ZIM 8; Spływ po rzece Zambezi
|
|
|
|
Tę szóstkę musimy obejść |
Po południu cumujemy przy brzegu w niewielkim, ocienionym drzewami zagajniku, na posiłek. Faktycznie, czujemy głód. Korzystamy ze spokojnego zakola, gdzie można popływać, ale świadomość obecności w wodzie tych krokodyli jakoś nie przysparza komfortu. Podobno lokalne crocs są roślinożerne, tylko... po co im te ostre zęby? Jedzenie, mimo że podstawowe (kanapki, kawałek kurczaka, jakaś sałata i oranżada) smakuje wybornie. Czujemy lekkie zmęczenie. Każdy z nas mężczyzn wiosłował pomiędzy bystrzami pomagając "Naszemu Szczęściu " (tak właśnie - Happiness - ono się zwało), któremu od czasu do czasu lewe ramie wylatywało ze stawu barkowego?! Chcieliśmy za jednym razem trochę powalczyć z prądem, a przy okazji zachować siły naszego cicerone na instynktownie przewidywane trudne chwile. Do tego malowniczego zaułka schodzi ścieżka wykorzystywana do wynoszenia pontonów dla tych, co tylko na pół dnia. Większość grup zakończyła bieg, wszystkie zambijskie i te z naszej zimbabweńskiej strony granicy. Grupa Amerykanów z Wirginii też wyrzekła sakramentalne goodby, nie wiedząc, ani nie przeczuwając, że stracili najlepszy kąsek!
|
Belg wskakuje w szótkę |
Od teraz zaczęło się bardzo ciekawie! Do naszych dwóch jednostek pływających pozostałych z całej turystycznej ciżby dołączyła tutaj właśnie jeszcze jedna. Wsiadła do niej m.in. para młodych Japończyków, sprawiających wrażenie ludzi o dobrej kondycji. Ruszyliśmy. Jedenaste bystrze zwane Overland Truckeater przeszliśmy bez problemów, ale następne trzy katarakty pod rząd - TheThree Ugly Sisters - wywróciły ponton z Japończykami. "Trzy Brzydkie Siostry" wciągały ich głęboko w nurt, trzymały, wypluwały na powierzchnie i zanurzały z powrotem. Naprawdę wredne baby! Przystanęliśmy, aby służyć pomocą widząc tylko, jak japońska młodzież, zamiast do nas stojących już normalnie w spokojnym odboju poniżej bystrza, płynie z szybkością światła w stronę brzegu nic sobie nie robiąc z nawoływania. Oni byli po prostu śmiertelnie przerażeni. Wyszli na brzeg stwierdzając, że... dalej to tylko na piechotę!
|
Znikający punkt |
Zostawili wiosła, sprzęt i pomaszerowali w górę do mającego tam oczekiwać specjalnie podesłanego jeepa. Zabawy mieliśmy, co niemiara, ale... okazało się, że - jak w ludowym porzekadle - ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. Czyli przyszła kryska na Matyska. Jakimś niezrozumiałym do tej pory cudem udało nam się przemknąć przez Washing Machine, czyli bardzo, ale to bardzo okrutna pralkę, a sam jej widok wywoływał strach. Gdybym był widział tę śliczną "pralkę" wcześniej, włączoną tak jak teraz... kto wie.
|
Bazaltowe ściany kanionu |
Pełni wiary (zbyt wielkiej) w siebie wpadliśmy w końcu, na osiemnastym bystrzu zwanym Oblivion, w miejscu skądinąd wielkiej urody! W ułamku sekundy znaleźliśmy się głęboko pod wodą, kręcąc młynka, chwilami nie wiedząc, gdzie jest góra, a gdzie dół. Na szczęście nie mam problemu z otwieraniem oczu pod wodą i ze spokojem godnym nurkowego ratownika podpłynąłem tam gdzie trzeba, czyli ku powierzchni. Zresztą, gdybym tego nie zrobił, i tak wyporność kamizelki uniosłaby mnie w tymże samym kierunku. Wpadli wszyscy. Emocjonalnie było to chyba nasze największe przeżycie. Przy okazji nałykaliśmy się trochę wody, widząc dwa dni temu CO do tej samej wody, powyżej wodospadu oddają np. hipopotamy!
|
Łagodne wyplaszczenie |
W sumie rzeka potraktowała nas łagodnie. Wszystko dobre, co się dobrze kończy, więc z powrotem wszyscy razem już w pontonie gorączkowo opowiadaliśmy sobie, kto i co przeżył pod taflą spienionej wody.
|
Końcowe podejście |
Mam za sobą kilka interesujących spływów, z chyba kostarykańskim Rio Pacuare na czele listy. Niestety, nie udało mi się jeszcze zaliczyć Kolorado, ale przyznaję, że spływ na Zambezi to chyba jedna z najpiękniejszych imprez tego rodzaju w świecie. Dla zawodowych kajakarzy to oczywiście łatwizna, lecz dla przeciętniaków jak my - po prostu rewelacja!
|
Pamiątkowy podkoszulek ze spływu |
Około czwartej po południu dobijamy w końcu do prawego brzegu kończąc płynięcie. Musimy jeszcze w upale podejść trochę za bardzo stromą ścieżką 200 metrów w górę, na krawędź kanionu, gdzie podjechał po nas terenowy Mercedes z lodówką na pokładzie, a w niej... taka piękna zawartość: zmrożone piwo, pepsi i woda. Obok pojazdu murzynki rozłożyły stragany z pamiątkami, gdzie udaje się wypatrzyć kilka ładnych rzeźb. Przeglądanie wyrobów artystycznego rzemiosła staje się przy okazji świetnym odpoczynkiem po mozolnej wspinaczce. O 17 jesteśmy już gotowi do powrotu, jedziemy 20 km bezdrożami po żwirze, z czego ostatnie 10 km po normalnym asfalcie.
Źródło: Exotica Travel
Materiały dostarczyło
biuro Exotica Travel
warto kliknąć
|