WIK 7: Pridniestrowie
| Henryk Wolski
|
|
W Nowodniestrowsku kolejny podetap. Odjeżdża Inżynier, Elke i Andrzej a na ich miejsce wchodzą: Katrin Rabe-Bär i jej syn Alexander oraz Kuba Łukomski. Tutaj też musimy przygotować okręt do przeprawy. Do przebycia są dwie zapory elektrowni wodnych. A więc znowu potrzebny dźwig i transport. Miejscowe prywatne przedsiębiorstwo transportowe zaoferowało spontaniczną pomoc i całą akcję potraktowało jako wsparcie naszej ekspedycji.
Po zwodowaniu po drugiej stronie tam znaleźliśmy się na terenie granicznym; na lewym brzegu Ukraina, na prawym Mołdowa. Trzymaliśmy się ukraińskiej strony, ale gdyby nie uprzednia działalność Antoniego i to nie byłoby możliwe. Jednak pismo i nazwisko generała odpowiedzialnego za ten odcinek graniczny robiły swoje. Wydawało się, że droga do Morza Czarnego stoi otworem.
Jednak w pewnym momencie rzeka porzuca Ukrainę i w całości przechodzi na teren Mołdowy; teoretycznie, praktycznie bowiem po lewej (a czasami i po prawej stronie rzeki) pojawia się Republika Pridniestrowie – państwo, które nie jest uznawane przez jakiekolwiek państwo z wyjątkiem Rosji, usytuowane nad lewym brzegu Dniestru między „Mołdową właściwą” a Ukrainą. Moim planem było dotrzeć do Mogilewa Podolskiego, tutaj wymeldować się u Ukraińców i przepłynąć na stronę mołdowską.
 |
Ukraina |
Teoretycznie nic prostszego. Odległość między brzegami wynosi nie więcej niż 100 metrów. Najpierw poszedłem do celnków ukraińskich aby dowiedzieć się jakich formalności należy dopełnić, aby wymeldować się z Ukrainy, odebrać kaucję i przepłynąć na stronę mołdowską. Tutaj okazało się, że tak jak ja sobie to wyobrażam jest niemożliwe. Okręt wjechał na samochodzie i wyjechać z Ukrainy musi na samochodzie.
???!!!
„te 100 metrów przez most” – spytałem. – Tak, bo to nie jest przejście rzeczne, tylko drogowe, a z resztą Mołdowcy i tak w ten sposób was nie wpuszczą. Poszedłem przez most do Mołdowców dowiedzieć się jak oni to widzą. – „Nie ma problemów, płyńcie dalej, ale po ukraińskiej stronie” – „no ale ja przecież muszę kiedyś opuścić Ukrainę i wejść oficjalnie na wasze terytorium” – pustka. Jak się potem okazało oni nie chcieli wpuścić nas na teren Pridniestrowia, bo nie chcieli wziąć na siebie odpowiedzialności.
 |
Ukraina |
Zadzwoniłem do polskiego konsula w Kiszinievie, ale ten dobitnie ostrzegał nas przed próbą wjazdu do tego niby państwa. W pamięci miałem wczorajszy telefon od Artura Koguta, który relacjonował 3 stronicowy artykuł w Polityce na temat tego tworu państwowego. Pozostawiając mi decyzję zdecydowanie odradzał wpływanie na ich teren. Kompletnie wyczerpany chodzeniem od Annasza do Kajwasza i pod presją coraz bardziej otaczającej nas rzeczywistości, zdecydowałem się na okrążenie Pridniestrowia na ciężarówce.
W końcu tylko na mnie spoczywała pełna odpowiedzialność za załogę i okręt. W duchu zazdrościłem Wikingom, którzy też musieli się na pewno ugadywać z kniaziem na okoliczność przejścia przez jego terytorium, ale oni mogli chociaż wejść w bezpośredni kontakt z tym kniaziem i mieli możliwość przekonać go do takiej a nie innej decyzji. Albo nie było żadnego kniazia i płynęli dalej na własne ryzyko.
Źródło: informacja własna
|