Polak na szlaku Amundsena: Marcin Gienieczko
|
|
|
W świecie podróżników, odkrywców i zdobywców Polacy zapisują się złotymi zgłoskami. Marek Kamiński w ciągu jednego roku stanął na obydwu biegunach. Aleksander Doba kajakiem trzykrotnie przepłynął Ocean Atlantycki. Pół wieku temu Leonid Teliga na drewnianym jachcie samotnie okrążył Ziemię. O wyczynach polskich himalaistów nie wspominając, bo trudno wręcz je zliczyć.
Do tego grona sportowców odnoszących spektakularne sukcesy stara się dołączyć młody, pochodzący z gminy Koskowo na Pomorzu podróżnik, marynarz i dziennikarz Marcin Gienieczko. Trzy lata temu na canoe przepłynął blisko 6 tysięcy kilometrów po Amazonce. Na początku lipca ubiegłego roku płynąc samodzielnie najpierw ukończył legendarny wyścig Yukon River Quest w Kanadzie, pokonując dystans 720 kilometrów w niecałe 68 godzin, a kilkanaście dni później wraz Benjaminem Schmidtem zajęli drugie miejsce w wyjątkowo trudnym wyścigu YUKON 1000. Trasę o długości 1,600 km przez najbardziej odludne i niebezpieczne regiony Kanady i Alaski pokonali w ciągu siedmiu dni, siedmiu godzin i trzydziestu minut. Dokonali tego na regatowym canoe. Marcin Gienieczko był kapitanem tej jednostki nazwanej dla uczczenia stulecia niepodległości Polski “Independent Poland”. Tym samym zdobył tytuł wicemistrza świata w długodystansowym płynięciu na canoe, gdyż przez środowiska kajakarzy wyścig ten uznawany jest jako nieoficjalne mistrzostwa świata w tej dyscyplinie.
“Rywalizacja nie należała do łatwych, była wręcz bardzo trudna i niebezpieczna ze względu na panujące w tym czasie wysokie temperatury i zagrożenia pożarami występującymi w tym rejonie podczas trwania zawodów” – informowała rzeczniczka prasowa wyprawy Anna Kowalczyk. “Kiedy wystartowali, byli na trzeciej pozycji później na piątej. Na jeziorze Laberge stracili dwie godziny czasu ze względu na brak wspólnych treningów. Szybka rzeka Jukon pomogła im nadrobić straty i wyprzedzić wiele załóg (w tym kajaki, które są szybsze niż transportowe canoe) jednak stało się coś, co zachwiało załogą „Independent Poland”.
Na ich drodze wybuchł pożar, paliły się oba brzegi rzeki, a dym schodził na wodę i blokował możliwość przepłynięcia. To bardzo niebezpieczna sytuacja, bo można ulec zaczadzeniu. Zagrożenie życia było realne dla wszystkich załóg. Zatrzymywali się raz dziennie na załatwienie czynności fizjologicznych przez 2 minuty na brzegu. Marcin zaczynał trochę słabnąć. Dużo siły włożył w etap kanadyjski. Dodatkowo miał problemy z żołądkiem. Zatruł się sfermentowanym napojem, wymiotował. Do tego doszedł upał od początku wyścigu, codziennie po 27 stopni i ani kropli deszczu. Najgorzej było w południe, kiedy słońce paliło prosto w twarz. Gorący kubek rosołu stawiał na nogi. Ben miał problemy z ramionami, Marcin wspomagał go maścią rozgrzewającą, którą partner smarował obolałe barki. Ciągły brak snu dawał im się we znaki. Spali zaledwie po 3 godziny. 50 minut z rana i 50 minut wieczorem zajmowało przygotowanie posiłku, do tego należało rozbić obóz. Przed małą osadą Indiańską Beaver, Ben zaczął bardzo imponować Marcinowi. “Usadowił się w pozycji klęczącej i zaczął długie mocne wiosłowanie. Wiosłował jakby miał finiszować. W tym czasie płynęliśmy pod silny wiatr i metrowe fale. Pomyślałem, że jak by tak wiosłował od początku, to bylibyśmy pierwsi” – powiedział mi na mecie Marcin. Po przepłynięciu 1600 kilometrów okazało się, że polsko-kanadyjska załoga zajęła drugie miejsce kategorii canoe i czwarte w klasyfikacji generalnej” – wspominała Anna Kowalczyk.
Podbój Alaski dla Marcina Gienieczki zaowocowało nowym projektem. Po powrocie do Polski rozpoczął przygotowania do kolejnej wyprawy. Tym razem już nie canoe, ale pieszo, na Biegun Południowy. “Jestem po obozie treningowym w Bieszczadach. W kwietniu wybieram się na dalsze treningi do Norwegii. W międzyczasie muszę pracować i gromadzić środki finansowe na wyprawę, która rozpocznie się w listopadzie. Potrwa 90 dni. Trasę będę pokonywał biegnąc na nartach i ciągnąc za sobą sanie z niezbędnym bagażem, około 70 kilogramów” – powiedział mi w rozmowie telefonicznej przyszły zdobywca bieguna. W tym przedsięwzięciu szlakiem Amundsena sportowca wspiera marketingowo Polski Komitet Olimpijski. Wyprawa została włączona do wydarzeń związanych z obchodami 100-lecia istnienia PKOL. “Wiara w to, co robię, jest moją siłą” – wielokrotnie podkreślał podróżnik, który obok zmagań sportowych musi również pokonać wiele innych barier, chociażby finansowych. Osoby zainteresowane projektem pana Marcina mogą się kontaktować drogą elektroniczną pisząc na adres: perdido@poczta.wp.pl . Historia Marcina Gienieczki, pasjonata i sportowca w jednej osobie, który prywatnie jest szczęśliwym ojcem dwóch małych synów, może być natchnieniem dla najbardziej pesymistycznie nastawionych do życia ludzi i zmotywować ich do podejmowania życiowych wyzwań, które wydają się nierealne.
Tekst: Andrzej Baraniak
Zdjęcia: archiwum bohatera
Źródło: informacja własna
|