|
Wodospady Wiktorii z lotu ptaka |
Sobota, 17 września
Śniadanie w naszym hotelu podają od 7 rano; uśmiechnięci kelnerzy, w mundurach, bardzo profesjonalnie serwują swoje usługi. To jedna z nielicznych, wymierających już pozostałości stylu pracy w niegdysiejszej Rodezji Południowej. Mamy klasyczny bufet: parówki, ziemniaki, jajka i pomidory na gorąco.
|
Moja afrykańska twarz |
Od 8:30 stoimy pod recepcją, gdzie czeka nas przedstawiciel lokalnego, godnego zaufania biura podróży. Pobiera płatności za wszystkie czekające nas w najbliższym czasie imprezy: lot helikopterem nad wodospadami – 85 USD za 15minut, jutrzejszy spływ pontonem po rzece Zambezi - 95 USD za cały dzień i 95 USD za spacer w towarzystwie lwów, pojutrze rano. W ofercie jest też jazda na słoniach za 90 USD, ale z racji zodiakalnego spowinowacenia wybrałem jednak lwy.
|
Pawian obok ścieżki |
Dzisiejsze zwiedzanie Wodospadu Wiktorii zaczynamy po stronie Zimbabwe. W kilka minut podjeżdżamy pod wodogrzmoty i z parkingu maszerujemy w kierunku pobliskiego wejścia na teren Mosicatunga, czyli Parku Narodowego Wodospadu Wiktorii. Wstęp kosztuje 20 dolarów amerykańskich, bramy pozostają otwarte od 6 rano do 6 wieczór i dodatkowo w nocy podczas pełni księżyca. Założony w 1952 roku park narodowy obejmuje po stronie Zimbabwe 525 km kwadratowych.
Ruchy tektoniczne w zamierzchłej przeszłości potrzaskały twarde bazaltowe podłoże zmuszając rzekę Zambezi do gwałtownego opadnięcia 120 metrów w dół, w szeroką na zaledwie 50 metrów bruzdę. Na odcinku o długości 1800 metrów powstały jedne z najpiękniejszych wodospadów świata. Same tylko liczby nakazują głęboki ukłon, chwile nabożnego milczenia i zdjęcie kapelusza.
|
Pomnik Davida Livingstone |
Wzdłuż długiej krawędzi prowadzi ścieżka. Zanim jednak dojdziemy do niespodziewanej szczeliny w powierzchni ziemi przystajemy pod pomnikiem szkockiego misjonarza Davida Livingstona, który jako pierwszy Europejczyk ujrzał wodospady w listopadzie 1855 roku, uznając je za najwspanialszy widok w Afryce. Gwoli poprawności politycznej nazwał ten cud przyrody imieniem panującego (1819 - 1901) władcy Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii, czyli królowej Wiktorii.
|
Woda i światło |
Pod pomnikiem rozdzielamy się, każdy idzie własnym rytmem mając do dyspozycji całe dwie godziny. Okazało się, że to w zupełności wystarcza. Jest połowa września, końcówka pory suchej. Teraz praktycznie nie ma komarów, a co za tym idzie zagrożenie malarią jest znikome. Z drugiej strony największa na świecie wodna kurtyna kurczy się wtedy do granic możliwości i zamiast potężnej firany widzimy kilka mniejszych kaskad, które i tak sprawiają piorunujące wrażenie. Właśnie do okresu deszczowego - kiedy w ciągu każdej minuty spada z krawędzi 320 milionów litrów wody - nawiązuje jak najbardziej odpowiednia nazwa Mosicatunga oznaczająca dosłownie "grzmiący dym". Teraz, masa przepływającej wody jest dwadzieścia razy mniejsza, a mimo to wodospad jest niesamowity.
Źródło: Exotica Travel
Materiały dostarczyło
biuro Exotica Travel
warto kliknąć
|