Andrzej Kulka » Przewodniki - Przez Świat III » Rowerem do Arktyki
Rowerem do Arktyki

Przemysław Pawłucki


Finnmark

Najmilszym akcentem następnego dnia jest spotkanie z wesołą czwórką fińskich wędkarzy. Jadąc przez tundrę Finnmarku często spotyka się otulone niskimi pagórkami jeziora. Przy jednym z nich mijam czerwony autobus stojący w drogowej zatoczce, z którego dobiega głośna muzyka i śpiewy. Na mój widok wypada z niego czterech gości, każdy z butelką piwa i widocznym "humorkiem". Jeden ubrany jest w mundur radzieckiego oficera. Po krótkiej pogawędce okazuje się, że tworzą "paczkę" o nazwie KILPISVARVEN KALASTAVAT (to coś o rybach), kupili autobus (czemu nie?) i we czwórkę jeżdżą nim na ryby. Żeby było jeszcze śmieszniej, to Jari - szef grupy - jest z zawodu policjantem, a jeden z członków był "oryginalnym" przestępcą. Poznali się i zaprzyjaźnili w więzieniu, przebywając po przeciwnych stronach krat. W trakcie rozmowy mija nas kilka samochodów, których kierowcy na widok stojącego w skarpetkach i salutującego "radzieckiego oficera" z widoczną paniką w oczach gwałtownie dodają gazu. Wypijam kilka piwek i później jakoś tak fajnie się jedzie, ze śpiewem na ustach i "lekkochwiejną" duszą. Oddalając się od wybrzeża czuje się wyraźne ochłodzenie. Ostre, rześkie powietrze świadczy, że znajduję się już na granicy wpływu arktycznej strefy klimatycznej. W ogóle to przyjemnie się tu na północy podróżuje. Pomimo dużego wysiłku człowiek się nie poci, czuje się świeżo. W Tana Bru, nad rzeką Tana fotografuję się przy ogromnej, kilkunastometrowej wędce, będącej symbolem tego raju dla wędkarzy.

Kirkenes

Zbliżam się do Kirkenes. Jadąc przez wojskową strefę obronną na przydrożnych tablicach ostrzegawczych widzę napisy miedzy innymi w jedynym słusznym przez wiele lat w Polsce języku obcym. Na skrzyżowaniu duże, widoczne z daleka drogowskazy z napisem MYPMAHCK zdają się zachęcać: "spróbuj, może uda ci się dojechać?!". Ha, jeszcze czego. Pewnie większe szanse mają miłośnicy rosyjskiej ruletki. Do miasta dostaję się przez park drogą dla rowerów. Dzięki temu udaje mi się wypatrzyć tuż nad jeziorem miejsce do rozbicia namiotu, co zaoszczędza mi później kłopotliwych poszukiwań. Fotografuję się przy drogowskazie, później odwiedzam niczym nie wyróżniające się centrum, a w nim oczywiście biuro IT. Patrząc na mapę uświadamiam sobie, że znajduję się bardziej na wschód niż leży Stambuł. Kolejny "rekord". W banku kupuję trochę fińskich marek i szwedzkich koron, w sklepie uzupełniam zapasy. Wracam na nocleg do parku, gdzie zażywam kąpieli w lodowatym jeziorze. Średnia przyjemność.

Z Kirkenes cofam się do skrzyżowania z drogą nr 893, która wiedzie prosto do Finlandii. Jest kompletnie pusto, do samej granicy nie spotykam nikogo. Samo przejście to budynek celny, żadnych szlabanów, a jedynie znak ograniczający prędkość do 30 km/h. Zatrzymuję się tu na chwilę. Idę do budynku, gdzie siedzi odwrócony plecami do drogi, znudzony jegomość czytający gazetę. Moją prośbę o wbicie do paszportu stempla na pamiątkę potraktował jako główną atrakcję swojego "zapracowanego" dnia. Długo celebrując i przymierzając przybija pieczątkę, co wyraźnie sprawia mu "dziką" przyjemność. Viva Finland !!!

