Andrzej Kulka » Przewodniki - Przez Świat II » Włochy - Tunezja
Włochy - Tunezja

Justyna Polony-Polyk


Catania - Enna - Palermo

Pierwszym zwiedzanym dziś miastem była Catania. Sfotografowaliśmy się grupowo pod posągiem słynnego słonia i zajrzeliśmy do olbrzymiej katedry z sarkofagiem Belliniego. Nasza uwaga skupiła się jak zwykle na kramach owocowych i piekarzu sprzedającym chleb prosto z samochodu. Przedziwne były te chleby: niektóre w kształcie półksiężyca lub litery S. Chleb we Włoszech to właściwie dłuższa historia. Mieliśmy już chleby z tak twardą skórą, że można było nimi wbijać śledzie, a do krojenia potrzebna była piła tarczowa lub przynajmniej dobrze umięśniony chłop. Jedliśmy też chleby pieczone całkiem bez soli i chyba bez drożdży, doszliśmy więc jednogłośnie do wniosku, że umiejętności kulinarne Włochów kończą się na pizzy i spaghetti.

W niesamowitym upale jechaliśmy potem przez górzysty krajobraz Sycylii. Kto nie spał, podziwiał obłe kształty wzgórz w kolorach piasku. Senna duchota sprzyjała lenistwu, więc byliśmy niemile zaskoczeni, gdy trzeba się było szybko desantować na zwiedzanie Enny. Enna, położona w samym sercu Sycylii, była kiedyś niezdobytą fortecą. Nawet i dziś ciężko się ją zdobywa autokarem, ale za to widoki na sąsiednie wzgórza są nieprzeciętne. Katedra w Ennie była zamknięta na głucho z okazji sjesty, więc zwiedziliśmy tylko ruiny zamku. Przez resztę dnia znowu spaliśmy i ocknęliśmy się dopiero na campingu pod Palermo. Naszym miejscem biwakowym był cypel, porośnięty spaloną słońcem trawą; kamienista plaża z przejrzystą wodą była o dwa kroki od namiotów. Ląd wyglądał jak fatamorgana. W rozedrganym upałem, zamglonym powietrzu majaczyły obłe kształty piaskowych, niebieskawych gór. Pomiędzy nimi skrzyły się kolorami domy i kościoły Palermo, słały się plamy zieleni.

Palermo - Segesta - Trapani

Pobudka była zwyczajowo o 6.30, ale słońce tak prażyło na nasz cypel, że już godzinę później nie dało się w namiotach wytrzymać. Przy śniadaniu i pakowaniu autokaru czuliśmy się jak skwarki na patelni, a potem było coraz gorzej. Po 10.00 wyruszyliśmy na zwiedzanie. Palermo wyglądało jak pogrążone w głębokim śnie. Ulice były puste, okiennice pozasuwane, koty leniwie wylegiwały się pod ławkami. Tylko turystów było pełno; tłumy cisnęły się do Palazzo Normanni, więc w nadziei, że "później będzie luźniej" poszliśmy do kościółka San Giovanni degli Eremiti. Pierwotnie arabski, dopiero później chrześcijański, zachował oryginalne czerwone kopuły, które wyglądają jak wielkie, dorodne pomidory. Obok znajduje się urokliwe chiostro z arkadkami i studzienką pośrodku.

Potem wmieszaliśmy się w tłum turystów, żeby zwiedzić Capella Palatina, czyli kaplicę pałacową w Palazzo Normanni. Zrobiła na nas wielkie wrażenie: ogromne wnętrze tonące w złotej poświacie, całe pokryte migoczącymi w świetle mozaikami. Z kopuły spogląda dobrotliwie mozaikowy Chrystus Pantokrator, ze ścian absydy apostołowie i święci.

