Podpływamy pod bezimienną, sterczącą z wody skałę. Wskakujemy do wody, część osób opala się na pokładzie, a ja zaglądam w mroczne, podwodne groty. W jednej z nich dostrzegam sporego białego rekina rafowego, który odpoczywa po nocnych łowach. Opływając wysepkę od południa natrafiam na niesłychany wykwit planktonu. Wśród milionów drobnych, przejrzystych stworzeń wszelkiego kształtu i koloru żerują ryby, tysiące ryb! Dominują strzępiele, anielice, iglicznie i ryby pelagiczne. Widzę stado makrel. Przy dnie płynie duża rogatnica, a za nią najeżka. Na skałach nieruchomo spoczywają kolorowe babki. Dostrzegam nie dziwne planktoniczne organizmy: wyglądają jak fioletowe gąbko-meduzy! Pomimo dużego stażu w nurkowaniu czegoś takiego jeszcze nie widziałem.
Płyniemy na śnieżnobiałą plażę. Skaczę w wodę, by tuż przy dnie, w cienu skalnego nawisu spostrzec kolejnego białego rekina, ok. 2.4 m długości. Na mój widok odrywa się od dna i szybuje w błekitną toń. Po chwili dopływa Janusz. Znieruchomiały patrzy jak duży rekin zbliża się do niego. Tego przeżycia nie można opisać.
Lądujemy na plaży wśród dziesiątek morskich lwów. Kolor piasku pochodzi od rozkruszonych na miał wapiennych skorupek muszelek, jego biel kontrastuje z "karaibskim" błekitem wody i czernią lawowych skał. KIlkaset metrów od nas, z pokładu sąsiedniej łodzi dobija do brzegu "stary znajomy" - Robert de Niro z żoną.
Tuż przed zachodem słońca podnosimy kotwicę i obieramy kurs na zachód, w stronę kolejnej wyspy - Floreana. Na horyzoncie świeci młody księżyc. Obok niego Orion: Betelgeza, Rigel, Bellatrix i Saiph; gwiazdy, które również świecą na polskim, zimowym nieboskłonie. Dokładnie nad głowami mruga czerwony Mars, nisko nad horyzontem widać "odwrócony" Wielki Wóz, a nad południowym niebem króluje słynny gwiazdozbiór Krzyż Południa.
Późno w nocy dobiega nas podniecony okrzyk: delfiny! Faktycznie, tuż przed dziobem, w srebrnej poświacie księżyca mienią się skaczące delfiny butelkonose.
Gdy dobijamy do brzegów Floreany kapitan wyłącza silniki. W spokojnej, osłoniętej od wiatru i prądów zatoce przy cyplu Punta Cormorant śpimy jak nowo narodzone dzieci.
Środa, 19 maja.
O wschodzie słońca jesteśmy na lądzie, na plaży w zatoce Post Office Bay. Podchodzimy do "poczty", notabene pierwszej poczty Ekwadoru. Zgodnie z tradycją każdy może zabrać ze skrzynki przesyłkę, gdy znajdzie adres bliski własnego miejsca zamieszkania. Kartkę należy wręczyć osobiście. Znaczek w związku z tym nie jest potrzebny. Czytamy adresy: USA, Niemcy, Francja... Po zabraniu kilku widokówek wracamy na statek.
Kolejne zejście na ląd na zielonej plaży w zatoczce przy Punta Cormorant. Zieleń pochodzi od minerału pochodzenia wulkanicznego zwanego oliwinem. Spacer wzdłuż endemicznej roślinności, kolejne jeziorko - gdzie stąpają różowe flamingi, a przed nimi, w głębszej wodzie pływają spore tarpony.
