Alaska: dziennik globtrotera
| Angelina Pochroń
|
|
pusty
27 sierpnia - 3 dzień - Seward - Talkeetna - Denali
|
Chwila odpoczynku na wysokości 4 880 m.n.p.m. |
Tego dnia wstaliśmy około godz. 6.00, zjedliśmy śniadanko "pod chmurką" i wyruszyliśmy w drogę do Talkeetny. Tam czekał na nas mały samolot, którym mięliśmy się udać ponad lodowce. Wyprawa obejmowała również lądowanie na lodowcu Ruth pod Najwyższym Szczytem - McKinley.
Droga do Talkeetny wynosi 240 mil, co zajęło nam około 5 godzin. Talkeetna to małe, bardzo sympatyczne miasteczko leżące niedaleko parku Narodowego Denali. Tutaj czas stoi w miejscu a tutejsi mieszkańcy bardzo przypominają bohaterów "Przystanku Alaska". Talkeetna słynie głównie z tego, iż jest miejscem wypadowym dla wszelkich wypraw na McKinley.
Rezerwację samolotu mieliśmy na godz. 12.00. Cala podróż zajęła nam około 2 godz., z tym, że wybraliśmy opcje z lądowaniem na lodowcu Ruth Glacier... muszę stwierdzić, iż naprawdę było warto. Co prawda standardowa cena to 150 $, ale za lądowanie trzeba dopłacić 70$, co daje nam kwotę 220$/os. Jednak stanąć na lodowcu, wpaść w pierzynę śniegu po pas a w niedalekiej odległości widzieć McKinley przy wprost wymarzonej pogodzie, jest jak senne marzenie, które nagle staje się rzeczywistością. Śnieg jest do tego stopnia jaskrawo biały, że tamtejsi przewodnicy-piloci nie zabierają na pokład osób, które nie posiadają okularów przeciwsłonecznych z filtrem. Z czystej ciekawości ściągnęłam okulary... nie był to najlepszy pomysł, gdyż rzeczywiście blask śniegu mnie oślepił, a oczy przez pewien czas bolały.
Po udanym locie udaliśmy się na mały obiadek z łososia w uroczej knajpce tamtejszego Indianina. Okazało się, iż Jego prababcia pochodziła z Polski i podczas górskiej wspinaczki na McKinley poznała Jego pradziadka. Z czystej sympatii do nas na obiad dostaliśmy spory rabat, a po tak mile spędzonym dniu wyjechaliśmy do Parku Narodowego Denali.
Droga z Talkeetny do Centrum informacji w Denali to 155 mil, która zajmuje około 2,5 godz. W Denali byliśmy o godz.18.00. Na miejscu wykupiliśmy miejsce na tamtejszym campingu za 18$ (cena była symboliczna, gdyż na drugi dzień mieliśmy zarezerwowaną wycieczkę przez Denali "shuttle busem" w cenie 35$/os).
Kolacje zjedliśmy w uroczym miejscu przy namiocie. Warto dodać, że każde miejsce namiotowe jest wyposażone w grill, z którego w każdej chwili można korzystać.
28 sierpnia - 4 dzień - Denali - Kenny Lake
|
Chwila przerwy na Denali Highway |
Wstaliśmy dość wcześnie, gdyż o 6.45 wyruszał nasz "shuttle bus" przez park Narodowy Denali. Trasa zajęła około 6 godzin. Po drodze podziwialiśmy góry porośnięte kolorową florą, tworzące dla kamienistej drogi kanion, którego serce stanowi panorama na góry Denali. Warto dodać, że w Parku dominuje tundra, w której dość łatwo można dostrzec niedźwiedzie grizzli wspinające się pod górę bardzo wolnym tempem, by w spokojnej atmosferze posilić się zielonymi liśćmi czy też nieco twardszymi, brązowymi korzonkami. W dali dostrzegliśmy również łosie, sprawiające wrażenie dość leniwych z rana. Przeciwieństwem były pobudzone koziorożce, które teren górzysty pokonywały w zaskakującym tempie i mogłyby stanowić doskonały przykład dla ociężałych niedźwiadków.
Cała trasa zachwyca w niemniejszym stopniu jak trasa, którą zapewne wielu z nas oglądało w "Parku Jurajskim I".
"Shuttle bus" zatrzymuje się w punktach widokowych, ale również w każdym miejscu gdzie sobie tego zażyczymy, np. gdy z któregoś miejsca chcemy wyruszyć w pieszą wędrówkę. Zawsze możemy wsiąść do kolejnego "shuttle bus", gdyż jeżdżą one w odległości około 20 minut.
Po udanej wycieczce w Denali, zjedliśmy obiad w restauracji znajdującej się w Parku (ok. 20$/os) i wyruszyliśmy w trasę do kolejnego miejsca naszej wyprawy a mianowicie do Kenny Lake, gdzie mięliśmy zarezerwowany kolejny camping, tym razem na dwa dni (koszt rozbicia namiotu to 17$/doba, jest również możliwość wzięcia gorącego prysznica – 3$/10 min).
