Andrzej Kulka » Świat » Pamir - Pik Lenina (7134 m n.p.m.)
Pamir - Pik Lenina (7134 m n.p.m.)



08.08.2004 niedziela

Zobacz  powiększenie!
Camp III pod Pikiem Razdielna
Dziś wychodzimy do CAMP III. Niestety znów zbyt późno ale tym razem mamy krótszy odcinek do pokonania. Od obozu II do samego szczytu praktycznie niepotrzebne są już liny zatem cały "szpej" związany z wiązaniem się zostawiamy w "dwójce". Pierwszy odcinek, znany już mi z wcześniejszego podejścia z Andrzejem, dla Krzyśka stanowi nowość. Strome, około 150 metrowe podejście powoduje, że dystans między nami rośnie do około 500m. Jeden z postojów przypada na przełęczy na wysokości 5900m - w miejscu mojego noclegu w czasie aklimatyzacji z Andrzejem. Jest to jednocześnie początek stromego podejścia do "trójki". Zaledwie 250 metrów różnicy poziomów zajmuje nam blisko 3 godziny marszu. Plecaki ciążą niemiłosiernie. Tempo iście żółwie ale wciąż do przodu i wciąż do góry. Wyprzedzam Krzyśka i oglądając się od czasu do czasu za siebie brnę w górę w swoim tempie. W końcu dochodzę pod szczyt na wysokość 6120 m.n.p.m. gdzie posadowiono CAMP III. Wiatr wieje non-stop. Miejsca na rozbicie namiotu nie ma - wszystko zajęte, przybyłem zbyt późno. Jedyne co mi pozostaje to wykopać własną platformę i rozbić namiot. Kopanie w śniegu na takiej wysokości do łatwych nie należy. Po około godzinie dociera Krzysiek i już wspólnie na zmianę kończymy naszą platformę. Szybko rozbijamy namiot i już po zmroku gotujemy herbatę. Kładziemy się spać w naszych śpiworach i we wszystkich ciepłych ubraniach jakie mamy z postanowieniem, że rano, zgodnie z zaleceniami Pawła atakujemy obóz IV.

09.08.2004 poniedziałek

Zobacz  powiększenie!
Gdzieś tam na siodle jest Camp IV
Rano pobudka około 7.00. Widok niesamowity. Na niebie słońce a pod nami ... dywan z chmur. Biorę aparat aby zrobić zdjęcia. Jemy śniadanie, gotujemy herbatę na drogę, zwijamy namiot i ruszamy w kierunku "czwórki". Początkowo "szlak" prowadzi w dół na przełęcz gdzie dotychczas zawsze stał obóz III, przeniesiony w tym roku trochę wcześniej pod Pik Razdielna (6210 m). Z przełęczy zaczynamy najdłuższe i najtrudniejsze z dotychczasowych podejście. Wiatr porywając drobinki skał wieje z niesamowitą siłą prosto w twarz. Dochodzę do wysokości około 1/3 całego podejścia gdy słyszę, że Krzysiek proponuje wycofać się. Sam nie będę szedł a i nie puszczę Krzyśka samego do bazy. Niechętnie ale decyduje się na odwrót. Po powrocie do CAMP III okazuje się, że na naszej żmudnie przygotowanej platformie rozbija się właśnie dwójka alpinistów - zajmujemy zatem inną, która niestety jest mniej osłonięta od wiatru. Kilka zdjęć na tle wierzchołka, kolacja i kładziemy się spać. Już w namiocie ustalamy jeszcze plan działań na dzień następny. Krzysiek chce wejść do CAMP IV ale już bez bagażu - tylko z podręcznym i zejść tego samego dnia. Niezbyt podoba mi się ten pomysł gdyż oznacza to rezygnację z ataku szczytowego a sam na wierzchołek nie pójdę.

10.08.2004 wtorek

Zobacz  powiększenie!
K.Kula kotwiczy namiot w Camp III
Rano widok podobny do tego z poprzedniego dnia. Decyzja Krzyśka spowodowała, że odeszła mi ochota i reszta sił na jakąkolwiek dalszą drogę niemniej zabieram sprzęt fotograficzny, termos, GPS-a oraz inne mniej potrzebne zabawki i ruszam razem z moim kompanem w kierunku "czwórki". Szybko jednak dochodzę do wniosku, że to nie ma sensu i jest mi wszystko jedno czy zakończę wyprawę na 6120 czy na 6500 skoro i tak na szczyt nie wejdę. Tym razem to ja podejmuję decyzję o odwrocie i informuje o tym Krzyśka, który postanawia realizować swój wczorajszy plan i wejść do CAMP IV. Ponownie się rozdzielamy i wracam do naszego namiotu. Relaksując się obmyślam plan jak najszybszej "ewakuacji" do domu. Około godz. 16 wraca Krzysiek. Przedstawiam mu swój plan, do którego odnosi się jednak dość niechętnie. Do CAMP II ruszamy o godz. 18. Nieco ponad godzinę później jestem już w "dwójce" i poprawiam umocowanie pozostawionego tu namiotu. Trochę niepokoje się o Krzyśka którego nie ma już ponad godzinę od mojego powrotu. Wreszcie dociera do namiotu parę minut po 21. Wypijamy herbatę, jemy kolację i zasypiamy w ciepłych śpiworach.

