Świat kultury plemiennej
Arunaczal Pradesz zamieszkuje 26 różnych grup plemiennych. Część z nich to wyznawcy buddyzmu, część wyznawcy Donyi Polo. Mieszkają najczęściej w bambusowych chatach, a ich tradycyjne zajęcia to uprawa ryżu, tkactwo, plecionkarstwo (bambus i trzcina), rybołówstwo oraz łowiectwo (w przypadku plemion zamieszkujących obszary dżungli). Wiele emocji wzbudzają zamieszkujące dystrykt Tirap (blisko granicy z Nagalandem) plemiona Wancho i Noctu, przedstawiciele których do niedawna jeszcze byli łowcami głów. Odwiedzenie przynajmniej kilku wiosek było naszym głównym celem. Po przybyciu do stolicy danego dystryktu pytaliśmy o najbliżej znajdujące się wioski, wędrowaliśmy do nich i bardzo szybko zaprzyjaźnialiśmy się z ludźmi. Najważniejszym etapem było rozśmieszenie nieufnie obserwujących nas (na początku) dzieci, a już wkrótce ktoś z dorosłych zapraszał nas do swej chaty na apang, czyli doskonałe, lokalnie wyrabiane piwo z prosa lub ryżu. Przy apangu bardzo szybko następowała "integracja" z miejscowymi. Mieszkający tutaj ludzie są bardzo dumni ze swej przynależności plemiennej. Obruszali się, gdy zgadując, z jakiego są plemienia, podawaliśmy złą nazwę. Z godnością prostowali naszą omyłkę. W swojej wiosce na co dzień nie noszą strojów plemiennych (bambusowe kapelusze przyozdobione skórą niedźwiedzia, szponami drapieżnych ptaków, czy niezwykle efektownymi dziobami dzioborożców). Gdy wyruszają do miasta, lub w drogę, wkładają uroczyste stroje, bardzo różnorodne w zależności od plemienia. Niezależnie od stroju (dżinsy, mundur policjanta) noszą maczety - atrybut człowieka dżungli. Są bardzo życzliwi, bezinteresowni i bardzo gościnni. W bardziej oddalonych od Itanagaru wioskach często patrzyli na nas ze zdziwieniem w oczach, a na uśmiech reagowali uśmiechem - czasem śmiechem. Nie był to jednak śmiech szyderczy, ale pełen rozbawienia i zdziwienia, że ktoś może tak komicznie wyglądać jak my. Gdy wychodziliśmy na ulice, biegał za nami tłum ludzi. Trącali się łokciami i pokazywali palcami. Nawoływali innych - "chodźcie szybko, cudzoziemcy przyjechali". Oczywiście o robieniu zdjęć z ukrycia nie było mowy. Po prostu nie mieliśmy szans na ukrycie się i pozostanie niezauważonymi. Patrzyliśmy na tych malowniczych ludzi jak urzeczeni. Oni na nas też... Chętnie pozowali do zdjęć, ale najpierw szli do swych chat, aby ubrać się w uroczysty strój plemienny. Nakrycia głowy są tak plastyczne, tak efektowne, że te pierwsze portrety fotografowaliśmy w trzech planach (z przodu, z boku i z tyłu). Po takiej sesji fotograficznej wspólnie regenerowaliśmy się popijając apang w chacie fotografowanego, bądź w wioskowym pubie - chacie z większą niż zwykle werandą. Apang to biały, dość gęsty napój o bardzo przyjemnym smaku i zapachu. Pożywny, smaczny, a każdy następny kufel tego trunku smakuje coraz bardziej. Przy apangu spędziliśmy wiele miłych chwil i jest on jednym z ważnych powodów, dla których chcemy tam wrócić...
Przejazd z Itanagaru do Ziro
Ziro to niewielkie miasteczko, będące stolicą dystryktu Lower Subansiri. Leży na wysokości 2300 m npm. Można tam dojechać autobusem z Itanagaru (wyjazd o 6 rano, czas jazdy 8-10 godzin, cena biletu 60 Rs) lub z North Lakimpur, miejscowości leżącej w północnym Assamie.
Te rejony zamieszkują Apatani. Podczas przejazdu przekonaliśmy się, że najbardziej zdezelowane autobusy w Indiach to te w Arunaczal Pradesz. Bez szyb, bez resorów, z wielkimi dziurami w karoserii, psuły się odpowiednio często. Drogi też nie są najlepsze, w związku z tym jeździ się dość powoli. Z 15 dni, jakie spędziliśmy w Arunaczal, połowę czasu spędziliśmy w autobusach. Ponieważ drogi poprowadzone są w poprzek wzgórz porośniętych bardzo bujną roślinnością, nie jest wskazane jeżdżenie na dachu. Raz spróbowaliśmy i szybko zrezygnowaliśmy. Nieustannie trzeba było się rozpłaszczać na dachu, aby uniknąć wychłostania przez różne zwisające pnącza.