Inari

Finlandia to inny świat. Dość szybko karłowate zagajniki zamieniają się w normalny las iglasty. Drzewa coraz wyższe, krajobrazy fantastyczne, surowe i niezapomniane. Przez chwilę czuję się tu jak w Polsce, jednak gęsto i często pojawiające się renifery nie pozwalają zapomnieć o geograficznym położeniu tego rejonu. W ciągu jednego dnia widzę więcej borówek (wielkości groszku !) niż do tej pory w całym życiu. Wśród lasów raz po raz błyskają jeziorka, a na ich brzegach czasem można ujrzeć drewniane domki, zawsze z obowiązkową sauną - elementem tutejszej kultury. Jakoś mi tak lekko na duszy, pewnie dlatego, że już wracam do domu. Po raz trzeci pęka szprycha w tylnym kole. Skręcam w boczną dróżkę by to naprawić i momentalnie staję się obiektem ataku tysięcy muszek i komarów. No to ładnie zapowiada się biwak. Walcząc z "wrogiem" usuwam awarię i jadę dalej. Od granicy minął mnie tylko jeden samochód - "merc" na polskich numerach (KCU), lecz jego kierowca nie zwrócił na mnie uwagi, choć jechałem w "narodowej" koszulce. Szkoda. W końcu zatrzymuję się na noc w jednym z setki wspaniałych miejsc. Zakładam obozowisko w blasku zachodzącego słońca, które przegląda się w spokojnej tafli jeziora. Panuje fantastyczna cisza, która zamyka oczy. Był to cudowny dzień i jeden z najpiękniejszych etapów w czasie całej wyprawy. Warto było się tu zapuścić.

W trasę ruszam o 11.00. Płaski teren i wiatr w plecy sprawiają, że w niecałe 3 godziny pokonuję 80 kilometrów. Jadąc wśród jezior docieram do wioski Inari, położonej nad zimnymi wodami jeziora Inarijärvi. Odwiedzam kiosk z pamiątkami, później "szaleję" w sklepie spożywczym wydając 100 marek. Zakupy są jednak uciążliwe, gdyż towary na półkach nie mają cen, a dogadanie się ze sprzedawcą nie jest takie proste. Polecam wizytę w znajdującym się w Inari skansenie Muzeum Lapońskiego, gdzie można z bliska przyjrzeć się kulturze Saamów - najstarszych gospodarzy północnej części Skandynawii. Z Inari jadę drugorzędną drogą w kierunku miasta Kitlilä. Nad wodą często można ujrzeć stanowiska specjalnie przygotowane dla wędkarzy. Zwykle jest tam miejsce na ognisko z możliwością "obrobienia" zdobyczy, spory zapas drewna ukryty pod daszkiem, ławka i stół. A fińskie jeziora i rwące rzeki nie skąpią ryb. Tylko korzystać. Ciekawym zajęciem dla samotnego wędrowca może okazać się odczytywanie nazw miejscowości na przydrożnych tablicach bez "łamania" sobie języka (np. JÄNISJÄRVI NJUÄ ´MMELJÄU ´RR).

Szwecja i Park Narodowy Moddus

Niespodziewanie kończy się asfalt, a znak informuje o robotach drogowych. Przez 38 kilometrów przedzieram się szeroką, leśną drogą, początkowo o nawierzchni żużlowej, później gliniastej, bogatszej w dziury niż szwajcarski ser i wyraźnie nadwyrężonej przez ciężkie pojazdy. Gdzieś w połowie tego odcinka znajduje się baza wojskowa, pełna czołgów i wozów pancernych, co tłumaczy stan drogi. Dziękuję niebiosom i producentom mojego roweru, który pomimo dużego obciążenia bez szwanku przeszedł ten trudny test. Przyznaję jednak, że miałem "cykora". Jesień odważnie wkroczyła już do krajobrazu. Wspaniałe kolory, wieczorne chłody i zamierający ruch turystyczny to jej nieomylne oznaki. Widać jak wielki wpływ na tutejszą przyrodę w czasie krótkiego lata ma niegasnące słońce, dzięki któremu wszystko rozwija się błyskawicznie.

Następnego dnia wjeżdżam do Szwecji. Granica w mieście Kolari znajduje się na moście. Znów żadnej kontroli, na przejściu nie ma żywego ducha. Jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pogoda zaczyna się psuć. Nadciągają czarne chmury i zaczyna padać. Pokonuję tego dnia 200 kilometrów. Przez ostatnie 60 kilometrów usiłowałem znaleźć miejsce na nocleg, jednak dookoła tylko bagna, leśne moczary i błota. Mam fuksa, już niemal w ciemnościach znajduję nad jedną z rzek super miejsce, z zadaszonymi ławkami i stolikiem oraz z miejscem na ognisko. Rano, gdy jem śniadanko przyjeżdża jakiś człowiek kosić trawę. Nawiązuję z nim rozmowę. Chwali się, że to on wraz z kolegami przygotował to wspaniałe miejsce na biwak. Twierdzi, że mam szczęście, gdyż w tym roku lato na północy było wyjątkowo piękne i upalne. Zaprasza mnie do pobliskiej szkoły, której jest pracownikiem. Korzystam tu z gorącego prysznica, później godzinna wizyta w saunie. Po wyjściu czuję się jak "młody bóg". Zazdroszczę rowerzystom z zachodu, których na co dzień stać na takie "luksusy". Po pokonaniu 60 kilometrów docieram do cywilizacji, do miasta Gällivare, słynącego w świecie ze złóż rudy żelaza. Przez moment zaskoczył mnie widok kolei, z którą ostatni raz zetknąłem się w Narwiku. Krótka wizyta w supermarkecie, później wyjeżdżam krętą drogą na reklamowaną górę Dundret skąd roztacza się rozległa panorama miasta. 90 kilometrów dalej, jadąc obrzeżami urokliwego i tajemniczego Parku Narodowego Moddus, tuż za Jokkmokk przekraczam linię koła podbiegunowego. Tutaj z łezką w oku żegnam się z niezwykle łaskawym i gościnnym dla mnie królestwem Arktyki, bogatszy w doświadczenia i przygody.