11.08.2004 środa

Zobacz  powiększenie!
ZMPG na Piku Razdielna (6120m)
Rano standardowy scenariusz. Pobudka około 7 (nie potrafię dłużej spać w górach) lecz niestety znów się grzebiemy i zejście rozpoczynamy po 10. Plecaki mamy jeszcze cięższe niż w drodze do góry. Praktycznie znosimy wszystko co wnosiliśmy tu na dwa razy. Ciężar plecaka powoduje, że zmuszeni jesteśmy iść jeszcze wolniej a to z kolei jeszcze bardziej mnie męczy. W końcowym odcinku wpinam się w poręczówkę i na "ósemce" zjeżdżam ze wspomnianej już 100-metrowej prawie pionowej ściany. W CAMP I jesteśmy o 14.30. Zgodnie z wcześniejszym planem próbuję namówić Krzyśka na zejście do bazy. Umawiamy się, że zejdę sam a następnego dnia, celem oszczędności pieniędzy na tragarza, wejdę jeszcze raz do CAMP I i razem zniesiemy resztę sprzętu.

Biorę swój plecak i rozpoczynam samodzielne zejście trasą, którą pokonywałem już pięciokrotnie w czasie tego wyjazdu zatem nie spodziewam się komplikacji. Droga jak za każdym razem prowadzi trochę inaczej ale w dobrym kierunku. Szybko i bez problemów dochodzę do końcówki lodowca, za którym do pokonania jest jedynie lodowcowa rzeka. Normalnie jest to trywialnie proste gdyż prowadzi przez nią szeroki i mocny most lodowy. Problem polega na tym, że trzeba na niego trafić pomiędzy skałami co od strony lodowca nie jest wcale proste. Mimo, że robiłem to już dwa razy teraz wchodzę w skały zbyt wcześnie i nie trafiam na mostek. Okazuje się, że właściwe zejście jest około kilometra dalej. Druga próba kończy się sukcesem. Niestety to zbłądzenie powoduje dużą stratę czasu i na właściwy szlak ponad rzeką wychodzę o zmierzchu. Drogę na Pieriewał pokonuje po ciemku, jedynie przy świetle latarki na diodach LED i tu postanawiam zostać na noc.

12.08.2004 czwartek

Zobacz  powiększenie!
Pasterz z prawdziwym jakiem
Rano wstaje dość wcześnie świadom wczorajszej umowy z Krzyśkiem. Szybko schodzę do bazy, rozbijam namiot i jem śniadanie. Niestety perturbacje dnia poprzedniego oraz brak odpowiedniego wypoczynku powodują, że droga na Pieriewał jest dla mnie koszmarem. Postanawiam wynająć tragarza aby wszedł do "jedynki" i razem z Krzyśkiem zniósł pozostawiony tam bagaż. Około 20 tragarz schodzi z góry i oznajmia, że Krzysiek odmówił zejścia. Postanawiam jeszcze tego samego wieczoru zejść z Łukowej Polany i przenocować koło jurty naszego kierowcy - Miszy.

13.08.2004 piątek

Z samego rana, po śniadaniu ruszam z pustym plecakiem do CAMP I dowiedzieć się co było powodem, że Krzysiek nie wrócił a tym samym pozbawił mnie możliwości wcześniejszego powrotu do Gdańska (na wcześniejszy samolot już nie zdążymy). Po dotarciu na górę dowiaduje się, że wszystko w porządku a dnia poprzedniego po prostu nie mógł się „dogadać” z tragarzem i dlatego nie zszedł. Wspólnie rozpoczynamy zejście w dół i razem przechodzimy lodowiec. Po przekroczeniu rzeki, na bezpiecznym już odcinku drogi przyspieszam i dochodzę do bazy około 1,5 godziny przed Krzyśkiem. Niestety Miszy już nie ma bo pojechał z innymi klientami do Osz-u zatem nie pozostaje nam nic innego jak czekać na niego, zwłaszcza że nie mamy się już gdzie spieszyć.

Źródło: informacja własna
<< wstecz 1 2 3 4 5 dalej >>
Świat
WARTO ZOBACZYĆ

Kambodża: Phnom Penh
kontakt
copyright (C) 2004-2005 Andrzej Kulka                                             powered (P) 2003-2005 ŚwiatPodróży.pl