Alaska: dziennik globtrotera
| Angelina Pochroń
|
|
pusty
30 sierpnia - 6 dzień - Kenny Lake - North Pole - Fairbanks - Wiseman
|
Dom Świętego Mikołaja |
W ten dzień mieliśmy do przejechania około 600 mil, oczywiście z pewnymi przystankami. Ze względu jednak na odległości musieliśmy wstać o godz. 5.00. Od naszego 1-go przystanku, tzn. Domu Św. Mikołaja dzieliło nas 290 mil, które pokonaliśmy w około 5 godz. Podążaliśmy cały czas na północ - najpierw autostradą nr 4, a następnie nr 2. Tak dotarliśmy do North Pole na godz.11.00 (dom Św. Mikołaja otwarty jest od 10.00), gdzie oglądnęliśmy dom Św. Mikołaja, jego renifery (w tym Rudolfa z wielkim, ale nie czerwonym nosem). Dom Św. Mikołaja był wypełniony głównie dziećmi z rodzicami, stojącymi w kolejce, aby usiąść na kolanach Świętego, zamienić kilka słów a następnie zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie. Cała tą sytuację oglądałam z boku przypominając sobie czasy, kiedy to moim wielkim marzeniem było zobaczyć Św. Mikołaja na własne oczy. Marzenia jak widać spełniają się, a w momencie, gdy pomyślałam "szkoda, że tak późno" Święty Mikołaj zawołał mnie do siebie. Na początku z wielkim niedowierzaniem popatrzyłam na Niego, ale jak już wskazał na mnie palcem ruszyłam bardzo wolnym krokiem w Jego kierunku. Przywitał się ze mną, spytał skąd jestem itp., po czym wziął mnie na kolana, co już przekroczyło granice mojej wyobraźni i do tej pory ciężko mi w to uwierzyć - dobrze, że mam zdjęcie.
W domu Świętego można kupić mnóstwo pamiątek i zabawek, co może stanowić lekkie zakłócenie naszych wyobrażeń na temat otrzymywania prezentów.
Warto jednak wstąpić...
Z North Pole wyruszyliśmy (nadal autostradą nr 2) do miasta Fairbanks (drugiego co do wielkości miasta na Alasce). Z North Pole do Fairbanks to zaledwie 12 mil. W Fairbanks mięliśmy około 2,5 godz. czasu wolnego, gdyż dopiero o godz.15.00 mięliśmy zarezerwowaną wycieczkę "Eldorado" po terenie, na którym wydobywano i nadal jest wydobywane złoto.
Chcąc wykorzystać czas zaparkowaliśmy samochód w downtown - centrum Fairbanks, po czym udaliśmy się nad rzekę Chena, gdzie znajduje się centrum informacji, oraz pomnik rodziny indiańskiej. Przy pomniku zrobiliśmy sobie oczywiście pamiątkowe zdjęcie, a następnie chodząc po downtown zakupiliśmy pamiątki. Stamtąd samochodem udaliśmy się pod skansen Pioneer Park (na jego terenie znajdują się oryginalne budynki z czasów gorączki złota, muzea, a płacąc jedyne 5$ można skorzystać z kolejki, która objeżdża po całym skansenie a "Pani Motorniczy" opowiada historie skansenu oraz udziela wielu interesujących informacji. Na terenie Parku zjedliśmy obiadek w postaci halibuta z dodatkami (11$/os).
Stamtąd udaliśmy się w kierunku "Eldorado". Czas trwania wycieczki po terenach gorączki złota to 2 godz., natomiast koszt 30$/os.
Wycieczka wyruszyła o godz. 15.00 starą kolejką. Nasz przewodnik był bardzo sympatyczny, opowiadał ciekawe historie, a dodatkowo grał na gitarze, skrzypcach i oczywiście śpiewał piosenki wprowadzające w atmosferę gorączki złota. Pierwszym naszym przystankiem było wnętrze kopalni, gdzie opowiadano o twardości skał, o twardości złota oraz sposobach wydobywania. Następnie zatrzymaliśmy się przy starej maszynie do wydobywania, gdzie dwóch mężczyzn prezentowało pracę przy owym urządzeniu. Kolejnym naszym przystankiem był wąwóz, przy którym wszyscy zasiedliśmy. Do wąwozu została wpuszczona woda a następnie maszyną wykopano ziemię ze żwirem i oczywiście cennym kruszcem. Wówczas przy wąwozie siadło troje młodych ludzi z patenami do szukania złota i pokazywali sposób płukania żwiru i wyszukiwania złota. Znaleźli małe kawałki, po czym każdy podróżnik dostał mały woreczek ze żwirem i wszyscy zasiedliśmy na specjalnie przygotowanych miejscach z dostępem do wody. Każdy też otrzymał oryginalną patenę. Ku naszemu zdziwieniu udało nam się znaleźć małe drobinki złota, które później zostały wycenione na około 20$. Było to naprawdę ogromne przeżycie!! Oczywiście złoto sobie zostawiliśmy na pamiątkę. Dostaliśmy nawet na te kawałeczki specjalne pudełeczka. Po szukaniu złota był też czas na zakup pamiątek w tamtejszym sklepie.