Trondheim

Pożegnałem krainę nie zachodzącego słońca. Od Finlandii, pomimo częstych opadów, jedzie się świetnie, głównie za sprawą silnego wiatru w plecy. W ciągu kolejnych 6-ciu dni pokonuję 1230 km, co uważam za wielki wyczyn. Szwecja jest piękna, ale czuję się tu jakoś obco. Po przejechanych pustkowiach wydaje mi się, że kraj ten jest zatłoczony, choć w rzeczywistości ludzi tu nie tak wiele. Dociera do mnie, że jestem zakochany w Norwegii. Odwiedzając szwedzkie miasteczka widzę ludzi ubogich, "drobnych pijaczków" żebrzących przed sklepami. Zjawisko, którego do tej pory nie zaobserwowałem. Z "obłoków" powoli sprowadza mnie to na ziemię.

Jadąc wijącą się wśród jezior trasą E14 przekraczam norweską granicę. Wjeżdżam w góry. Serce rośnie, znów czuję na twarzy powiew ciepłego wiatru. Powraca uczucie całkowitej spójności z przyrodą, wspaniałe uczucie. "Śpiew" wodospadów i strumieni głaszcze uszy. Głowa pełna jest zapachu lasu, płuca pełne krystalicznie czystego powietrza. Relaks.

Znów jestem w Trondheim, skąd jednak szybko drogą nr 65 udaję się na zachód, w kierunku najsłynniejszej w Norwegii "Drogi Trollów" (Trollstigen). Tuż przy Sunndalosra jadę chwilę z górki, okrążam fiord i dalej blisko 8 kilometrowy podjazd. Z każdą chwilą podziwiam coraz rozleglejszą panoramę. Białe stateczki i promy, zielone góry z czapami ze świeżego śniegu przeglądające się w tafli wody, kolorowe domki nad brzegiem i mieniące się w słońcu fale to typowe widoki w krainie Fiordów Zachodniego Wybrzeża - turystycznie najpopularniejszym norweskim okręgu. Zachwycające krajobrazy z nawiązką wynagradzają trud, jaki trzeba sobie zadać, by się tu znaleźć. Przedostaję się do sąsiedniego Langfjordu. Pogoda trochę się pogarsza i zaczyna lekko mżyć. W miejscowości Eresfjord następuje prawdziwe oberwanie chmury, a na dodatek zaczyna się kilkukilometrowy podjazd. Porządnie zmarzłem, jestem cały mokry i mam już wszystkiego dość. Wreszcie w strugach deszczu osiągam przełęcz Vistdalsheia (500 m n.p.m). Zjazd o nachyleniu 10 % skutecznie wywiewa resztki ciepła, mrozi ręce i stopy. Wrzesień w Norwegii to już nie przelewki. Tuż przed Andalsnes przeżywam jeszcze jedno oberwanie chmury i wreszcie miasto. Biwakuję przy ANDALSNES CAMPING. Pomimo że nie rozbiłem namiotu na jego terenie, nikt nie ma do mnie pretensji o to, że korzystam z jego urządzeń. A jest tego co niemiara - pralki, żelazka, kuchenki elektryczne i sam nie wiem, co jeszcze. Gorący prysznic jest na żetony, mam jednak szczęście. W jednej z kabin z uszkodzonego prysznica kapie gorąca woda. No może więcej niż kapie - coś między kapie a cieknie. Jak dla mnie, zziębniętego podróżnika jest to szczyt szczęścia. Na campingu jest również wypożyczalnia, gdzie "śmiałkowie" mogą zaopatrzyć się w rower, by móc zmierzyć się z oddaloną stąd o 17 km "Drogą Trollów". Jutro i ja dostąpię tego zaszczytu.

Źródło: TravelBit

TravelBit Tekst pochodzi z książki
wydanej przez Agencję Travelland
prowadzonej przez
Centrum Globtroterów TravelBit

 warto kliknąć

<< wstecz 1 2 3 4 5 6 7 8 dalej >>
Przewodniki - Przez Świat III
WARTO ZOBACZYĆ

Grecja: Wyspa Kreta
kontakt
copyright (C) 2004-2005 Andrzej Kulka                                             powered (P) 2003-2005 ŚwiatPodróży.pl