Andrzej Kulka » Przewodniki - Przez Świat V » Od Gorganów po Podole
Od Gorganów po Podole

Marek Dominko


Dzień 1, 15.5.2000 - Wa-wa - Hrebenne - Kałusz

Wyjazd z Dworca Zachodniego o 17.10 autobusem do Kałusza. Przejazd przez granicę w Hrebenne zajmuje około 2 godzin. W autobusie wyłącznie obywatele Ukrainy.

Dzień 2: Kałusz - Osmołada

Przyjazd autobusu na dworzec kolejowy w Kałuszu o godz. 8.30. Dopytuję się miejscowych o transport do Osmołody. Twierdzą, że wkrótce przyjedzie pojazd ale tylko do Perehyńska. Dobre i to. Próbuję wymienić pieniądze ale podjeżdża mikrobus, który codziennie obsługuje kurs z Warszawy. U kierowcy wymieniam 20 USD na 100 hrywien i za 5 hrywien jadę do Perehryńska. Tam na skrzyżowaniu widzę małą grupkę ludzi z bagażami czekającą na transport. Po 30 minutach podjeżdża ciężarówka i zabiera wszystkich chętnych; jest to samochód leśnictwa, który wozi zaopatrzenie i robotników. Wszyscy się znają i transport jest bezpłatny.

O 11 jestem już w Osmołodzie, ostatniej wsi u podnóża Gorganów. W sklepie kupuję chleb (resztę jedzenia mam z Polski). Moim celem jest Popadia. Staram się korzystać z mapy i kompasu, ale na wiele się to nie zdaje. Gorgany porośnięte są całkowicie lasami, brak wsi, ludzi i drogowskazów utrudnia orientację. Drogi leśne przebiegają inaczej niż na mapie, często prowadzą do miejsc ścinki drzew. Jedyną wskazówką są pozostałości torów kolejki leśnej. Jedyny napotkany człowiek twierdzi, że tylko nieliczni ludzie znają drogę na Popadię przez Grofę i Mł. Popadię. Radzi iść doliną do granicy (przedwojenna granica polsko­węgierska) i wzdłuż granicy na szczyt. O godz. 18­ej przy drodze (ok. 1300 m n.p.m.) znajduję opuszczony i zdewastowany dom w którym nocuję. Po drodze mosty często są zerwane i kilkakrotnie przechodzę rzeki w bród.

Dzień 3: Popadia

Po jednej godzinie marszu koniec torów i ledwie widoczną ścieżką w wiatrołomach dochodzę do granicy, którą z ledwością po godzinnym szukaniu odnajduję. Wreszcie wiem gdzie jestem. Na Popadię wiedzie ścieżka wzdłuż której stoją lub leżą stare polskie słupki graniczne. Dochodzę do kosodrzewiny i tu nowy problem. Kosówka tak się rozrosła i splątała, że nie pozwala na przejście, jedynie 50 cm nad ziemią zostaje wolna przestrzeń, którą wykorzystuję. Po kilkuset metrach jestem cały w żywicy ale docieram do gołoborzy i dalej na Popadię (1742 m n.p.m.). Na szczycie słup graniczny z polskim orłem i czeskim lwem (do 1938 r. była to granica z Czechosłowacją). Schodzę w podobny sposób na stronę przeciwną, rezygnując z zamiaru dotarcia granicą na najwyższe szczyty Gorganów Sywulę i Łopusznę. Na najbliższej przełęczy odnajduję ścieżkę przecinającą grań i schodzę na wschód w kierunku Osmołody. Ścieżka dochodzi do rzeki i dalej do drogi przy której znajduję pusty dom z jedną izbą zamienioną na noclegownię. Dzisiaj nie spotkałem żadnego człowieka.

