Cesara Manrique
Zwiedzanie stolicy zostawiliśmy na koniec pobytu. Najpierw chcieliśmy dotrzeć nieco dalej do odległego o 7 km Tahiche, by obejrzeć słynny, niezwykły dom, nie żyjącego już artysty Cesara Manrique, w którym mieści się muzeum i siedziba fundacji jego imienia. Już od startu jazda przez zupełnie odsłonięty teren stała się bardzo uciążliwa. Wiejący z przeciwka pasat był wyjątkowo mocny. W miejscu, gdzie pośród przedziwnych kształtów czarnej jak smoła lawy kręci się mnóstwo turystów, widać było nieskazitelną biel muru zewnętrznych zabudowań domu artysty. Właściwe pomieszczenia domu nie znajdują się jednak na powierzchni. Manrique wkomponował je w pięć wulkanicznych baniek pustych komór powstałych w wyniku nasycenia stygnącej lawy gazem, który wybuchając stworzył ogromne dziury. To właśnie w nich znajdują się pokoje o ścianach z naturalnej, pomalowanej na biało lawy. Lawa jest za wielkimi panoramicznymi oknami, a pośród niej sztuczny wodospad, basen i dające cień egzotyczne rośliny. Rosnące w pokoju gościnnym figowe drzewo wystaje koroną na zewnątrz przez otwór w suficie z lawy. W domu można podziwiać szkice, rzeźby, obrazy i fotografie artysty. Z głośników sączy się medytacyjna muzyka. W miejscu, w którym przecież mieszkał artysta, czuliśmy się jak w muzeum na miarę XXI wieku.
Orał czarny wulkaniczny piach
Wodę na Lanzarote, podobnie jak na Teneryfie, nabieraliśmy zawsze u uczynnych mieszkańców. Zadziwiające jest to, że mimo suchego klimatu, braku wody i żyznej ziemi na wyspie kwitnie uprawa warzyw, zwłaszcza cebuli, groszku i szczególnie lubianych tam batatów (słodka odmiana ziemniaków). Rosną one na bardzo drobnych wulkanicznych kamykach. Ten sposób uprawy roślin w ostrym słońcu bez wody wymyślili Kanaryjczycy. Odkryli oni, że pokruszona wulkaniczna lawa łatwo pochłania nocą z powietrza najmniejszą nawet ilość wilgoci i dobrze ją magazynuje. W ciągu dnia natomiast mimo dużej operacji słońca nie przepuszcza gorąca do korzeni. Wystarczy pokryć pole niezbyt grubą warstwą takich granulek i niczego nie trzeba podlewać. Wydawać by się mogło, że osobliwości jakie dotychczas zobaczyliśmy na Lanzarote sprawią, iż coraz mniej będzie nas już mogło zaskoczyć, a jednak...
Kiedy pewnego ranka podążaliśmy drogą pośród czarnych pól lawy, ukazał się nam widok z przeszłości: oto za małym drewnianym pługiem ciągniętym przez wielbłąda podążał starszy mężczyzna w czarnym kapeluszu. Mozolnie, bruzda po bruździe, orał czarny wulkaniczny piach. Melodyjne dźwięki słów, którymi kierował zwierzęciem, potęgowały jeszcze wyjątkowość tego zjawiska.
Krajobrazy dają się podziwiać bezpłatnie
Zawróciliśmy więc, by następnego dnia ruszyć ku leżącej we wnętrzu wyspy największej atrakcji Lanzarote Parkowi Narodowemu Timanfaya w Montańas de Fuego Górach Ognia. Jest to jedna z najbardziej niesamowitych miejsc na Wyspach Kanaryjskich. Zupełny brak roślin i czarna barwa nagrzanego słońcem otoczenia dają złudzenie podróży po jakiejś niezamieszkałej planecie. Mija ono z chwilą pojawienia się samochodów, bardzo licznie zmierzających jedyną drogą prowadzącą do serca Parku, na Isolte de Hilario Wzgórze Hilarego leżące w paśmie Montaoas del Fuego Gór Ognistych głównej atrakcji Lanzarote.
Parę kilometrów po wjeździe do parku większość turystów zatrzymuje się na małym placyku, by zażyć ekscytującej i kosztownej przejażdżki na wielbłądach. Na szczęście krajobrazy dają się podziwiać bezpłatnie. A jest na co patrzeć. Aby dotrzeć do serca parku na Wzgórze Hilarego, trzeba kupić bilet w budce na początku drogi wjazdowej. Wpuszcza się tam tylko określoną liczbę samochodów co powoduje, że kolejka oczekujących na wjazd wydłuża się do kilometra. Na szczęście rowerzystów wpuszczają poza kolejnością, więc już po chwili byliśmy na bardzo pochyłym parkingu na zboczu krateru w sercu parku.
Źródło: TravelBit