Po krótkim spacerze dochodzimy do plaży jak z bajki. Kolory jak z najlepszego plakatu, ale to są jednak realia! Poczucie bajki pryska jak mydlana bańka, gdy po chwili podpływają do brzegu trzy ogromne rekiny, największy liczący 3 metry długości. Z takim potworem nie ma mowy o żartach. Przypłynęły w poszukiwaniu młodych uchatek. Lepiej nie wchodzić im w paradę. Na widok licznych płaszczek i wygłodniałych rekinów w tak płytkiej wodzie rezygnujemy z pływania.
Wracamy na San Juan, by po chwili przycumować obok fantastycznych w swoim kształcie skał - Diabelskiej Koronie, chyba najpiękniejszej z oglądanych przez nas wysepek Galapagos! Jest to prawdę powiedziawszy sama korona wulkanicznego stożka wystającego ponad powierzchnię oceanu. Hawajska Molokini nie sięga tej "koronie" nawet do pięt. Czarno białe, strome skałki wyrastają spośród szmaragdowej wody. Zieleń stopniowo przechodzi w lazur i platynę.
Sięgamy po maski i fajki. Grupa pluska się w sielankowej scenerii, a ja z Espinozą zakładam neopren, kamizelkę, butlę i schodzę wzdłuż ściany do wody. Opływamy wyspę od wschodu w kierunku północnym. Panga podąża za nami, a właściwie za bąbelkami wznoszącymi się w wodnej toni z naszych automatów oddechowych. Na szczęście prąd nie jest dzisiaj mocny. Bez stresu obserwujemy życie głębin. Trzy tygodnie wcześniej podziwiałem na Karaibach rafy koralowe sławnej północnej ściany wyspy Wielki Kajman, ale sceneria z Diabelskiej Korony, fantazja kształtów, kolorów i bogactwo ryb, nawet przy braku raf powoduje, że jest to jedno z najbardziej emocjonujących nurkowań mojego życia. Brak mi słów by współtowarzyszom podróży opisać przeżyte przed chwilą piękno. Tysiące ryb, lwy morskie tuż przed maską, czarne ostańce wulkanicznej skały wygięte w fantastyczne kształty wież, łuków, zamków - po prostu nie mają ziemskiego odpowiednika. To wszystko znajduje się na stosunkowo niewielkiej głębokości, do 15 metrów. Jak poprzednio dostrzegam dużo królewskich anielic, do tego ogromne damselki, rurecznice i wszechobecne chirurgii, kilka odmian kolorowych strzępieli i hieroglificzne jastrzębioryby. Do tego ławice motylków i ustniczków. Wśród skalnych zakamarków kryją się mureny, wargacze i skorpeny. Rozróżniam kilka gatunków rozgwiazd, w tym jedna wyjątkowo fotogeniczna w podłużne, niebieskie pasy. I znowu, jak w najpiękniejszym nurkowym śnie podpłynął do mnie dwukrotnie morski lew. Zatrzymuje się tuż przed maską. Dużymi, ufnymi oczyma wpatruje się uważnie zapraszając do wspólnej zabawy. Niestety ani gracją ani szybkością poruszania się pod wodą nie mogę się z nim równać. Po wykonaniu kilku piruetów odpływa w dal. Nawet dla Jorge, dla którego jest to chyba setne zejście pod wodę, widok ten sprawia duże wrażenie. Kontakt z naturą w najpiękniejszym wydaniu.
Każdy pozostaje pod wrażeniem tej niesamowitej wyspy. W zamyśleniu płyniemy dalej, ku widocznemu na horyzoncie kolejnemu wulkanicznemu stożkowi - wyspie Champion. Przed dziobem dokazuje pingwin. Pingwiny żyją wyłącznie na półkuli południowej, ale Galapagos - nie tylko w tym jednym przypadku - jest wyjątkiem. Nieco dalej spostrzegamy morskiego, zielonego żółwia. Na stromych brzegach wyspy widać tysiące fregat. To jeden z najznakomitszych ptaków morskich, występujący na Galapagos w dwóch gatunkach: fregata wielka i fregata mniejsza. Mamy duże szczęście, gdyż fregaty, podobnie jak głuptaki mają okres godowy i nadymaniem czerwonego wora na gardzieli przyciągają swoich partnerek i naszych teleobiektywów.