Dzień 4: Sywula

Kieruję się drogą w dół. Po godzinie nadjeżdża ciężarówka, która zabiera mnie do wsi. Robię drobne zakupy i postanawiam dokładniej się wypytać miejscowych o drogę na Sywulę. Dokładnie nikt nie umie mi objaśnić bo i jak wytłumaczyć przebieg drogi w lesie. Miejscowi twierdzą, że w maju nie ma turystów, a latem owszem i chodzą ale grupami a przewodnik zna drogę. Kierują mnie w dobrą stronę, życzą szczęścia i radzą, że jak zabłądzę to żebym wracał tą samą drogą. Pierwsze 10 kilometrów prowadzi wzdłuż nieczynnej kolejki leśnej, docieram do samotnej leśniczówki, a leśnik mówi, że Sywula nie jest na jego terenie i dokładnie nie zna drogi. Idę ścieżką niknącą w lesie i kierując się kompasem znajduję nad strumieniem dogodne miejsce na biwak i ognisko.

Dzień 5: Sywula - Maksymiec

Na starej mapie zaznaczone są liczne polany z bacówkami ­obecnie są tu chaszcze zarosłe łopianami. Docieram na dużą polanę z widocznymi słupkami granicznymi. Wyraźną ścieżką dochodzę pod Sywulę, która musi być częściej odwiedzana o czym świadczą ślady po turystach. Wchodzę na oba szczyty. Widoki bardzo rozległe i wspaniałe na wszystkie strony.

Schodzę w dół i zamierzam przez Maksymiec dotrzeć do Rafajłowej (obecnie Bystryca). Wyraźną ścieżką, pod wieczór docieram do miejsca ścinki drzew i zdewastowanych domów. Leśnicy twierdzą, że poszedłem za bardzo na wschód zamiast na południe. Wkrótce przyjeżdża ciężarówka i dowozi do oddalonej o 15 km wsi Huta. W Hucie jeden z leśników prowadzi mnie do miejscowego hotelu­sanatorium, w którym załatwia mi bezpłatny nocleg ­ w zamian zapraszam go do hotelowej restauracji.

Dzień 6: Delatyn - Worochta

Rano gdy wychodzę na drogę, jedyny autobus już odjechał. Po godzinie, ciężarówką i mikrobusem dojeżdżam do Nadwórnej. W kantorze na rynku wymieniam 20 USD na 108 hrywiem. Z dworca autobusem za 2,2 hrywny jadę do Delatynia. Miasteczko wypoczynkowe, sanatoria, hotel. Idę do miejscowego muzeum z działem o I i II Wojnie Światowej w tym UPA. Za miastem przy moście ciekawy bazar huculski, a za mostem kilkaset metrów znany wodospad i ładna restauracja.

Zatrzymuję samochód i podjeżdżam do Worochty. Kierowca nie chce pieniędzy i twierdzi, że Polaka nawet marnie ubranego pozna na 100 metrów (prawdopodobnie po plecaku). Pytam pierwszą napotkaną kobietę o nocleg. Proponuje mi w swoim domu za 10 hrywien plus śniadanie i 10 litrów gorącej wody na kąpiel. Worochta to znana miejscowość turystyczno-­uzdrowiskowa:­ 3 sanatoria, ośrodek sportów zimowych, cztery skocznie narciarskie, ponad kilometrowy wyciąg orczykowy ale z fatalnym dojazdem. Polski kościół katolicki zajęty przez niezidentyfikowaną sektę oraz piękny z 1898 r. kamienny wiadukt kolejowy.

Źródło: TravelBit

TravelBit Tekst pochodzi z książki
wydanej przez Agencję Travelland
prowadzonej przez
Centrum Globtroterów TravelBit

 warto kliknąć

<< wstecz 1 2 3 dalej >>
Przewodniki - Przez Świat V
WARTO ZOBACZYĆ

Rosja: Sankt Petersburg
kontakt
copyright (C) 2004-2005 Andrzej Kulka                                             powered (P) 2003-2005 ŚwiatPodróży.pl