Andrzej Kulka » Przewodniki - Przez Świat III » Od Abu Simbel do Synaju
Od Abu Simbel do Synaju

Grzegorz Bywalec


Giza

Jedziemy do Gizy. (6-7) Ta położona na obrzeżach Kairu miejscowość jest chyba najbardziej znanym miejscem na świecie i celem największej liczby różnej maści turystów. I nagle szok. Są piramidy, jest pustynia, słońce, upał, wszędzie pełno beduinów na wielbłądach. Wszystko jest co najmniej tak, jak powinno być.

Sfinks i piramidy

Omar zaprasza nas do swojego domu. Omar jest wysoki, dobrze zbudowany, ma olbrzymią, lekko siwiejącą brodę. Nosi galabije jak większość Egipcjan, robi wrażenie uczciwego i sympatycznego. Omar chce na nas zarobić. Jest właścicielem czegoś w rodzaju agencji turystycznej. Wynajmuje wielbłądy, konie, przewodników itp. Dostajemy zimne napoje (tzw. arabian hospitality) i Omar przedstawia nam swoje propozycje. Wybieramy najciekawszą i jednocześnie najdroższą. Zamierzamy zobaczyć Sfinksa, piramidy, a następnie udać się wierzchem do Sakkary. Omar obniża cenę o jedną trzecią, dostajemy przewodnika i zaczynamy podróż. Ja na koniu, Piotrek na wielbłądzie, przewodnik na ośle. Jedziemy obejrzeć z bliska gizyjskie piramidy. Trudno nawet nazwać to jazdą. Wielbłąd idzie w jedną stronę, koń w drugą. Kierowanie jest niemożliwe. Zwierzęta reagują tylko na kij przewodnika. Podjeżdżamy bliżej.
Przewodnik znający zaledwie kilka, może kilkanaście angielskich słów mówi nam "to są piramidy". Nie wiem, czy ma nas za idiotów, czy sam nim jest. Zatrzymujemy się przy Sfinksie. Miejsce, w którym stoi Sfinks, ogrodzone jest niewysokim płotem i żeby się tam dostać, trzeba kupić bilet. Chcemy wejść do środka, jednak przewodnik mówi nam, że Omar nie dał mu pieniędzy na bilety dla nas. Coś tu nie gra, lecz my nalegamy. Wtedy przewodnik każe nam przechodzić przez płot, zapewniając, że jest to uczciwe i dozwolone. Jest gorąco, sucho, zwierzęta nie chcą nas słuchać, a do tego jeszcze przewodnik próbuje oszukać Omara, co odbija się na nas. Jeszcze nie jest za późno, żeby skończyć podróż i odebrać pieniądze. Stanowczo prosimy przewodnika o powrót. On przerażony momentalnie znajduje pieniądze na bilety do "Sfinksa". Jednak jest już za późno.

Jesteśmy zdeterminowani i postanawiamy odebrać pieniądze za wszelką cenę. Im bliżej Omara, tym bardziej przewodnik trzęsie się ze strachu i prosi nas o kontynuowanie podróży. Omar, słysząc co się stało, omal nie dostaje szału. Na przemian wyzywa nas i przewodnika, aż wreszcie, widząc że nie ustąpimy, zaprasza nas do środka. Dwie godziny trwa wymiana argumentów, aż wreszcie udaje się, odzyskujemy nasze pieniądze i postanawiamy nigdy więcej nie być tak naiwnym. Zmęczeni, zdenerwowani i - wydawać by się mogło - mądrzejsi idziemy wreszcie oglądać piramidy. Pod "Cheopsem" jeden z wielu posiadaczy wielbłądów proponuje nam zdjęcie na wielbłądzie, z piramidą w tle. Nie odczuwamy potrzeby posiadania takiego zdjęcia, a oprócz tego nauczeni niedawnym doświadczeniem wiemy, że taka przyjemność nie jest darmowa. Odmawiamy kilkanaście razy aż do momentu, gdy właściciel deklaruje, że zrobi nam zdjęcie za darmo. Dla świętego spokoju wchodzimy na wielbłąda, Egipcjanin robi zdjęcie i w momencie, gdy wielbłąd pokracznie siada, widzimy słynny gest, który polega na pocieraniu o siebie dwóch palców. - Jak to!!!, przecież miało być bez pieniędzy - krzyczę. - Tak, ale to nie są pieniądze dla mnie tylko dla wielbłąda. Wielbłąd musi przecież coś jeść - odpowiada poważnie właściciel wielbłąda. W pierwszej chwili postanawiam nie płacić. Tłum wrzeszczących naganiaczy i "wielbłądników" jest jednak na tyle przekonujący, że nie mam wyjścia. Przecież wielbłąd w końcu musi coś jeść. Dwa razy oszukani, rozczarowani wnętrzem piramid, spaleni przez niemiłosierne słońce, popijając rozgrzaną wodę z sokiem wracamy do hotelu.

