NI 8: Wyspa Ometepe – wulkan Maderas
|
|
|
Dystans 17 km między San Jorge i Moyogalpą pokonujemy w około 50 minut. Po sprawnym manewrze przybijamy do nadbrzeża portu w Moyogalpie. Następuje rozładunek promu, pasażerowie najwyższego pokładu schodzą na ląd jako ostatni.
 |
Farma w Finca Magdalena i widok na Maderas |
Na wyspie znajduje się kilka hoteli, największe z nich to Ometepetl i Hotel la Isla w Moyogalpie oraz Casa Hotel Istiam znajdujący się bezpośrednio przy przesmyku łączącym obie części wyspy. Naszym celem jest Farma Magdalena (Finca Magdalena) znajdująca się na prawej, mniejszej części wyspy. Jest to miejsce, z którego zamierzamy się udać do laguny na szczycie wulkanu Madera. Potrzebny jest więc nam transport, o który na wyspie jest trudno. Kilka razy dziennie są regularne kursy school busów, jednak jak na złość odjechał. Oczywiście od razu pojawia się grupka chętnych prywatnych przewoźników, którzy za 30 dolarów zawiozą nas gdzie chcemy. Dogadujemy się na 20 dolarów, cała 4 - ka ładuje się do busa i jedziemy do Magdaleny.
 |
Droga Moyogalpa - Finca Magdalena |
Droga biegnie wzdłuż brzegu na obu częściach wyspy. Tzn., droga według tutejszej definicji drogi. To są zwykłe wyboje. W niektórych miejscach zwalniamy prawie do 0 żeby nie pogubić części samochodu. Od 10 lat trwają tu prace mające na celu remont drogi. W wielu miejscach trasy widać maszyny budowlane, jednakże tylko w kilku miejscach widać pracujących robotników. Wiadomo, mańana, ale panowie w takim tempie to ta droga zostanie wyremontowana za kolejne 10 lat! Wokół drogi znajdują się chatki wykonane z różnych dziwnych materiałów budowlanych: cegieł, pustaków, desek, blachy, liści palmowych. Oczywiście przeważają chaty, w których te materiały występują jednocześnie. Wokół drogi buszują pojedyncze sztuki lub całe stada świń. Raz na jakiś czas przejedzie na małym, wychudzonym koniku mieszkaniec wyspy lub wybiegnie z chatki prawie nagi dzieciak. Objeżdżamy dookoła wulkan Concepcion, dojeżdżamy do przesmyku w okolicy Casa Hotel Istiam i jesteśmy już na mniejszej części wyspy. W Balgue, z głównej drogi skręcamy w prawo i po kilku minutach jesteśmy w Finca Magdalena. Cała przejażdżka trwała około 1,5 h. Z kierowcą umawiamy się, że nas odbierze następnego dnia o 13.
 |
Farma Finca Magdalena - część hotelowa |
Udajemy się do środka gospodarstwa. Składa się ono z 2 części. W jednej z nich jest recepcja, restauracja, w drugiej znajdują się pomieszczenia mieszkalne. Cały budynek wykonany jest z drewna pomalowanego białą farbą. Główną część budynku stanowi taras, na którym rozstawione są stoły. Obok znajduje się kuchnia, skąd unoszą się zapachy gotującego się jadła. Oglądamy pomieszczenie, gdzie przyjdzie nam spędzić noc. Znajduje się ono w samym szczycie budynku. Wnętrze pomalowane jest również na biało, znajduje się w nim 5 drewnianych prycz pokrytych ceratą. W pokoju znajdują się wielkie okno zakrywane jedynie okiennicami. Gdzieniegdzie przez dach prześwituje słońce. To wszystko za jedyne 27 kordob, czyli niecałe 2 dolary. Jak przygoda to przygoda. Jest godzina 14, jesteśmy trochę głodni, więc udajemy się do restauracji na drugie tego dnia gallo pinto i kilka piw. Większość stołów jest oblegane przez grupy turystów. Największa z nich, około 10 osób z Hiszpanii. Podczas oczekiwania na jedzenie docierają 2 osoby z przewodnikiem, które zeszły właśnie z Maderas. Stan, w jakim się znajdują świadczy o tym, co nas jutro czeka. Ubłocone do kolan nogi, tyłki i twarze wysmarowane błotem – nie obyło się jak widać bez jazdy z górki na pazurki. Jednak twarze przykryte błotem i zmęczeniem pokrywa coś jeszcze. Uśmiech z powodu wejścia na tropikalną górę.
 |
Widok na Concepcion z Finca Magdalena |
Zamawiamy przewodnika na 6 rano następnego dnia. Musimy wcześnie wyruszyć, aby zdążyć wejść i zejść i potem jeszcze wyjechać z Magdaleny i dostać się z powrotem do Moyogalpy i potem do Managuii. Po obiedzie schodzimy do miejscowości Balgue, gdzie udajemy się do sklepu, a potem idziemy na brzeg jeziora, gdzie łapie nas deszcz. Zmoczeni wracamy do Magdaleny, wypijamy parę nikaraguańskich piw, bujamy się trochę w hamakach rozwieszonych na dole i udajemy się na spoczynek na strych.
Około 3 w nocy budzi mnie łoskot deszczu walącego w drewniany dach. Widzę, że reszta ekipy też się przebudziła. To nie jest zwykły deszcz. To strugi wody spadające z nieba. Jest w końcu pora deszczowa. Około 5:30 deszcz zelżał.
Źródło: informacja własna
|