Jazda na szczyt Gomery
Chociaż prawie nic nie było widać, zdecydowaliśmy się w ścianie wody jak najprędzej zjeżdżać na dół. Jak się okazało wybór nie był udany. Olbrzymi, nieustający spadek, wyciętej w skalnym zboczu drogi, osuwające się na nią błoto i spadające z kaskadami wody kamienie, a nawet duże głazy, mogły w każdej chwili zakończyć nasz szaleńczy zjazd. Ten raptowny zjazd z 1400metrowego szczytu, aż do poziomu morza stał się doskonałym testem dla rowerowych hamulców i kasków. W warunkach kanaryjskich kask to nie tylko ozdoba czy ochroną głowy przy upadku, ale i osłoną przed uderzeniami drobnych kamieni, wiszących nad głowami na ścianach.
Gdy wróciliśmy na wybrzeże, okazało się, że na dole było zupełnie sucho i nawet świeciło słońce, a skłębione, czarne chmury opasywały jedynie górzyste wnętrze wyspy. Teraz śmiało mogliśmy stwierdzić, że jazda na szczyt Gomery rowerem nie zawsze może być bezpieczna. Na tym dachu wyspy, gdzie chłodne i wilgotne pasaty atlantyckie zderzają się z gorącym powietrzem ze wschodu, ulewne deszcze padają bardzo często. Sprawiają jednak, że mieszkańcy Gomery nie odczuwają braku wody tak jak ich sąsiedzi z Teneryfy.
Po mokrym i chłodnym zjeździe, w ciepły wieczór w stolicy Gomery San Sebastian, postanowiliśmy wrócić na Teneryfę, by tam zmierzyć się z naszym głównym wyzwaniem zdobyciem na rowerze wysokogórskich rejonów wulkanicznej kaldery pod szczytem Teide i wejściem na sam wierzchołek.
Ostatnią noc na znanym nam wcześniej miejscu można by uznać za całkiem spokojną, gdyby nie nagła pobudka. To nieopodal miejsca naszego biwaku odpadł ze zbocza i runął do oceanu ogromny blok skalny. Na szczęście na tyle daleko, że nie odczuliśmy bezpośrednio skutków jego uderzenia.
Noc w Playa de Las Americas
Po ponownym przybyciu na Teneryfę, spędziliśmy noc w słynnym kurorcie Playa de Las Americas co prawda nie w wysokiej klasy hotelu, ale tuż obok, u pilnujących budowy gościnnych stróżów. Następnego dnia podjazd, jakiego dotąd nie spotkaliśmy, prowadził prosto w górę dnem głębokiego barrancos jednego z wielu skalistych wąwozów, schodzących ze środka wyspy. Pokonywaliśmy go zygzakiem. Aby przebyć tylko te pięć kilometrów, należało wznieść się od razu 500 metrów wyżej. Poza ambitnym początkiem jazda na wprost nie była możliwa. Nawet samochody miały tam spore trudności. Ich silniki rzęziły na pierwszym biegu, a kierowcy ostrzegali sygnałem klaksonów mieszkańców domków ciasno rozmieszczonych tuż przy drodze.
Gdy wreszcie wjechaliśmy powyżej wioski, okazało się, że jest to już poziom drogi głównej, łagodnie trawersującej zbocze. Z punktu widokowego, tzw. mirador, roztaczał się widok na gęsto zabudowany hotelami pas wybrzeża i wody oceanu Atlantyckiego a na nich sylwetkę odwiedzonej przez nas wcześniej Gomery.
Sosny zamiast kaktusów
Droga osiągnęła wysokość 1000 m n.p.m. i wyraźnie widać było zmianę roślinności. Wszędobylskie dotąd kaktusy ustąpiły miejsca sosnom kanaryjskim. Powyżej górnej granicy lasów, na wysokości 1900 m, ponownie ukazał się widok na ocean i wyspy. Trudno uwierzyć: na rowerze, a widoki jak z samolotu! Wysokość 2300 m. Droga przechodzi przez bezludne tereny zachodniego stoku wulkanu Pico Viejo (3106 m n.p.m.), przecina ogromne obszary zwietrzałej lawy. Jest ogromne nasłonecznienie. Obszar absolutnie suchy. W to marcowe południe temperatura osiąga 32°C. Słońce wręcz parzy skórę. Konieczna staje się osłona rąk, nóg, a zwłaszcza głowy.
Wjechaliśmy do Parku Narodowego Teide (Parc Nacional de las Caoadas del Teide). Jego obszar to olbrzymi, liczący 135 km 2 powierzchni, krater las Caňadas. Jest on najstarszym, zajmującym ponad 6% całej powierzchni Teneryfy, kraterem wulkanu Teide. Oprócz Teide wyrasta z niego 10 o wiele niższych stożków wulkanicznych.
Najwyższy szczyt całej Hiszpanii
Sam Pico del Teide jest wulkanem trzystopniowym. Z krateru las Cańadas, przez którego wnętrze prowadzi nasza droga, wyrasta na wysokość 3555 m n.p.m. drugi stożek, a z niego trzeci o wysokości 163 m. W sumie stanowią najwyższy, liczący 3718 m n.p.m., szczyt całej Hiszpanii. Około godziny 17.00, wraz z obniżeniem się słońca, zaczęliśmy wyraźnie odczuwać gwałtowny spadek temperatury 8°C. Mając przywiezioną porcję wody biwakowaliśmy na przełęczy Boca de Tauce, tuż pod kamienną ścianą jakiejś dziwnej chatki.
Nocleg w pobliżu wulkanu w tak niezwykłym otoczeniu - pośród czarnych, czerwonych i żółtych skał zastygłej lawy, pod niebem rozjarzonym nieskończoną ilością gwiazd porównać można tylko z noclegiem na księżycu lub na jakiejś odległej planecie. Nierealności całej scenerii dodawał będący prawie w pełni nasz satelita. W jego oślepiającym blasku wszystko wydawało się jeszcze bardziej nieziemskie. Nocą temperatura spadła do +1°C, ale pomimo chłodu wcale nie zmarzliśmy. Dobre śpiwory i polarowa odzież jeszcze raz potwierdziły swoje walory. Chcąc wykorzystać chłód poranka ruszyliśmy w drogę.
Jeden z najpiękniejszych widoków na Ziemi
Rano, mimo chłodu (nocą było 2°C), podążaliśmy szybko pod ,,drzemiącą" jeszcze stację. Tego dnia byliśmy pierwszymi turystami i pierwszym kursem wznieśliśmy się na wysokość 3555 m n.p.m. To krawędź drugiego stożka. Niestety, wejście do wierzchołka wulkanu okazało się niemożliwe bez specjalnego zezwolenia, a to wydaje się obecnie bardzo rzadko w stolicy wyspy Santa Cruz.
Widoki ze szczytu del Teide to jeden z najpiękniejszych widoków na Ziemi: na zachodzie Gomera, na której szczycie byliśmy; na lewo od niej Hierro, najmniejsza z większych wysp; nieco na północ dwuwierzchołkowa La Palma; na wschodzie, otoczona wianuszkiem chmur, Gran Canaria.
Źródło: TravelBit