Kolejny mroźny poranek. Znowu rozbijamy lód w butelce na kubek herbaty. Staje się to codziennym rytuałem. W nocy było – 10 stopni Celsjusza! Namiot w środku jest oszroniony, wydychana przez nas para natychmiast zamarza. Czekamy aż pierwsze słoneczne promienie ogrzeją namiot, choć trochę.
Wreszcie... Szybkie śniadanie i codzienna krzątanina, zanim znowu zerwie się lodowaty wiatr.
 |
Laguna Verde |
Dziś składamy nasz tekstylny "dom" i jedziemy do Atacama Refugio. Warunki do jazdy są tu bardzo trudne. Nasz GPS zwariował. Mamy namiary GPS, ale niestety droga, którą wskazuje, w dużej mierze prowadzi przez olbrzymie penitenty. Są cudne, ale niestety blokują nam przejazd. Szukamy objazdów, tracimy paliwo, nigdzie nie widać drogi. Ojos del Salado nie jest popularną górą, w dodatku dopiero teraz, od tygodnia, trwa sezon. Nie ma więc śladów kół innych aut. Jedyne, co nas prowadzi, to intuicja i doświadczenie w terenowej jeździe Leszka.
Wreszcie, przebijając się przez ogromne głazowiska, docieramy na wysokość 5200 m n.p.m. Jak najszybciej rozbijamy namiot żeby schronić się przed lodowatym wiatrem. Noc zaczyna się dla nas bardzo szybko...
Chronimy się we trójkę przed zimnem i wiatrem w namiocie. Jedyne, co możemy tam robić, to zasnąć i to już około godziny 18:00. Tym bardziej, że w nocy znowu będzie tak zimno, że trudno zasnąć, bo zimne stopy i szalejący wiatr budzą co kilka godzin.
Leszek nie czuje się najlepiej, a my z Jarkiem wychodzimy wynieść wyżej trochę wody. Przyda się w Refugio Tejos.
15.11.2005
 |
Santa Rosa z Nevado Tres Cruces w tle |
W nocy było koszmarnie zimno. Jesteśmy już zmęczeni zimnem i wiatrem. Wiatr wieje tak mocno, że jeśli trzeba iść pod wiatr, to odbiera oddech. Nie mamy więcej ciepłych ubrań, a wszystko, co mięliśmy, nosimy na sobie. Rozmawiam z Alberto, który w Refigio Atacama pełni rolę koordynatora wejść na górę. Alberto mówi, że listopad i grudzień to bardzo zimne i wietrzne miesiące. Wiem już, że lepiej nie będzie. Będzie zimno i będzie wiał ekstremalnie silny wiatr. Niestety, tego nie przewidzieliśmy. Wszystkie relacje, które czytaliśmy na temat tej góry mówiły o tym, że sezon trwa od listopada do marca. Żadna z nich nie mówiła jednak o tym, że w sezonie są jeszcze dwa sezony...
Tego dnia znowu wychodzimy wyżej. Leszek czuje się już lepiej.
Rada dla wybierających się na Ojos del Salado:
Z uzyskanych informacji wynika, że sezon trwa od listopada do marca, przy czym, w listopadzie i grudniu można się spodziewać bardzo silnego, lodowatego wiatru. W styczniu i lutym są bezwietrzne dni, świeci cudne słońce, ale zdarza się tzw. "bolivian wind", co w praktyce oznacza, że podczas wspinaczki nagle nad górą pojawia się wielka chmura, z której sypie śnieg i w kilka minut pokrywa Ojos del Salado białą "kołderką".
Jeśli wolisz silny, lodowaty wiatr listopad i grudzień to dobre dla ciebie miesiące. Jeśli wolisz wspinać się w śniegu, ale w bezwietrznej i słonecznej pogodzie, wybierz styczeń lub luty.
Możesz też wejść na Ojos poza sezonem, czyli od kwietnia do października. Wówczas nie płacisz za pozwolenie. Procedura pozyskania pozwolenia jest taka sama - zgłoszenie do ministerstwa turystyki, wyznaczenie kalendarza swojej wyprawy itp. Jedyna różnica jest taka, że za to nie płacisz.
16.11.2005
 |
Ojos del Salado |
Wyruszamy do Tejos Refugio. Zabieramy wszystko, co będzie nam potrzebne u góry i podczas ataku szczytowego. Nie ma tego aż tak wiele, tym bardziej, że wszystkie ubrania nosimy na sobie. Trochę sprzętu, jedzenie i woda. Idą z nami jeden Francuz i dwóch Chilijczykow. Są zmęczeni a Erick (Francuz) nie czuje się ostatnio najlepiej. U nas ze zdrowiem też coraz gorzej. Leszek trochę ma problem z palcami, to nie są jeszcze odmrożenia, ale jest na dobrej drodze. Jarek właśnie skończył leczenie antybiotykami, ale mówi, że czuje się dobrze. Ze mną też jest ok… przynajmniej tak mi się wydawało.
Jest początek sezonu, więc wiemy, że przed nami nie było na szczycie żadnego zespołu, co trochę nas martwi, bo nie będzie widać drogi. Jest w tym oczywiście dreszczyk emocji, mamy szansę być pierwsi.
Docieramy do Tejos Refugio. Tejos to blaszany kontener na wysokości 5800 m n.p.m., który jak oaza ratuje życie wspinaczom. Tejos chroni przed wiatrem (przed mrozem nie specjalnie, bo o poranku w kontenerze było – 12 stopni Celsjusza).
Kiedy docieramy do Tejos, mój od początku bagatelizowany ból gardła i ucha dają o sobie znać ze zdwojoną siłą. Z chwili na chwile czuję się coraz gorzej - ból głowy, trudności w oddychaniu, niemiarowe bicie serca, mdłości... Klasyczne objawy choroby wysokościowej, co trochę mnie dziwi, bo nie jestem po raz pierwszy na takiej wysokości, nawet podczas tej wyprawy.
Przejdzie...
Ale nie przechodzi. Jest coraz gorzej. Nie tylko nie zabrałam antybiotyków na moje ucho (bo po co dźwigać) ale też leczenie powyżej 5000 m n.p.m. mija się z celem. Czuję się coraz bardziej osłabiona i kiedy podmuchy lodowatego wiatru przewracają mnie kilka razy, ze łzami w oczach podejmuję decyzję o tym, że na 5800 m n.p.m. kończy się dla mnie przygoda z Ojos del Salado, przynajmniej w roku 2005.
Chłopcy, wiedząc, że musze jak najszybciej zjechać na dół, podejmują decyzję o tym, że tej nocy zaatakują szczyt.
Źródło: informacja własna
|