|
Niedźwiedź grizzly w okolicach koła podbiegunowego |
Po udanym poszukiwaniu złota udaliśmy się do miejscowości Wiseman (z Fairbanks 265 mil), znajdującej się za kołem podbiegunowym. Wyjeżdżając z Fairbanks trasa jeszcze przez jakiś czas biegnie autostradą nr 2, aż do miejsca gdzie przechodzi w drogę Dalton Hwy (jedyna droga prowadząca nad Morze Arktyczne). Warto parę słów dodać o tej drodze. Jest w większości żwirowa, ale co jakiś czas natrafimy na asfalt. Nasza średnia prędkość wynosiła 60 mil/godz. Podczas naszej podróży niektóre części jezdni były świeżo po remoncie, więc nie napotkaliśmy na wertepy i dziury, którymi wcześniej nas straszono. Trzeba przyznać, ze widoki przy drodze są bardzo malownicze. Podążamy początkowo przez tajgę a następnie krajobraz przechodzi w tundrę. Kwiaty ustępują miejsca karłowatym roślinom, jagodom i wszelkiej roślinności odpornej na arktyczny klimat. W okresie, w którym byliśmy na Alasce tundra miała przepiękne jesienne kolory. Obraz cudownej arktycznej jesieni jest jednak zakłócony przez rurociąg z ropą, który ciągnie się kilometrami wzdłuż Dalton Hwy, aż do Prudhoe Bay, gdzie podążaliśmy.
Tuz przed kołem podbiegunowym spotkaliśmy przy drodze niedźwiadka grizzly, spokojnie zajadającego jagody. Oczywiście parę fotek i dotarliśmy do 59 mili Dalton Hwy, czyli koła podbiegunowego. Zjechaliśmy z Dalton w prawo, gdzie znajduje się duży znak pokazujący gdzie jesteśmy. Na pamiątkę jeszcze jedna fotka i ciąg dalszy drogi do Wiseman, gdzie mięliśmy rezerwacje noclegu w drewnianym przytulnym domku (koszt 120$). Dotarliśmy tam na 21.30, po czym po ciepłym prysznicu poszliśmy spać.
31 sierpnia - 7 dzień - Wiseman - Prudhoe Bay - Coldfoot
|
Ciężarówka nad Morzem Arktycznym |
Odległość z Wiseman do Prudhoe Bay nad Morzem Arktycznym wynosi 250 mil, wiec wstaliśmy o godz.6.00 i po śniadaniu, które przygotowaliśmy sobie sami udaliśmy się w dalszą drogę. Po drodze spotkaliśmy kilka łosi oraz stado bawołów, które nieco wystraszone szybko uciekały w przeciwnym kierunku. Warto dodać, iż droga jest rzadko uczęszczana przez kogokolwiek. Najczęstszymi użytkownikami są wielkie tiry przewożące ropę na własne potrzeby, bądź też tiry z ładunkami budowlanymi dla potrzeb inwestycji na kole podbiegunowym. Poza tym klimat ochładza się w galopującym tempie, przynosząc z sobą jeszcze większe spustoszenie w tutejszej florze.
W Prudhoe Bay byliśmy na godzinę 12.00, natomiast w ten dzień o godz.13.00, było częściowe zaćmienie słońca. Sama miejscowość Deadhorse (tutaj można dojechać samochodem, natomiast już na samo Prudhoe Bay, ze względu na bezpieczeństwo i ochronę wybrzeża wjechać można tylko ze specjalnym pozwoleniem) nie jest zbytnio turystycznym miasteczkiem,wręcz przeciwnie - to zbiór blaszanych magazynów, wielkich ciężarówek i baz rurociągowych... widok niezbyt przyjazny. Stacja paliw to parę beczek z budką, w której gdyby nie pomoc wcześniejszego kupującego, pewnie nie wiedzielibyśmy jak zapłacić (4,2$/galon). Jednak tankowanie tutaj to konieczność, bo następna stacja paliw znajduje się za około 270 mil! I tutaj nasza wyobraźnia ustępuje miejsca rzeczywistości.
Dużo ciekawiej było już podczas wycieczki wyruszającej z jednego z hoteli, w którym wcześniej zjedliśmy obiad. Wycieczka kosztowała 25$/os. Nad Morze Arktyczne podążaliśmy vanem, którego kierowca opowiadał o tutejszym życiu, o ciężkich zimowych warunkach i dużych trudnościach zaopatrywania. Uzyskaliśmy też wiele cennych informacji o biegunie północnym, zwierzętach i roślinności. Jako ciekawostkę dodam, że w momencie, gdy temperatura schodzi poniżej -35 st. C. silniki maszyn, samochody, ogrzewania itp. nie są wyłączane, chodzą przez cały czas aż do momentu, gdy temperatura wzrośnie.
Po dojechaniu nad samo Morze Arktyczne, mimo wcześniejszych deklaracji kilku osób, nikt nie podjął się kąpieli. Temperatura co prawda nie była bardzo niska (-10st C), ale samo arktyczne powietrze zrobiło swoje. Więc tylko dla pewnej tradycji pomoczyliśmy ręce, a po powrocie do bazy wycieczkowej, za dodatkowe 2$/os dostaliśmy imienne certyfikaty bieguna północnego "Niedźwiadków Polarnych".
Po ciepłej herbatce wyruszyliśmy w drogę powrotną do kolejnego noclegu, tym razem na polu campingowym przy Dalton Hwy, między miejscowościami Wiseman a Coldfoot (sympatyczna nazwa, która rzeczywiście oddaje prawdę). Koszt 15$/namiot. Pole namiotowe było w bardzo ładnym miejscu z widokiem na góry, alaskańską tundrę i jasne niebo.
Źródło: informacja własna
|