Andrzej Kulka » Świat » Pamir - Pik Lenina (7134 m n.p.m.)
Pamir - Pik Lenina (7134 m n.p.m.)



27.07.2004 wtorek

Zobacz  powiększenie!
Krzysiek i warszawiacy w drodze do bazy
Budzę się około 10 rano. W trakcie krótkiej rozmowy z Vadimem - naszym gospodarzem a jednocześnie przedstawicielem naszej agencji wymieniamy informacje odnośnie naszego pobytu, z których wynika, że wreszcie coś zaczyna się zgadzać z tym co wcześniej ustaliliśmy z Agencją drogą e-mailową. Na koniec Vadim proponuje, że zamiast rozbijać własny namiot możemy w tej samej cenie nocować w "bazówce".

W między czasie przychodzi do nas poznany wcześniej w hotelu Misza z belgijsko-litewskiej grupy alpinistów i proponuje mi wspólne wyjście aklimatyzacyjne na Łukową Polanę na 3800 m.n.p.m. Docieramy tam po 45 minutach spokojnego marszu. W drodze powrotnej odprowadzam mojego nowego znajomego do jego obozu zlokalizowanego jeszcze niżej niż nasz a wracając odwiedzam naszego kierowcę w jego jurcie aby zapytać jak spędził resztę nocy. Po tym spotkaniu wracam do bazy i resztę dnia spędzam odpoczywając, podziwiając widoki i aklimatyzując się na dość pokaźnej jak na polskie warunki wysokości.

28.07.2004 środa

Zobacz  powiększenie!
Wypiek chleba
Od rana przystąpiliśmy z Krzyśkiem do podziału bagażu. Tego dnia planujemy wynieść część sprzętu i jedzenia do obozu pierwszego (CAMP I) na wysokość 4550 m., gdzie docelowo ma być nasza baza. Około 10.00 przychodzi Vadim z innym Kirgizem celem uregulowania rachunków. Jak się okazuje Vadim jest tylko przedstawicielem naszej agencji, która wynajmuje od owego Kirgiza teren oraz domki i że za dwie noce spędzone w bazowym namiocie jesteśmy winni 20$. Ostatecznie Vadim stwierdza, że to błąd jego agencji i że bierze to na siebie, po czym płaci jakby "za nas" brakujące 10$. Do Dziś nie jestem pewien czy nie było to z góry ukartowane, niemniej skończyło się na tym, że zamiast iść do CAMP I przenosimy cały nasz dobytek o 180m wyżej na Łukową Polanę, gdzie już bezpłatnie rozbijamy namiot i idziemy spać.

29.07.2004 czwartek

Zobacz  powiększenie!
Świstak powyżej Łukowej Polany
Pierwsze wyjście do CAMP I. Wstajemy o godz. 7. Szybkie śniadanie i o 8 jestem gotów do wyjścia. Niestety opieszałość Krzyśka powoduje, że startujemy dopiero o 10 zostawiając część niepotrzebnego sprzętu w depozycie. Pierwsza trudność to tzw. Pieriewał czyli przełęcz na wysokości około 4200m. Już w drodze ujawnia się brak odpowiedniej aklimatyzacji u Krzyśka. Idzie bardzo ciężko, wolno, często musi odpoczywać. Po przekroczeniu Pieriewału strome zejście w dół, w trakcie którego Krzysiek stwierdza, że nie da rady. Uzgadniamy, że mam iść sam do CAMP I i wrócić po jego bagaż a on powoli będzie szedł dalej. Ścieżka wydaje się oczywista i raczej łatwa zatem przystaje na ten wariant. Niestety droga do CAMP I okazuje się dłuższa i cięższa niż się spodziewałem. Po przejściu lodowca i stałym wypatrywaniu skąd idą ludzie, omijając liczne acz z daleka widoczne szczeliny docieram do obozu o godz. 16. Przygotowanie miejsca i rozbicie namiotu zajmuje mi około godziny i o 17 ruszam w kierunku Łukowej Polany gdzie zostawiłem śpiwór i ciepłą odzież. Już wiem, że tego dnia nie dam rady dojść drugi raz do CAM1 z bagażem Krzyśka. Mam tylko nadzieję, że on doszedł do tego samego wniosku i zszedł do bazy. Pech chciał, że padający od godziny śnieg tak zmienił krajobraz, że nie jestem w stanie odnaleźć drogi w dół. Po godzinie błądzenia postanawiam wrócić do CAMP I i przenocować u poznanych tam warszawiaków: Andrzeja, Damiana i Pawła. O 21 korzystając z miejscowego radiotelefonu powiadamiam Krzyśka, że nocuje na górze i upewniam się że z nim też wszystko w porządku.

30.07.2004 piątek

Rano, po zjedzeniu śniadania i wypiciu andrzejowej herbaty, około 10.00 rozpoczynam zejście wydeptaną przez miejscowych ścieżką. Długie, 6-cio godzinne podejście zajęło mi w przeciwną stronę zaledwie 2,5 godz. Lekko niedożywiony i spragniony czuje się mocno zmęczony. Treściwy obiad i kolacja stawiają mnie jednak na nogi i jestem gotów aby następnego dnia wraz z Krzyśkiem podjąć kolejną próbę wejścia do CAMP I. W związku z nadmiarem bagażu postanawiamy wynająć tragarza z koniem, z którym po wynegocjowaniu ceny umawiamy się na rano.

31.07.2004 sobota

Zobacz  powiększenie!
Pik Dzierzyńskiego z drogi na Pik Razdielna
Po przebudzeniu nie możemy uwierzyć własnym uszom a potem oczom. Choć nie powinno może nas to dziwić z uwagi na wysokość 3800 m.n.p.m. ale cała dotychczas ciepła i słoneczna polana zasypana jest 3 cm warstwą śniegu, który nie ma zamiaru przestać padać. O 11 przestaje padać a zza chmur wygląda słońce. Bez wahania rozpoczynamy zwijanie obozu. O 12 na szlak wyrusza tragarz z częścią naszego bagażu (23 kg) a my po dwóch godzinach za nim. W obawie, że nie zdążymy i tragarz wróci na dół z naszym bagażem pod koniec drogi postanawiamy znów się rozdzielić. Do CAMP I docieram o 18. Krzysiek godzinę później. Czekając na niego spotykam Andrzeja z Warszawy, u którego nocowałem dwa dni wcześniej. Okazuje się, że chłopaki wrzucili zbyt szybkie tempo i Andrzej musiał się wycofać.

01.08.2004 niedziela

Kolejny dzień naszej wyprawy - dzień tzw. restowy, czyli odpoczynek i regeneracja sił. Pogoda, jakby znała nasze plany - cały dzień pada śnieg i wieje wiatr, czyli nawet jakbyśmy chcieli i tak byśmy nie wyszli w górę. Dzień mija na wzajemnych, gdańsko-warszawskich odwiedzinach, zacieśnianiu więzi, jedzeniu, piciu nieocenionej andrzejowej herbatki i długich Polaków rozmowach. Popołudniu Krzysiek postanawia zejść po depozyt, który zostawił w skałach podczas swojej pierwszej próby dojścia do CAMP I. Wraca po 4 godzinach zmęczony do tego stopnia, że zasypia tak jak przyszedł. Dopiero herbata Andrzeja stawia go trochę na nogi.

Źródło: informacja własna
<< wstecz 1 2 3 4 5 dalej >>
Świat
WARTO ZOBACZYĆ

Mongołowie - ludzie dzikich stepów
kontakt
copyright (C) 2004-2005 Andrzej Kulka                                             powered (P) 2003-2005 ŚwiatPodróży.pl