|
Ciemna czeluść |
Zaczynam od zachodniej części Parku, gdzie wąski nurt jednej z odnóg rzeki opada z hukiem w przepastną czeluść. Podążam dalej pośród zielonego "deszczowego" lasu. Niebo jest pogodne, bez żadnej chmurki, jednak mgiełka unosząca się z wodospadu powoduje na przeciwległej krawędzi niemal ciągły opad mżawki. Dzięki tej właśnie wilgoci egzystuje tutaj - jak zielona wyspa pośród suchej sawanny - wąski pas tropikalnego lasu. Muszę chronić obiektyw przed wodą żałując chwilami, że nie zabrałem... parasola. Ta mgiełka dodaje jednak świeżości w powietrzu i rozkosznie schładza rozgrzane ciało. Obok ścieżki, na gałęziach przycupnęły pawiany obżerając się liśćmi i jagodami.
|
Główny wodospad Main Falls |
Kolejne "punkty widokowe" sprawiają jeszcze większe wrażenie, ale najciekawiej jest mniej więcej w połowie drogi do końcowego cypla, naprzeciw firany zwanej adekwatnie Main Falls. Każdy zwiedzający musi przyznać, że Wodospad Wiktorii jest przepiękny, największy w Afryce, jeden z najpotężniejszych w świecie i na pewno godny uwagi oraz trudów dalekiej podróży. W skali ziemskiego globu ustępuje chyba tylko Iguasu.
Dwie godziny minęło jak z bicza strzelił. Jako fotograf żałuję tylko, że stojące wysoko w zenicie słońce nie dawało nadziei na ciekawe ujęcia, ostrzę sobie jednak zęby na szybki wypad z hotelu jutro o świcie lub jeszcze dzisiaj przed zmierzchem.
|
Stragan po stronie Zambii |
O 11 ruszamy piechotą na most graniczny i dalej na drugą stronę rzeki Zambezi oglądać widoki tym razem po stronie Zambii. Wbita na granicy nowa wiza kosztuje 10 USD, wstęp do wodospadów też 10 USD. Zaliczamy kolejne tarasy widokowe, z nieco inną perspektywą niż w Zimbabwe. Można iść w prawo lub w lewo; odnoszę wrażenie, że ścieżka w lewo, ku południowi oferuje ładniejsze widoki. Po przebiegnięciu całej możliwej do pokonania trasy wracam do bramy wejściowej, do targowiska. Straganiarze oferują tutaj tysiące pamiątek, głównie rzeźb zwierząt, są też materiały, koszyki, dzidy, luki, strzały i wszystko, co tylko nam się może kojarzyć z Czarnym Lądem. Kupuje do picia zimny Sprite a także dwie ładne pocztówki ze znaczkami, które od razu wysyłam (doszły w ciągu tygodnia!).
Wracamy do hotelu na 13:45, a już po kilkunastu minutach podjeżdża mikrobusik i zabiera pięciu z nas chętnych na lot helikopterem ponad wodospadem. Ponownie wjeżdżamy na teren Zambii, tym razem odprawa graniczna jest błyskawiczna, bez formularzy, tylko pieczątki do paszportu wbijane nawet bez konieczności wysiadania z pojazdu.
|
Lądowisko pod samotnym baobabem |
Lecimy. Podniebny rejs trwa ledwie 15 minut, co wystarcza, żeby nasycić oczy panoramą rzeki. Powyżej kaskad, na brzegu wyspy Long Island dostrzegam duże stado słoni i bawołów. Tym razem z powietrza oglądamy naszą wczorajszą marszrutę łodzią booze - cruise. Z lądowiska "pod samotnym baobabem" jedziemy z powrotem do hotelu, ale po drodze zdecydowałem się wysiąść tuż przy wodospadzie po stronie Zimbabwe, aby go obejrzeć raz jeszcze, tym razem w zachodzącym słońcu, w jakże innym świetle.
Na rozbryzgującej się wodzie powstały piękne tęcze, jest dużo mniej ludzi, oświetlenie zmieniło się na bursztynowo - złote. Czuje jak osiągam fotograficzną nirwanę. Tak piękny spektakl można podziwiać całymi godzinami!
|
Tancerki Szona |
O zmierzchu biegnę do hotelu, gdyż na godzine19 dokonaliśmy rezerwacji stolików w stylowej, popularnej tutaj restauracji Booma, Place to Eat. Poza bufetem mają tutaj naprawdę świetny show z porywającą muzyką i tańcami. Całość kosztuje 30 USD, do tego każde piwo 5 USD, jak w amerykańskich samolotach. Kosztujemy najbardziej typowych, afrykańskich specjałów: stek z antylopy, szaszłyk ze strusia, pieczona dzika świnia a na zakąskę krokodyl na zimno, ewentualnie gotowane robaczki, też na zimno. Wyśmienite, dobranoc...
Źródło: Exotica Travel
Materiały dostarczyło
biuro Exotica Travel
warto kliknąć
|