Dar Młodzieży 2: Czas w morze ruszać nam, razem bracia do lin...
| Łukasz Cyprian Zboralski
|
|
Następnego dnia wszystkie jednostki zaczęły gromadzić się w Zatoce, osiągając wymaganą pozycję linii startu. W miarę upływu czasu i zbliżania się „godziny zero”, tj. 16.00 napięcie stawało się coraz większe. Początek regat sygnalizowały wystrzały armatnie, po jednym na dziesięć i pięć minut przez startem oraz dwa finałowe w chwili startu, będące sygnałem do postawienia żagli na wszystkich jachtach. Usłyszeliśmy zatem kolejno dwie pojedyncze salwy, potem zaś dwie następujące zaraz po sobie... i zaczęło się!
|
Wspomnieć należy, iż początek regat nastąpił w absolutnej mgle. Na morzu rzecz to zwyczajna, jednakże wówczas wszyscy byliśmy strasznie rozczarowani taką właśnie pogodą, łatwo domyślić się dlaczego. Oczekiwaliśmy czystego nieba i dobrej widoczności po to by zobaczyć flotyllę kilkudziesięciu żaglowców zgromadzonych w jednym miejscu na otwartym morzu, i to podczas manewru stawiania żagli. Mgła spowiła jednakże wszystkich uczestników, z pięknych widoków pozostały przysłowiowe nici, nie widzieliśmy bowiem żadnego z konkurentów. Miało miejsce jednakże wówczas niesamowite, mistyczne wręcz zjawisko, które wynagrodziło nasz pierwotny zawód. Z mgły zaczęły się nagle bowiem wyłaniać w bardzo bliskiej odległości od nas prawdziwe... statki-widma, które niczym legendarny Latający Holender, sprawiały wrażenie jakiś nierealnych miraży, pojawiających się i znikających nie wiadomo skąd.
|
Pierwszym żaglowcem, który niespodziewanie pojawił się obok Daru Młodzieży był brytyjski bryg Royalist, który po prostu dosłownie znienacka „powstał” z mgły w odległości kilkudziesięciu metrów od naszej lewej burty, i będąc cały czas częściowo nią nadal okryty, płynął równolegle obok przez kilka dłuższych chwil, po czym w ciągu kilku sekund nagle... zniknął! Wspomnieć należy, iż żaglowiec ten stylizowany jest na dawny okręt wojenny, posiada czarne burty z namalowanymi na nich białymi kwadratami imitującymi arkebuzami dział. Pierwsze wrażenie było takie jakbyśmy cofnęli się nagle w czasie do połowy dziewiętnastowiecznego stulecia, tym bardziej iż kiedy przebijając się przez mgłę, błysnęły z jego pokładu w naszym kierunku flesze aparatów fotograficznych, sprawiało to wrażenie jakby statek ten po prostu nas ostrzeliwał z armat, czekaliśmy już tylko na abordaż... Scena żywcem wręcz wzięta z początkowych kadrów filmu „Pan i Władca na krańcu świata”, jednego z najlepszych obrazów marynistycznych ostatnich lat. Takie to właśnie zjawy i widma, pojawiające bez zapowiedzi i po kilku chwilach znikające, towarzyszyły początkowym godzinom regat, kto nie widział niech żałuje, kto widział nie zapomni nigdy...
Źródło: informacja własna
|