Ze względu na czas wybraliśmy drogę na skróty prowadzącą po części drogą Denali Hwy. Szczerze powiedziawszy obawialiśmy się trochę, gdyż wcześniej sprawdzaliśmy satelitarnie tę trasę i okazało się, że droga jest żwirowa i wyboista. Jednak na miejscu przekonaliśmy się że owszem była żwirowa, ale tak równa, że spokojnie można było jechać średnią 55 mil/godz. Trzeba również przyznać, że zatrzymywaliśmy się w paru miejscach, ale to tylko ze względu na urocze widoki gór, lodowców i jezior znajdujących się po obu stronach Denali Hwy. Po przejechaniu drogą żwirową, w Paxson skręciliśmy na autostradę nr 4 biegnącą na południe, a następnie w "10" prowadzącą do Kenny Lake. W sumie całą trasę przejechaliśmy w około 6 godz. (330 mil).
Choć camping kwitł życiem towarzyskim, nie skorzystaliśmy z zaproszenia do zabawy i po szybkim prysznicu poszliśmy spać, gdyż dzień ten był bardzo męczący.
29 sierpnia - 5 dzień - Park Narodowy Wrangell - St.Elias
|
Wodospad przy górach Wrangell |
W piątym dniu wyprawy wstaliśmy nieco później, bo o godz. 7.00. Mięliśmy tylko do jechać do miejscowości Chitina, skąd wykupiliśmy wycieczkę vanem po Parku Narodowym Wrangell drogą McCarthy. Koszt, choć wysoki - 80$/os.- był nieunikniony, gdyż większość wypożyczalni samochodowych (w tym nasza) zabraniają wjeżdżania na ta drogę, ze względu na liczne gwoździe (wzdłuż drogi dawno temu ciągnęły się tory, które prowadziły do kopalni złota w miasteczku Kennicot) wystające ze żwirowej drogi.
Wycieczka wyruszała o godz. 8.00 do miejscowości McCarthy, skąd jechaliśmy kolejnym vanem do Kennicot (koszt 10$/os w 1 stronę). Po drodze dowiedzieliśmy się wielu informacji o Parku, w którym się znajdowaliśmy, o wydobywanym w dawnych czasach złocie a także legendach dotyczących starej kopalni. Atmosfera w vanie była dość przyjemna, rodzinna i wesoła ze względu na różnorodność ludzi a przede wszystkim języków. Tym co nas jednoczyło było niewątpliwie poczucie humoru i język angielski.
Droga przez Wrangell, jest nieco inna niż w Denali. Tu zauważamy dużo więcej samotnych skał, gęstych drzew liściastych i iglastych. Są też rybne stawy oraz mosty, które pokonujemy po drodze. Przy końcu drogi znajdują się 2 duże lodowce Root i Kennicott. Cały natomiast Park składa się z czterech łańcuchów górskich: Wrangell, St.Elias, Czugacz i Mentasta-Nutzotin.
Do Kennicot, jak już wspomniałam, dotarliśmy vanem. Tam mieliśmy około 4 godzin, aby na godzinę 16.30 dotrzeć do McCarthy, gdzie czekał na nas wycieczkowy van z powrotem do Chitiny.
Pierwsze co zrobiliśmy, to udaliśmy się na własną rękę pooglądać starą kopalnię złota (można skorzystać ze zorganizowanej wycieczki – koszt – 30$/os). Kopalnia usytuowana na zboczu góry stanowi wyjątkowy obiekt dla fotografii, w tym i naszych obiektywów. Całe zaś miasteczko zbudowane jest w starym stylu, osadzone (podobnie jak kopalnia) na zboczu góry, skąd rozpościera się cudowny widok na pasma już wcześniej przytoczonych gór.
W miasteczku zjedliśmy obiad w restauracji z przepięknym tarasem i widokiem na okryte tundrą, tudzież lodem skalistych gór. W ten dzień specjalnością dnia był indyk z dodatkami, który był niczym miód dla naszego podniebienia (a koszt niewielki -17$/os).
Ze względu na dużą ilość czasu, który nam pozostał oraz piękną pogodę stwierdziliśmy, że trasę z Kennicott do McCarthy przejdziemy spacerkiem. To był dobry pomysł, gdyż jeszcze w wielu ciekawych miejscach mogliśmy zrobić urocze zdjęcia. W McCarthy – bardzo starym miasteczku, gdzie czas jakby zatrzymał się w miejscu - zjedliśmy bardzo duże domowej roboty lody, po czym udaliśmy się w kierunku parkingu, gdzie czekał na nas wycieczkowy van.
Tu wielką niespodzianką okazał się przechodzący nieopodal parkingu niedźwiadek grizzly. Wyglądało na to, że zgubił mamę i w tych poszukiwaniach wcale nie przeszkadzało mu to, iż w danej chwili wiele par oczu patrzyło na niego, pomijając już fakt mrugających flashów.
Po tak atrakcyjnych widokach do Chitiny dojechaliśmy na godz.19.30, skąd naszym samochodem pojechaliśmy w kierunku campingu. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze przy znajdującym się tuz przy drodze małym wodospadzie, który także obowiązkowo należało sfotografować.
Źródło: informacja własna
|