Kem - Sołowki - Kem
Wstaję o szóstej, ostrożnie, aby nie obudzić domowników. Tymczasem okazuje się, że mama Saszy wstała już o piątej, aby usmażyć specjalnie dla mnie tradycyjne "blincziki". Po śniadaniu Saszka odprowadza mnie do autobusu i przed ósmą jestem w porcie.
Na kutrze czuję się już jak u siebie w domu. Pomagam klarować liny i wspólnie z załogą smażę złowione przez nich ryby. Kupiłam im w prezencie kilka puszek piwa i polskie czekoladki wypatrzone w tutejszym sklepie, więc imprezujemy na całego.
Na Sołowkach Miszkę zamurowało moim powrotem. Zabiera mnie do siebie do domu i obdarowuje materiałami dotyczącymi wysp. Tego dnia jest zajęty, więc muszę radzić sobie sama. Do odpłynięcia kutra mam 5 godzin czasu. Chcę zobaczyć słynną Siekiernają Gorę ze schodami, po których zrzucano gułagowych więźniów, ale to 12 km marszu w jedną stronę. A ja jeszcze myślę o grobach w lesie - 7 km, w stronę przeciwną. Zatrzymuję młodego chłopaka jadącego na motorze proponując dziesięć marek za obwiezienie mnie po tych miejscach. Dzięki temu docieram tam, gdzie chcę. Szczerze mówiąc bez takiego lokalnego przewodnika nigdy bym do cmentarza w lesie nie trafiła - żadnych oznakowań, nawet drogę trudno znaleźć w tym gąszczu.
Na morzu fala, dlatego kuter płynie wolniej niż zwykle i pod znakiem zapytania zaczyna być mój powrotny pociąg. Następny - rano. Udaje mi się jednak zdążyć, a to dzięki poznanym Finom, którzy - choć im to zupełnie nie po drodze - podwożą mnie na dworzec.
Na dworcu zaskoczenie - czeka na mnie rodzina Saszki. Wiedzieli, którym pociągiem planuję wyjechać i chcą mnie pożegnać. Takich miłych ludzi można znaleźć tylko w Rosji
Sankt Petersburg
Po przyjeździe postanawiam wybrać się do Pietrodworca. Boję się, że lokalnymi środkami lokomocji zajmie mi to dużo czasu, idę więc na łatwiznę i decyduję się na wycieczkę autokarową, z Rosjanami. Przy dworcu stoją naganiacze, krzyczą przez megafony, a gdy uzbiera się trochę ludzi - autokar rusza. Kosztuje to niewiele, jest nawet przewodnik, nie jest to więc taki zły pomysł.
Pietrodworiec jest faktycznie ładny. Robi na mnie dużo lepsze wrażenie niż Wersal i tamtejsze Grające Fontanny. Wracając do Sankt Petersburga wysiadam przy Dworcu Warszawskim. To ten, z którego następnego dnia mam pociąg do Polski. Zostawiam swój wielki plecak w przechowalni, zabierając jedynie zestaw "survivalowy" (parasol, szczoteczka do zębów, sprzęt foto itp.) i myślę, jak spędzić noc. Wersja "romantyczna" (choć mało bezpieczna) to miasto "by night" - spacer nad Newą, "białe noce" i otwarte mosty. Wersja praktyczna - może u Rosjanki, którą poznałam w pociągu z Warszawy, a która zapraszała mnie do siebie. Wersja ryzykancka - i na tę się decyduję - ciąg dalszy poznawania życia mafii. Poznani w Apatytach mafiozi w końcu też zapraszali. Dzwonię do nich, pytają, gdzie jestem. Czekam 15 minut, podjeżdża samochód, w środku czterech drabów, których widzę pierwszy raz. Trochę się boję, ale nadrabiam miną. Niedługo potem dowożą mnie do swej "rezydencji". Tam już są moi znajomi. Szczegóły rozmów to temat na inną okazję. W każdym razie bardzo interesująco i miło spędzony czas. Przy okazji mam możliwość wykąpać się (w ciepłej wodzie!) i przypomnieć sobie jak smakują sery, szynka, ananasy. Chłopcy są bardzo OK, wydzielają mi "sypialnię" i pilnują, aby nikt mi nie przeszkadzał. Chyba zależy im na dobrej opinii na swój temat.
Sankt Petersburg - wyjazd
Moi mafijni "koledzy" rano chcą mnie odwieźć, ale że samochód im potrzebny w innym celu, kończy się na wersji "taksówka", za którą dość hojnie płacą.
Na dworcu robię trochę zakupów na drogę, odbieram swój bagaż z przechowalni i idę do pociągu. Nie mam miejscówki, ale pomna wskazówek konduktorów w drodze z Polski od razu zmierzam w kierunku polskich wagonów. Z "dogadaniem się" nie ma problemu. Nie jest to wprawdzie duża różnica w stosunku do oficjalnej ceny w kasie, ale co ważne - jadę polskim wagonem (dużo wygodniejszym i czystszym niż rosyjskie), po drugie - dostaję do swojej wyłącznej dyspozycji cały przedział.
O 12.30 pociąg rusza. Żegnaj Rosjo
Źródło: TravelBit