Hotele w Ziro
Circuit House to komfortowy hotel dla urzędników rządowych. Cena za dwuosobowy pokój z łazienką wynosi 150 Rs; jest tu możliwość zamówienia posiłków na miejscu. W oddalonym o 7 km Old Ziro za dwuosobowy pokój z łazienką zapłaciliśmy 60 Rs. Standard niezły, za posiłek płaci się 15 Rs (dojazd z Ziro autobusem lub rikszą za 30 Rs). Na noclegi w obu hotelach trzeba mieć skierowanie od Deputy Comissioner, którego siedziba znajduje się w centrum Ziro naprzeciwko poczty.
Z Old Ziro jest znacznie bliżej do wiosek apatańskich. Są one bardzo malownicze. Chaty stojące na palach otaczają płoty z ustawionych pionowo bambusowych tyczek. W głównej izbie mieszka cała rodzina. Pośrodku jest otwarte palenisko. Dym uchodzi przez szczeliny w bambusowych plecionych ścianach. Nad paleniskiem wiszą bambusowe maty, na których suszy się ryż, mięso, drewno. Często w chatach są przechowywane czaszki ofiarnych zwierząt, zabijanych podczas lutowego święta Nyokum. Głównym zajęciem Apatani jest uprawa ryżu. Wioski, pola ryżowe, wnętrza chat są bardzo malownicze, ale najciekawsze są twarze ludzi. Mężczyźni dość długie włosy upinają w koczek nad czołem przetykając przez włosy fantazyjną długą igłę. Do tego maczeta, plecaczek upleciony z bambusa i wyglądają naprawdę pięknie. Kobiety o bardzo regularnych, subtelnych rysach tatuują czarny pionowy pas na czole i pięć pionowych kresek na brodzie. Nozdrza deformują im czarne skórzane krążki, które monstrualnie rozdymają nos. Wygląda to co najmniej zaskakująco, ale czuliśmy się trochę dziwnie, gdy apatańskie niewiasty zaśmiewały się do rozpuku patrząc na nasze dziwne twarze.
Przejazd z Ziro do Daporijo
Z Ziro pojechaliśmy do Daporijo, stolicy dystryktu Upper Subansiri, zamieszkałego głównie przez Taginów, Galongów i Hill Miri. Można tu dojechać autobusem z North Lakinpuru, lub wyjeżdżającym o godzinie 7 rano autobusem z Ziro. Zwykle na dworcach autobusowych jest coś w rodzaju rozkładu jazdy napisanego kredą na czarnej tablicy. Autobusy często się psują i zdarzają się jedno lub kilkudniowe przerwy w komunikacji. Na Daporijo nie mieliśmy pozwolenia, ale ponieważ leży ono po drodze do Alongu, na który już zezwolenie obowiązuje, zatrzymaliśmy się tutaj. Nigdzie indziej nasze pojawienie się nie wywołało takiej sensacji i takich emocji. Od 50 do 100 osób towarzyszyło nam stale na ulicach. Gdy wracaliśmy do hotelu (Santosh - 100 Rs za 2-osobowy pokój), obsługa zasuwała za nami kratę, aby powstrzymać napór wciąż rosnącego tłumu. Właściciel hotelu nie był jednak bezdusznym człowiekiem. Ulegał prośbom tych, którzy nas jeszcze nie widzieli i w małych grupkach - najwyżej po kilkanaście osób - wprowadzał ich do naszego pokoju, aby mogli zobaczyć prawdziwego, żywego cudzoziemca.
Przejazd z Daporijo do Alongu
Do Alongu, stolicy dystryktu West Siang (zamieszkują tu Adi, dzielący się na podgrupy plemienne Minyong, Galong, Bori, Shimon i inne) wyjechaliśmy rano. Godzina nie została określona. Poinformowano nas, że pojedziemy wtedy, gdy autobus będzie sprawny.
Along można osiągnąć autobusami z Daporijo, Silapataru i Itanagaru (cena za przejazd z Daporijo - 60 Rs).
Hotele:
Circuit House to wytworny, rządowy hotel w stylu kolonialnym w cenie 150 Rs za pokój. Jak zwykle trzeba mieć skierowanie od Deputy Comissioner.
Bardzo dobrym hotelem jest znajdujący się w bocznej uliczce naprzeciwko Circuit House hotel Yombow. Cena pokoju z łazienką wynosi 130 Rs, a bez łazienki 120 Rs. Jest tu bardzo dobra knajpa.
Along był jedyną odwiedzoną przez nas miejscowością w Arunaczalu, gdzie był typowy, dobrze zaopatrzony owocowo - warzywny bazarek. W innych miejscowościach było bardzo kiepsko z owocami.