Wzdłuż brzegów figlują młode lwy, skaczą jak delfiny w falach kilwateru. Na stromych ścianach, tuż przy brzegu grzeją się morskie iguany. Ich czerń świetnie kontrastuje z pokrytymi guanem białymi skałami.
O 2 po południu ruszamy w drogę powrotną ku wyspie Santa Cruz. Podróż ma nam zająć około 7 godzin. Tym razem popłyniemy z wiatrem i z prądem, w związku z czym kołysanie będzie niewielkie. Odpoczywamy opalając sie na pokładzie i konsumując zimne napoje. Po zmierzchu przybijamy do brzegu, udajemy się do miasteczka Puerto Ayora. Zabudowa schludna, czysto, sympatyczne knajpki, dwie dyskoteki. O godzinie 9:30 wieczorem sklepy są nadal pootwierane. Kupujemy albumy, książki, widokówki, podkoszulki i inne pamiątki.
Czwartek 20 maja
Tuż po śniadaniu dopływamy pangą z powrotem do portu. Półciężarówką na pace jedziemy do centrum im. Karola Darwina mieszczącego się na obrzeżach Puerto Ayora. Ten ważny ośrodek badawczy koncentruje wysiłek na ochronie flory i fauny archipelagu, ze szczególnym uwzględnieniem zagrożonego wymarciem gatunku żółwia olbrzymiego. Ambicją placówki jest wypuszczanie na wolność co najmniej 30 sztuk tych rzadkich zwierząt. Nie jest to łatwe zadanie, gdyż konkurencja w ekologicznych łańcuchu pokarmowym ze strony sprowadzonych przez ludzi psów i szczurów nie daje szans na naturalne wylęganie się żólwi. Trudna walka trwa.
Oglądamy małe muzeum, lecz gwoździem tego poranka jest wejście na ogrodzony kamiennym murem teren, gdzie stajemy oko w oko ze słynnymi gigantycznym żółwiami, ich karapaks przekracza 1 metr długości. Imponują wielkością, wyglądają przedpotopowo, mają ufne spojrzenie, są powolne, bez obawy pozują do zdjęć.
Wracamy do miasta, mamy 2 godziny na ostatnie zakupy. Zwiedzam firmy organizujące nurkowanie na wyspach. W myślach już układam plan kolejnego wyjazdu na Galapagos, tym razem poświęconego wyłącznie nurkowaniu, nurkowaniu dla "mocnych", gdyż wody wokół wysp mogą być niebezpieczne. Są tu silne prądy, woda bywa chłodna, a widok rekina tuż obok może być denerwujący. Na poczcie wysyłamy ostatnie widokówki. Podobno niektóre dochodzą
W samo południe opuszczamy nasz jacht. Jedziemy autobusem szosą prowadzącą 42 kilometry w poprzek całej wyspy Santa Cruz. Jeszcze tylko krótka przeprawa przez cieśninę oddzielającą Santa Cruz od Baltry. Widok wieży kontrolnej lotniska uprzytomnia nam iż sen zwany Galapagos dobiega końca.
Samolot przylatuje punktualnie. Odprawa "łokciowa"- brak miejscówek powoduję walkę o najlepsze miejsca przy oknie po prawej stronie. Żegna nas piękne niebo Galapagos.
W kilka minut po starcie widzę pod skrzydłami wyspę San Cristobal, potem tylko woda, woda, woda. Po półtorej godzinie lotu, tysiąc kilometrów dalej ukazuje się linia brzegowa kontynentu Ameryki Południowej. Lądujmy w Guayaquil. Po godzinnym postoju kontynuujemy lot do Quito. Na lotnisku, po odbiorze bagażu czekają znajomi Ekwadorczycy.
Źródło: Exotica Travel