Następnym punktem zwiedzania było Monreale, które bardzo nam się podobało: katedra jest cała w bizantyjskich mozaikach, a na maleńkim ryneczku stały typowe, sycylijskie dorożki z kucykami ustrojonymi w dzwonki i wielobarwne pióropusze. W dalszych planach mieliśmy sjestę nad morzem i Palermo "by night", ale nie udało nam się trafić na plażę. Z rozpędu dojechaliśmy kilkadziesiąt kilometrów dalej, do Segesty. W zachodzącym słońcu oglądaliśmy grecką świątynię ze znakomicie zachowanymi doryckimi kolumnami. Potem wspięliśmy się na sam szczyt wzgórza do amfiteatru, skąd rozciągały się zupełnie nieprawdopodobne widoki na przecinające się pasma górskie i przyczepione do nich miasteczka. Wieczorny posiłek zjedliśmy na stacji benzynowej w Trapani, a noc chcieliśmy spędzić w porcie i na szaleństwach w miasteczku. Trapani zgotowało nam niemiłą niespodziankę i o 22.00 pogrążyło się w głębokim śnie - ani jeden bar nie był otwarty, więc grzecznie ułożyliśmy się do snu w autokarze zaparkowanym na nabrzeżu.

Trapani - Tunis

Odprawa i ładowanie na prom ciągnęły się jak spaghetti Napoli. Z Trapani wypłynęliśmy z trzygodzinnym opóźnieniem.

W zachodzącym słońcu zobaczyliśmy brzeg Afryki, a pod wieczór przybiliśmy do portu w Tunisie. Formalności paszportowo-portowo-autobusowe zajęły nam około trzech godzin. Jakiś Arab nachalnie napastował nas o bakszysz, a inny Arab w kantorze bezczelnie nas orżnął na 17 dinarów. Na camping w Hamman Lif trafiliśmy od razu, mimo wcześnie zapadłych ciemności. Po długich targach z właścicielem nocowaliśmy w bungalowach.

Kartagina - Tunis

O poranku pojechaliśmy zwiedzać Kartaginę i Tunis, w nadziei, że jeszcze zdążymy przed największym upałem. Z Kartaginy niewiele zostało: przemknęliśmy po japońsku koło żałosnych kupek kamieni i kilku kolumienek, potem chcieliśmy się dostać do muzeum, ale na widok ceny cofnęło nas od progu (4,20 dinara od osoby). Ta sama historia powtórzyła się przy Termach Antoninów, ale tam przynajmniej udało nam się podejść od tyłu i sfotografować się na tle ruin całkiem gratis. Następnie pojechaliśmy do centrum Tunisu. Tam w małych grupkach zwiedzaliśmy medynę i suk. Przemykaliśmy się przez uliczki oblepione sklepikami ze wszystkimi specjalnościami Tunezji: wielbłądami z futerka, drewna, onyksu, metalu i "czegotylkosiędało", dywanami, ceramiką, biżuterią i skórą. Wszędzie zapraszali nas typowo nachalni sklepikarze, mogliśmy także zakosztować pierwszych rozkoszy targowania się.

Tunis - Bulla Regia - El Kef - Tozeur

Wyjechaliśmy z przytulnych bungalowów o 7.00 rano, gdyż czekał nas długi, męczący dzień. Wspinając się szosą w góry północnej Tunezji rozpływaliśmy się z gorąca. Przez pootwierane okna wpadało tak wrzące powietrze, że nie dało się zaczerpnąć oddechu. Nawet autobus się zagotował i konieczny był przymusowy postój.

Po południu zwiedzaliśmy pozostałości rzymskiego miasta Bulla Regia. Z rzymskich term i willi zachowało się nadzwyczajnie dużo, przez wieki przetrwały piękne mozaiki i mały amfiteatr. Na końcu dużą grupą znaleźliśmy się w podziemiach willi z arkadami i małym patio pośrodku. I wtedy właśnie zaczął padać deszcz. To niespodziewane ochłodzenie przyjęliśmy z ulgą, bo parzący wiatr był już nie do wytrzymania, a pod wpływem wody mozaiki zaczęły odzyskiwać dawne kolory i blask.