Pociągiem do Asuanu

Wydostanie się z Kairu pociągiem jest łatwe, chociaż z początku wydaje się być prawie niemożliwe. Dworzec Ramzesa nie jest chyba najprzyjemniejszym miejscem w mieście. Wszystkie napisy w języku arabskim są niewątpliwie atrakcyjne wizualnie, ale w naszym przypadku zupełnie nieużyteczne. Z informacji odsyłają nas z kasy do kasy, a w końcu do informacji. W jednej kasie można kupić bilety tylko na pierwszą klasę, w innej tylko na drugą. Ręczny system rezerwacji powoduje, że kupno biletu staje się bardzo czasochłonne i wymaga żelaznych nerwów. Bilet składa się z kilku odręcznie wypisanych tylko po arabsku papierków, z których nie wiadomo dokładnie nic. (8), (11) Dopiero w hotelu upewniamy się, że nasze bilety są rzeczywiście na odpowiedni dzień i godzinę. Pociąg jest chyba jedynym miejscem, w którym naprawdę mogę odpocząć. Wreszcie nie jest mi za gorąco, wreszcie nie ma komarów, wreszcie można spokojnie spać, tzn. prawie można. Na końcu i na początku wagonu wiszą telewizory, które są nie lada atrakcją dla egipskich podróżnych. Włączony na cały regulator egipski kabaret zmusza mnie do zażycia tabletki od bólu głowy. Na szczęście o pierwszej w nocy telewizory zostają wyłączone.

Przebudzenie kilka godzin przed Asuanem - to, co zobaczyłem, przechodzi moje najśmielsze oczekiwania. Przyklejam twarz do szyby, bo widok jest naprawdę imponujący. Tak wyobrażałem sobie Egipt, gdy byłem mały, taki Egipt znałem z pocztówek, ze zdjęć, z opowiadań. Nil otoczony wąskim pasem zieleni a dalej już tylko pustynia. Ciągle nawadniane pola uprawne, palmy, małe wioski egipskie, bawiące się w piekielnym upale dzieci.

Feluką po Nilu

Ciągłe tłumy natrętnych naganiaczy, sprzedawców pamiątek i wszystkich innych, którzy chcą zarobić na turystach, strasznie mnie męczą. Marzę o miejscu, w którym mógłbym samotnie spędzić chociaż chwilę i zastanowić się nad sobą. Wynajmujemy felukę, żeby przepłynąć na drugą stronę Nilu. Z rozkoszą patrzę, jak mali Egipcjanie kąpią się w rzece, i niewiele brakuje, a poszlibyśmy w ich ślady. Właściciel feluki częstuje nas zaczerpniętą prosto z Nilu wodą. Gdy odmawiamy, przekonani że żartuje, ku naszemu zdziwieniu i przerażeniu jednym tchem wychyla cały kubek. Przybijamy do drugiego brzegu, po czym szybko omijamy "wielbłądników" i ruszamy w stronę klasztoru św. Symeona. Chwilę potem Nil i Asuan znikają nam z oczu. Przed i za nami jest już tylko pustynia. Ani jednego drzewa, ani śladu wody, ani śladu człowieka. Cisza. Tylko w oddali charakterystyczne budynki nubijskiej wioski, która ze względu na rozedrgane powietrze sprawia wrażenie nierzeczywistej. Idziemy wolno, nawet nie rozmawiamy. Rozgrzany piasek parzy w nogi. Sandały nie są najlepszym pomysłem. Mamy okazję na moment poczuć się odkrywcami, zapominamy o pieniądzach, przez chwilę nie musimy się z nikim targować, za nic płacić. Oglądamy klasztor i położone niedaleko mauzoleum Agi Khana. Z mauzoleum rozciąga się przepiękny widok na Asuan, a przede wszystkim na Nil i pierwszą kataraktę. Woda kontrastująca z pustynią, ogromna ilość wysepek i wystających z wody głazów, dużo zieleni, pływające feluki z białymi żaglami to chyba jeden z najpiękniejszych egipskich krajobrazów. Schodzimy na brzeg Nilu, gdzie trafiamy na mały bazar. Tu kupuję wspaniałą chłodną wodę, do której dla smaku i uzupełnienia witamin dodaję pomarańczową tabletkę plussszu. Wywołuje to radość dzieci i zdziwienie dorosłych. Przemienienie wody w fantę nie jest tu codziennością. (12), (13), (14).

Źródło: TravelBit

TravelBit Tekst pochodzi z książki
wydanej przez Agencję Travelland
prowadzonej przez
Centrum Globtroterów TravelBit

 warto kliknąć

<< wstecz 1 2 3 4 dalej >>
Przewodniki - Przez Świat III
WARTO ZOBACZYĆ

Izrael: od Betlejem do Kafarnaum
kontakt
copyright (C) 2004-2005 Andrzej Kulka                                             powered (P) 2003-2005 ŚwiatPodróży.pl