowna rodaczko. Lecz zdaje mi się, że jest to zbędne. Po przybyciu do San Felice znajdziesz tam, pani, proszki chininy, które są o wiele skuteczniejsze, aniżeli nie spreparowana kora drzewa.

Ostatni nocleg w lesie był poprzedzony niezwykłym odkryciem, jakie zrobił kuzyn Benedykt.
W ciszy zupełnej, gdyż wszyscy bardzo zmęczeni od razu ułożyli się do snu, rozległ się nagle głośny, pełen bólu krzyk. W jednej chwili wędrowcy zerwali się na nogi. Krzyżować się zaczęły pytania.
- Co się stało?... Kto krzyknął?

Winnym zamieszania okazał się kuzyn Benedykt, który przemówił wzburzonym głosem:
- To ja krzyknąłem, coś mnie bardzo boleśnie ukąsiło w twarz.
- Boże kochany!... Żmija? - trwożliwie zawołała pani Weldon.
- Jaka tam żmija! - gniewnie odpowiedział uczony. - Gdzieżbym ja mógł zwracać uwagę na jakiegoś tam płaza, na jakąś nieinteresującą żmiję!? Nie, kuzynko, mnie ukąsił jakiś owad, którego złapałem i mam wrażenie, iż jest to owad niezwykły.
- A więc go pan zgnieć i daj nam spać spokojnie - gniewnym głosem zawołał Harris.
- Zgnieść... owada? ... - ze zgorszeniem zaoponował uczony. - Szanowny pan zapomina, że rozmawia z entomologiem. W dodatku mówiłem przecież, że to być musi jakiś nadzwyczajny owad, toteż cierpliwie doczekam świtu, aby mieć możność rozpoznania mej zdobyczy.

Dick wyjął z kieszeni elektryczną latarkę i poświecił nią uczonemu.
- Boże miłosierny - zawołał ten wtedy radośnie - oto jestem wynagrodzony za wszystkie me trudy! Wielkie, nadzwyczajne odkrycie, które rozsławi moje imię! Czy wiesz, kuzynko, co za owad mnie ukąsił? Mucha tse-tse!
- Czy nie jadowita? - zapytała młoda matka, okrywając zasłoną twarzyczkę swego Janka.
- Jej ukąszenie, rzecz dziwna, nie jest bynajmniej dla ludzi szkodliwe; bywa natomiast często śmiertelne dla zwierząt, nawet dla słoni.
- Ależ w takim razie istnienie tej muchy jest znane, jak widzę – zrobiła uwagę pani Weldon - na czym polega to twoje wielkie odkrycie?
- Bo dotychczas przypuszczano, iż owad ten pleni się wyłącznie w Afryce. Ja pierwszy w Ameryce go napotkałem!



Źródło: Wyd. I Internetowe, tł. NN
Tekst powieści pochodzi z pierwszego polskiego wydania książkowego (1873 r.)
bazującego na przedruku z wydania gazetowego jaki publikowany był w odcinkach
w "Gazecie Polskiej" już w 1863 r.

<< wstecz 1 2 3


w Foto
15 letni kapitan
WARTO ZOBACZYĆ

Włochy: Portofino
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

Islandia: Syduzi 2004 # 4
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl