Andrzej Kulka » Świat » Alaska: dziennik globtrotera
Alaska: dziennik globtrotera

Angelina Pochroń


Alaska – w wielu przekonaniach dzika, niedostępna, mroźna, może i bezludna...
Dla mnie Alaska to najwspanialsze miejsce na Ziemi, onieśmielające swym pięknem flory i fauny, czystością i bogactwem naturalnym; miejsce, gdzie człowiek chłonie nieskażone powietrze, gdzie zastanawia się nad sensem życia, gdzie może żyć w zgodzie z naturą, w zgodzie z orką płynącą obok kutra, w zgodzie z niedźwiadkiem, który pragnie tylko zaspokoić swój głód jagodami. To w końcu miejsce, gdzie mieszkańcy mają czas na normalne życie, nie tylko na pracę, gonitwę za dolarem ale na spotkania z bliskimi, na szacunek do innych, bezinteresowną pomoc i uśmiech dla przyjezdnych. Czyżby rzeczywiście w Europie były te same 24 godziny/dobę? A może na Alasce po prostu czas stanął w miejscu?


pusty


25 sierpnia - 1 dzień - Anchorage

http://www.swiatpodrozy.pl/g.php?g=312
Zobacz wystawę - Alaska: gdzie grizzly mówi dobranoc
Rozpoczęliśmy wyprawę na Alaskę. Wybraliśmy podróż samolotem z Chicago do Anchorage. Wylot samolotu z Chicago nastąpił o 16.20, w Anchorage wylądowaliśmy o 19.30. Lecieliśmy wiec około 6 godz. Należy jednak wziąć pod uwagę, że różnica stref czasowych między Chicago a Anchorage wynosi 3 godz. Koszt lotu to 650 $/os. Można oczywiście kupić tańsze bilety, co zwykle zależy od firmy, czasu, w którym kupujemy jak również od tego czy lecimy z przesiadką (np. w Denver). My mięliśmy lot bezpośredni, liniami United (wracaliśmy natomiast AA). Miejsce koło okna w samolocie było strategiczne. Zawsze robił na mnie wrażenie lot nad górami Grenlandii, ale to co zobaczyłam tym razem po prostu zaparło dech w piersiach. Potężne niebieskie lodowce przebijały chmury na wskroś, jedynie gdzieniegdzie dostrzegłam brązowy kolor skał, w miejscach, gdzie zapewne błękity śniegu zostały zdmuchnięte przez mocny arktyczny wiatr. Powoli samolot obniżał swój pułap a ja miałam wrażenie, że pilot wykonuje manewr slalomu pomiędzy szczytami. Jednak im niżej schodził, tym bardziej góry zanikały pod puchem chmur.

Po wylądowaniu w Anchorage wzięliśmy taxi, gdyż na miejscu postanowiliśmy się przemieszczać samochodem z wypożyczalni, która niestety znajdowała się około 2 mile od lotniska. Za taxi zapłaciliśmy 10 $. Natomiast koszt samochodu (Hyundai Tuscan) za pełne 9 dni wyniósł 480 $.

Była już godzina 21.00, więc udaliśmy się do hotelu przy samym Downtown Anchorage (przy 5 Av). Anchorage to bardzo sympatyczne niewielkie miasteczko, choć największe na Alasce. Łatwo się tu poruszać, gdyż ulice oznaczone są po kolei numerami. Nie trudno się więc domyśleć, że mając hotel przy 5 Av, mięliśmy cudowny widok na Downtown. Noc w hotelu kosztowała nas 120 $ za pokój 2-osobowy.

Średnia temperatura podczas naszego pobytu wahała się w granicy 16 st. C w dzień i około 10 st.C w nocy. Była to wymarzona temperatura na zwiedzanie przepięknej Alaski. Jedynie koło podbiegunowe przyniosło temperaturę minusową (-10 st. C. w dzień).

Wspomnę tu od razu jeszcze o koszcie paliwa na Alasce, gdyż wydawać by się mogło, że z pewnością jest tanie (w końcu blisko do Morza Arktycznego, skąd ciągnie się przez całą Alaską rurociąg z ropą). Koszt paliwa w zasadzie nie odbiega cenowo od kosztu paliwa w Chicago. Za galon trzeba zapłacić średnio 3,3 $/galon, z wyjątkiem dalekiej północy… i tu dopiero czeka nas zaskoczenie – 4,2 $/galon. Jak dowiedzieliśmy się w Prudhoe Bay, ropa na kole podbiegunowym jest już oczyszczana i doprowadzana do stanu używalności, poza tym przez blisko 300 mil, podążając w kierunku bieguna, nie ma żadnej stacji paliw, co wiąże się z pewnym „monopolem podbiegunowym”, bowiem tak czy tak nie ma innego wyjścia – zatankować trzeba. Ale o tym za chwilę...

26 sierpnia - 2 dzień - Anchorage - Seward

Zobacz  powiększenie!
Lodowiec Exit
W drugi dzień alaskańskiej podróży wstaliśmy około 4.00, wyjazd z Anchorage zaplanowaliśmy na godz. 5.00. Udaliśmy się drogą Seward Highway na południe do miejscowości Seward, skąd mięliśmy wypłynąć statkiem aż do Northwestern Glacier. Droga do Seward to 126 mil, które pokonaliśmy w 3 godziny, wliczając postoje w kilku znajdujących się po drodze punktach widokowych, bo trzeba powiedzieć, ze Seward Hwy, to droga bardzo malownicza i dość kręta. Po lewej stronie zaznaczają swoją obecność pasma gór, gdzie wysoko na skałach zobaczyć można koziorożce. Po prawej zaś stronie morze wbija się w wąski brzeg utworzony ze starannie wypłukanych kamieni. W dali można dostrzec błękit lodowców rozjaśniających głębie Oceanu Spokojnego.

Nasz statek wypływał o godz.9.00, wiec mięliśmy jeszcze chwilkę czasu na zwiedzanie i zakup pamiątek w małym rybackim miasteczku Seward.
Rejs trwał 9,5 godz. Koszt to 150 $/os, w tym obiad na statku oraz gorące napoje (a rzeczywiście miały wzięcie, gdyż było dość zimno).
W trakcie rejsu można było zasięgnąć wielu interesujących wiadomości, m.in. o miejscach, które zwiedzamy a także życiu w tej okolicy, zarówno ludzi jak i zwierząt. Po drodze spotkaliśmy orki, stojące w bezruchu na jednej ze skał orły, foki wylegujące się na zapewne mało wygodnym bloku skalnym, lwy morskie, wydry w swoich świeżo wypłukanych futerkach itp. Nie wierzyłam własnym oczom, gdy orki podpływały do naszego statku na wyciągnięcie ręki. Pływały stadami, od czasu do czasu prezentując zaciekawionym podróżnikom swoje popisowe zanurzenia i wynurzenia z głębi wody zatoki Oceanu Spokojnego. Uwieńczeniem podróży było dotarcie do lodowca Northwestern Glacier, którego kolor onieśmiela swoim błękitnym blaskiem, a wielkość przytłacza. Od czasu do czasu słychać było tylko trzask spadających do wody lodowych kawałków, którymi widocznie Northwestern chciał się z nami podzielić.

W drodze powrotnej do portu w Seward, również mięliśmy towarzystwo orek, które sprawiały wrażenie tak przyjacielskich, jak gdyby były delfinami.
Po dopłynięciu do portu zrobiliśmy małe zakupy w tamtejszym sklepie spożywczym i udaliśmy się w głąb parku Kenai Fjords do lodowca Exit. Jest kilka tras pieszych prowadzących na ten lodowiec. My wybraliśmy średnio trudną zajmująca około 0,5 godz. w jedną stronę. Naprawdę dużą satysfakcję przyniosło dotknięcie szczytu lodowca, i ukoronowanie tego wydarzenia fotograficznym trzaskiem migawki.
Po zaliczeniu lodowca Exit udaliśmy się na miejsce campingowe dla namiotów, dosłownie parę mil od lodowca... w każdym razie Exit mięliśmy na widoku i ciągle znajdowaliśmy się na terenie Parku Narodowego Kenai. Miejsce bardzo sympatyczne pośród drzew, a każdy z podróżników miał "swoją działeczkę" na rozbicie namiotu. Mało tego – tutaj nocleg był zupełnie za darmo! Wspaniała cisza, rzadko spotykane w Polsce granatowe niebo usłane złotymi gwiazdami utuliły nas do snu w bajecznej przyrodzie Alaski.

Źródło: informacja własna
1 2 3 4 dalej >>
Świat
WARTO ZOBACZYĆ

USA: Kanion Antylopy
kontakt
copyright (C) 2004-2005 Andrzej Kulka                                             powered (P) 2003-2005 ŚwiatPodróży.pl