W poszukiwaniu noclegu minęliśmy rzymskie ruiny w Dougga. Hotel w Teboursuk okazał się nie na naszą kieszeń, zdecydowaliśmy się więc zawrócić 70 km do El Kef, gdzie było kilka tanich hoteli. Na miejscu okazało się, że w tanich hotelach nie ma miejsc, a drogie są za drogie. Przemierzyliśmy całe miasteczko od końca do końca, a jedyną osobą, która chciała nam pomóc, był stróż. Proponował nam nocleg w więzieniu. Nie wskóraliśmy nic i ostatecznie mieliśmy tylko jedno wyjście: jechać dalej.

Tozeur - Nefta - Tozeur

Obudziło nas uparte szczekanie całkiem już południowotunezyjskiego psa na przedmieściach Tozeur. W srebrzystym świetle poranka majaczyły parterowe domki i kołysały się melancholijnie zielone korony palm. Obudziliśmy się u wrót Sahary! Znaleźliśmy śliczny, ocieniony camping Les Beaux Reves i rozbiliśmy się pod palmami.

Realizację saharyjskich planów rozpoczęliśmy od afrykańskiej ekspedycji do oazy Rajski Ogród. Ze względu na nieprzyzwoity upał i namolność dorożkarza zafundowaliśmy sobie przejazd do oazy małą dorożką, tzw. caleche. Zatrzymaliśmy się w gaju palmowym, żeby oglądnąć śmieszne banany-niemowlęta (miały po 2 cm długości) i sfotografować się w "afrykańskiej dziczy". Celem naszej wycieczki była nie tylko oaza, ale także ZOO du Paradis, którego atrakcją był wielbłąd Ali-Baba pijący Coca-Colę z butelki. Niestety nie robił tego z widoczną przyjemnością. W jego przypadku hasło "Always Coca-Cola" stało się raczej życiowym przekleństwem. Każda grupa piszczących z uciechy turystów oznacza dla biednego, czkającego wielbłąda kolejną butelkę. Grup bywa po trzydzieści dziennie i więcej. Inną atrakcją ZOO był wypuszczony z pudełka po Marlboro ogromny, żółty skorpion. Skorpion pobiegał trochę turystom między nogami i na hasło: "Margerytko - do garażu!" wmaszerował posłusznie do otwartego pudełka po papierosach. Przed pokazem jadowitych węży po prostu uciekliśmy. W drodze z rajskiego ogrodu na camping żałowaliśmy własnego skąpstwa i podjęcia decyzji o powrocie "własnym środkiem transportu". Na piaszczystej, rozgrzanej drodze w cieniu tego dnia było ok. 50 C, a w słońcu pewnie pod 60 C. Było strasznie.

Punktualnie o 16.00 przyjechał po nas wynajęty autobus i przez pustynię zawiózł nas do Nefty - najdalej wysuniętego na zachód miasteczka Tunezji. Tam czekały już na nas przepiękne wielbłądy. Majestatycznym krokiem podążyliśmy do gaju palmowego - ostatniej oazy przed Saharą. Nasza karawana prezentowała się wśród zieleni palm, w promieniach zachodzącego słońca, niezwykle malowniczo. Nasz przemiły przewodnik zaprowadził nas jeszcze nad La Corbeille. Jest to punkt widokowy na wąwóz przecinający Neftę na pół i przycupnięte po jego obu stronach domki i białe meczety. Przy okazji potargowaliśmy się o widokówki i róże pustyni. Wracając do Tozeur widzieliśmy stado samotnie pasących się wielbłądów i obozowisko Nomadów.

Źródło: TravelBit

TravelBit Tekst pochodzi z książki
wydanej przez Agencję Travelland
prowadzonej przez
Centrum Globtroterów TravelBit

 warto kliknąć

<< wstecz 1 2 3 4 5 6 dalej >>
Przewodniki - Przez Świat II
WARTO ZOBACZYĆ

Szkocja: Kanał Crinan
kontakt
copyright (C) 2004-2005 Andrzej Kulka                                             powered (P) 2003-2005 ŚwiatPodróży.pl