Wreszcie Stambuł
Następnego dnia Piotrek idzie szukać promu do Egiptu, a ja konsulatu egipskiego, co zajmuje mi kilka godzin z powodu złego oznaczenia ulic. W konsulacie dowiaduję się, że czas oczekiwania na wizę wynosi dziesięć dni. Czy w którymś z portów egipskich można otrzymać wizę - tego w konsulacie nie wiedzą, wiedzą natomiast, że "raczej" można dostać wizę na lotnisku. Słowa "raczej", "prawdopodobnie", "chyba tak", należą do gatunku tych słów, które wprowadzają nerwową atmosferę. Jestem sfrustrowany, tym bardziej, że Piotrek nie znalazł promu, bo ponoć takowych ze Stambułu do Egiptu nie ma. Podróże jeśli czegoś mnie nauczyły, to na pewno tego, że "chytry dwa razy traci".
Pomimo niechęci Piotrka wieczorem jesteśmy już na lotnisku z biletami w rękach. Niecałe dwie godziny lotu, pięć godzin spóźnienia i wreszcie lądujemy w Kairze. Za piętnaście dolarów bez jednego słowa otrzymuję dwa znaczki i stempel, czyli wizę. Wymieniam szybko kilka dolarów na egipskie funty (2) i z ulgą w sercu przechodzę przez kontrolę paszportową. Ciekawi świata szybko opuszczamy lotnisko w towarzystwie trzech napotkanych w samolocie Amerykanów, dwóch ślicznych Norweżek i tłumu nachalnych taksówkarzy. Wszyscy ładujemy się do jednej taksówki (bo wsiadaniem nie można tego nazwać) i jedziemy szukać hotelu. Pomimo środka nocy jest gorąco, wszędzie czuje się kurz i nawet otwarte okna wiele nie pomagają. Moje zadowolenie jest tak wielkie, iż razem z radiem próbuje nucić arabską melodię, co spotyka się z niezadowoleniem kierowcy: - to jest Koran - spokojnym, ale stanowczym głosem mówi kierowca. Przeprosiłem. Nie było łatwo, ale z pomocą kierowcy udało nam się znaleźć bardzo przyjemny hotel (3).
Kair
Nie śpimy długo zbudzeni przez piejące koguty i szum bazaru znajdującego się przed naszym oknem oraz nawoływania muezina spotęgowane głośnikiem usytuowanym w pobliżu hotelu.
Uwielbiam bazary. Oprócz możliwości zrobienia zakupów są one miejscem, w którym bardzo dobrze poznać można mentalność mieszkańców danego kraju, ich zachowanie, poglądy i zwyczaje. W Kairze jest wiele bazarów począwszy od małych, kilkustraganowych, zajmujących niewielką część ulicy, skończywszy na wielkich, znanych i uczęszczanych przez ogromną ilość ludzi. Bazarem Chan el Chalili w dzielnicy el Muski można być oczarowanym. Jest to nie tylko największy bazar Egiptu, lecz także całej Afryki. Ogromny obszar, wąskie uliczki, tłum cały czas rozwrzeszczanych ludzi, niesamowita ilość najróżniejszych towarów, egzotyczne zapachy - wszystko to powoduje, że człowiek jest pod niesamowitym wrażeniem. Niektórym się tu podoba, są wręcz zachwyceni, dla innych jest to miejsce okropne, do którego nigdy nie wrócą i będą się starali szybko o nim zapomnieć. Towarów jest tu mnóstwo, począwszy od tandetnych pamiątek, a skończywszy na wspaniałej biżuterii i pięknie wykonanych wyrobach ze srebra i złota. W krajach arabskich handel jest sztuką, sztuką doprowadzoną do perfekcji, niekiedy sztuką dla sztuki. Arabscy sprzedawcy zapraszają klientów do środka, częstują napojami, zapewniają o najwyższej jakości swoich towarów przy super atrakcyjnej cenie, wychwalają nasz ubiór, wygląd, zachwycają się pięknem naszego kraju, chociaż nie bardzo potrafią wymówić jego nazwę, kilkakrotnie opuszczają cenę towaru rozpaczając, że wiele na tym tracą itd… Gdy jednak coś kupisz, a sprzedawca jest nadal uśmiechnięty, nie oznacza to nic innego jak to, że zrobiło się nie najlepszy, a często wręcz fatalny interes. Jeżeli cudzoziemiec przejdzie przez Chan el Chalili nie wchodząc do żadnego sklepu, to chylę przed nim czoła. My wchodzimy wszędzie, rozmawiamy ze wszystkimi, a często nawet coś kupujemy. Ja - między innym - pięknie zdobioną fajkę wodną i kilka opakowań tytoniu. (9)
Będąc wielokrotnie na Chan el Chalili nie sposób ominąć najstarszej kawiarni Kairu - Fiszaui. Stara, znana, pewnie droga - można pomyśleć. Nic bardziej mylącego. Za kilka funtów można wypić wspaniałą herbatę, jeszcze lepszą kawę i do tego wypalić fajkę wodną. Nawet osoby niepalące mogą bez obawy spróbować, ponieważ dym w drodze do płuc przechodzi przez zbiorniczek z wodą, oziębia się i staje się bardzo łagodny. Mnóstwo starych zdjęć, dzbanków, garnków wiszących na ścianach, pozorny bałagan, koty bawiące się pod stolikami tworzą niesamowitą, bardzo specyficzną atmosferę. Pobyt w Fiszaui jest okazją spotkania wielu inteligentnych i wykształconych Egipcjan. My spotkaliśmy grupę studentów, z którymi przegadaliśmy całe popołudnie. Temat wiodący - kobiety, a jakże. Musieliśmy chłopakom uświadamiać, że ludzie z przysłowiowego "zachodu" mają także inne zajęcia niż ciągłe rozwodzenie się, potem znowu pobieranie i tak w kółko. Nie bardzo chcieli nam wierzyć, bo przecież mają lepsze źródło informacji - filmy amerykańskie. (4), (5), (10).
Źródło: TravelBit